Wysoka stawka za podpalenie. Tak Rosja płaci za sabotaż w Polsce
Rosja werbuje "ochotników" w celu dokonywania aktów sabotażu w Polsce i zleca im podpalenia miejsc publicznych w dużych miastach - czytamy w "Rzeczpospolitej". Oferuje za to duże pieniądze. "To sytuacja bez precedensu" - komentuje ekspert w zakresie bezpieczeństwa.
Rosja werbuje ochotników do dokonywania aktów podpaleń m.in. przez rosyjskojęzyczny komunikator Telegram. Oferuje im za to duże pieniądze - od 10 do 15 tys. euro - donosi "Rzeczpospolita", pisząc o ustaleniach polskich służb w sprawie serii usiłowań podpaleń i faktycznych podpaleń, które w ostatnich miesiącach miały miejsce w naszym kraju.
Jak czytamy w "Rz", w ubiegłym tygodniu Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) zatrzymała 5 osób (w tym Ukraińców i Rosjanina z kanadyjskim paszportem) za podpalenie pod Warszawą. W mijającym tygodniu, w środę 29 maja, doszło do zatrzymania trzech kolejnych mężczyzn (dwóch Białorusinów i Polaka). "Z ustaleń wrocławskiej prokuratury wynika, że nowo zatrzymani najpierw nocą z 21 na 22 czerwca 2023 r. podpalili koktajlem Mołotowa włoską restaurację w Gdyni, a w tym roku z 8 na 9 kwietnia - magazyn europalet w Markach pod Warszawą (spłonęło 100 metrów sześc. towaru)" - odnotowuje dziennik.
Zatrzymani próbowali też podłożyć ogień w Gdańsku w centrum farb i tynków. Mieli działać na zlecenie GRU (Główny Zarząd Wywiadowczy) - wywiadu wojskowego niegdyś będącego częścią aparatu ZSRR, a obecnie Federacji Rosyjskiej. Mężczyźni mają powiązania z Ukraińcem ujętym przez ABW na początku tego roku, który przygotowywał podpalenie wrocławskiej fabryki farb.
"Rosjanie mogą stać również za niedawnym pożarem hali Marywilska 44 w Warszawie i za próbą podpalenia innego obiektu handlowego w stolicy" - dodaje "Rz". W tym drugim przypadku służby nie ujawniają, o jaki obiekt chodzi - wiadomo natomiast, że zadziałały wewnętrzne systemu przeciwpożarowe i do tragedii nie doszło. Śledztwa w obu sprawach prowadzi mazowiecki wydział przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej.
"Rz", powołując się na nieoficjalne informacje, pisze, że wśród 5 zatrzymanych w ubiegłym tygodniu są podobno trzej mężczyźni z Kramatorska z ukraińskimi paszportami i Kanadyjczyk z paszportem rosyjskim. O ujęciu mężczyzn w mediach było raczej cicho. To dlatego, że mają oni być również typowani jako sprawcy pożaru hali przy Marywilskiej w Warszawie i podobnych podpaleń w krajach bałtyckich (w litewskiej stolicy Wilnie w maju doszło do podpalenia magazynu szwedzkiej sieci IKEA), a także w Londynie. W śledztwo zaangażowane są ponoć służby specjalne z innych krajów.
"Dla Rosji wszystko ma znaczenie, nic nie jest przypadkowe. Wzbudzenie niepokoju w społeczeństwie może się przełożyć na niechęć do pomagania broniącej się Ukrainie" - mówi w rozmowie z "Rz" Tomasz Broniś, były oficer wywiadu i ekspert w zakresie bezpieczeństwa. Jak zauważa, jeśli aktu sabotażu dokonuje Ukrainiec, to pośrednio uderza to we władze w Kijowie.
"To sytuacja bez precedensu. Obce państwo dokonuje aktów sabotażu u nas w kraju, posługując się zwerbowanymi do tego ludźmi" - dodaje ekspert.