Wybory w Stanach Zjednoczonych 2016: Nie chodzi o ekonomię
Amerykańskie wybory prezydenckie odbędą się 8 listopada. Obecnie, zarówno na szczeblu krajowym, jak i stanowym demokraci mają niewielką przewagę.W USA i PKB, i rzeczywiste wynagrodzenia rosną, a stopa bezrobocia jest najniższa w historii. Skoro więc stan gospodarki nie jest głównym tematem kampanii wyborczej, na co powinni zwracać uwagę inwestorzy.
Przyglądamy się wynikom sondaży, polityce oraz istotnym dla rynku strategiom, a także rozwojowi "protekcjonizmu". Poprosiliśmy też naszych zarządzających funduszami aktywów stałodochodowych o informacje o tym, jak analizują ryzyko swoich klas aktywów i jak nim zarządzają.
Sondaże
Najważniejsze pytanie brzmi, jak rosnąca popularność republikanów na poziomie krajowym (rys. 1) przełoży się na poziom stanowy oraz na głosy Kolegium Elektorów?
Niedawne sondaże wskazują, że aby wygrać Trump musi przekonać 29 niezdecydowanych stanów i co najmniej jeden stan sprzyjający demokratom (rys. 2). Prawdopodobieństwo, że mu się to uda, wynosi obecnie 39% (źródło: FiveThirtyEight, 19 września 2016 r.).
Jeśli chodzi o stany niezdecydowane, w poprzednich wyborach widać było wysoką korelację pomiędzy ich wynikami gospodarczymi a kierunkiem głosowania, przy czym w stanach, w których sytuacja się poprawiała, głosowano raczej za utrzymaniem status quo.
Rys. 3 wskazuje jednak, że sytuacja się zmieniła. Niektóre stany (np. Floryda), pomimo stosunkowo dobrych wyników gospodarczych pod rządami demokratów, popierają obecnie republikanów. Oznacza to, że nadchodzące wybory są coraz mniej przewidywalne.
Skuteczność prezydenta zależy od jego wpływu na Kongres (Izbę Reprezentantów i Senat). Wybory do Izby niemal na pewno zdominowane będą przez republikanów, Senat znacznie lepiej odzwierciedla jednak sytuację (rys. 4) - na 34 miejsca republikanie zajmują obecnie 24.
Demokratyczny prezydent oraz republikański Kongres oznaczałyby kontynuację status quo. W takiej sytuacji Kongres prawdopodobnie blokowałby strategie i wypaczał kluczowe reformy demokratów. Z kolei Kongres podzielony mógłby doprowadzić do prawdziwego impasu, w którym żadna z partii nie byłaby w stanie przeforsować zmiany polityki. Jednak nawet zjednoczenie prezydenta i Kongresu nie gwarantowałoby postępu. W samej Partii Republikańskiej nie ma zgodności, a to może stanowić barierę nie do przejścia.
Jest to motto wyborów 2016 r. Dlaczego protekcjonizm stał się tak ważnym tematem? Globalizacja, rozwój wolnego handlu oraz większa mobilność obywateli sprawiły, że standardy życia wzrosły. Ale nie wszyscy skorzystali równomiernie. Osoby, które "pozostały w tyle" za rozwiniętą gospodarką, obserwują znacznie wolniejszy wzrost płac niż osoby na wyższych stanowiskach.
Rys. 6 wskazuje równomierne zwiększenie mediany dochodów gospodarstw domowych, wzrósł jednak również udział dochodów najzamożniejszego jednego procenta.
Postrzegane zwiększanie się nierówności, powiązane z obawą, że krajowe miejsca pracy będą zagarniane przez tanią zagraniczną siłę roboczą, doprowadziły do poczucia "pozostawania w tyle". Sytuacja ta przełożyła się na programy obojga kandydatów skupiające się na ochronie amerykańskich miejsc pracy i blokowaniu umów wolnego handlu zagranicznego.
Ucieczka w protekcjonizm to bardzo łakomy kąsek dla polityków, choć może wywrzeć istotny wpływ na gospodarkę - zarówno amerykańską, jak i globalną. Dlatego należy poważnie rozważyć ryzyko.
Pierwszy blok tematyczny w czasie debaty prezydenckiej w USA między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem dotyczył pomysłów obojga kandydatów na rozwój gospodarki. Wtedy doszło do spięcia między kandydatami.
Kandydatka demokratów powiedziała, że potrzebna jest budowa sprawiedliwej gospodarki. Służyć ma temu podwyższenie płacy minimalnej i zrównanie pensji mężczyzn i kobiet. Jak podkreśliła, duże firmy powinny się w większym stopniu dzielić zyskami ze społeczeństwem. Clinton zapowiedziała też większe wsparcie dla osób, które mają problemy z połączeniem życia prywatnego i rodzinnego.
Z kolei kandydat republikanów Donald Trump podkreślił, że najważniejszą rzeczą jest, by zapobiec ucieczce firm ze Stanów Zjednoczonych, co przekłada się na spadek liczby miejsc pracy w kraju. Jego zdaniem, przyczyną są zbyt wysokie podatki. Zapowiedział przy tym, że jeśli zostanie prezydentem, to wprowadzi ich obniżkę dla przedsiębiorstw z 35 procent do 15 procent. Jak zaznaczył, będą to największe obniżki od czasów Ronalda Reagana. Mówił też o konieczności renegocjacji niektórych umów handlowych, np. z Meksykiem, skrytykował też Chiny, które - podkreślił - traktują Stany Zjednoczone jak skarbonkę do odbudowy swojej gospodarki. Przypomniał też Hillary Clinton, że to jej mąż podpisał umowę NAFTA, zdaniem Trumpa szkodliwą dla USA.
Kandydatka Demokratów odpowiedziała, że pomysły Trumpa będą służyć tylko najbogatszym, pomijając resztę społeczeństwa. Jej zdaniem, zaproponowana przez kandydata republikanów obniżka podatków doprowadzi do zniknięcia 3,5 miliona miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych oraz do dużego wzrostu publicznego zadłużenia. Clinton zaatakowała też Donalda Trumpa za to, że przyczynił się do załamania rynku nieruchomości w USA i - tym samym - kryzysu gospodarczego. Jak mówiła, ostatnią rzeczą, którą należy robić, jest powrót do polityki gospodarczej sprzed jego wybuchu.
W odpowiedzi Donald Trump zapytał Hillary Clinton, dlaczego dopiero teraz myśli o rozwiązaniach gospodarczych dla Stanów Zjednoczonych, skoro w polityce jest od 30 lat. Zarzucił też kandydatce demokratów, że jej pomysły zakończą się katastrofą. Jak mówił, Hillary Clinton doprowadzi tylko do wzrostu liczby przepisów regulujących działalność gospodarczą. Zapowiedział jednocześnie, że on będzie działał odwrotnie, starając się odbiurokratyzować gospodarkę.
IAR