"Zaczęliśmy szyć maseczki. Co innego nam zostało"
Połowa marca. Kryzys epidemiczny w kraju dopiero się zaczyna. Szybko okazało się, że sprzętu ochronnego jest za mało. Brakowało maseczek, rękawiczek, płynu do dezynfekcji. Na pomoc w całej Polsce ruszyli przedsiębiorcy. Ratując innych, ale też siebie.
Decyzja zapadła szybko - mówi w rozmowie z Interią Paulina Ograbisz z PANATO, Wielobranżowej Spółdzielni Socjalnej. - Szpitale, przychodnie, urzędy gminne, instytucje publiczne - nie posiadały sprzętu ochronnego. Dlatego zaczęliśmy szyć maseczki. Wciąż to robimy, chociaż, potencjał już się powoli wyczerpuje - ocenia.
Zmiana profilu firmy była nie tylko potrzebą chwili, ale również sposobem na przetrwanie w czasach, gdy kolejne ograniczenia i zasady bezpieczeństwa, stopniowo zamrażały gospodarkę.
Zamknięte szkoły, granice, zakaz zgromadzeń... Rynek z dnia na dzień bardzo się zmienił. Spółdzielnia, do której należy pani Paulina, do tej pory bazowała głównie na klientach z branż eventowej i targowej. Stało się oczywiste - dopowiada Paulina Ograbisz - że ten temat wygasa co najmniej do września. - Zdecydowaliśmy się zmienić profil działalności, a wykorzystując nasze kompetencje i okoliczności, naturalnym wyborem było szycie odzieży ochronnej - podkreśla.
Pierwsze uszyte przez pracowników spółdzielni maseczki trafiły do szpitali w marcu. Do końca kwietnia w szwalni powstawały głównie te medyczne - z włókniny medycznej. - Było zapotrzebowanie. Łącznie uszyliśmy ich ok. 350 tysięcy - mówi Ograbisz.
Sprzętu ochronnego z tygodnia na tydzień przybywało. Kolejne transporty z zagranicy trafiały do Polski.
Później pojawił się nakaz zasłaniania twarzy przez obywateli przy wyjściu z domu. Ponownie powstała nisza na rynku. Na zapotrzebowanie odpowiedziała raz jeszcze spółdzielnia.
- Szyjemy już tylko maseczki bawełniane. Zarówno dla rynku krajowego, jak i klientów zagranicznych, np. we Francji. Już około 70 tys. takich maseczek jest gotowych, większość trafiła do odbiorców. Produkcja wciąż jest jeszcze w toku - dodaje rozmówca Interii.
Historia PANATO może się wydawać jedną z wielu. Odzew biznesu w Polsce w walce z COVID-19 był przecież nie tylko natychmiastowy, co szeroki. Tak jednak do końca nie jest. PANATO od samego początku nie było zwykłym przedsiębiorstwem. Spółdzielnia, która powstała w 2012 r., poza celami ekonomicznymi, miała - dodatkowy. Od samego początku miała to być pomoc innym - stworzenie warunków do pracy i rozwoju dla tych, którzy z różnych przyczyn dla rynku pracy byli niewidzialni.
- Zgrupowaliśmy się z osób bezrobotnych; stworzyliśmy coś dla siebie i innych - mówi Ograbisz.
Tak powstała spółdzielnia socjalna, czyli forma spółki, która zakłada, że z jednej strony jej członkowie mogą prowadzić działalność gospodarczą, z drugiej natomiast realizować cele społeczne.
Jakie? W dużym uproszczeniu: dotyczące osób z różnych grup zagrożonych marginalizacją społeczną, np. bezrobotnych, z niepełnosprawnościami, ale również po terapiach lub byłych więźniów.
- Pomysł był dosyć banalny. Zauważyliśmy potrzebę na rynku wrocławskim. Artyści, rękodzielnicy, osoby posiadający zdolności manualne - pracując w sposób zatomizowany, od zlecenia do zlecenia - często bez niezbędnych kompetencji administracyjno-sprzedażowych, radzili sobie najczęściej słabo. Pomyśleliśmy, że wspólnie pod jedną marką będziemy w stanie skuteczniej szukać klientów. Uzupełniając się w tworzeniu oferty, chcieliśmy zaproponować coś, co na rynku znajdzie swoje trwałe miejsce - mówi Paulina Ograbisz.
Powstała 8 lat temu spółdzielnia miała być z założenia wielobranżowa: od fotografii, poprzez rękodzieło, szycie, warsztaty. - Rynek zweryfikował dosyć szybko, że ciężko jest wypromować markę i znaleźć odbiorców na tak szeroki zakres usług. Sprofilowaliśmy się po 2-3 latach jako producent toreb i plecaków. Mamy szwalnie, tworzymy własne projekty, projektujemy autorskie grafiki - dodaje rozmówca Interii.
Rynek potrafi być okrutny. Dla części osób, pomimo chęci i zapału do pracy, tej może brakować. Podmioty ekonomii społecznej wypełniają tę niszę i tak jak w przypadku spółdzielni PANATO łączą cele gospodarcze ze społecznymi.
- Przeskalowaliśmy się przez te lata z mikroprzedsiębiorstwa na trochę większe. Rozwijamy się cały czas. Obroty handlowe rosną. Czy doszliśmy do tego szybko? - zastanawia się Ograbisz. - Rozwijaliśmy się organicznie. Nie było pieniędzy, sponsorów, inwestorów, kapitału, by szybciej rosnąć. W tym znaczeniu rozwój był dosyć wolny - mówi o części biznesowej Ograbisz.
Społecznie spółdzielnia spełnia jednak ważną rolę. Daje pracę tym, którzy dla rynku pracy przestali być atrakcyjni. Obecnie to ponad 50 proc. zespołu.
Pytamy, w jaki sposób udało się tak z dnia na dzień przestawić na produkcję maseczek?
- Potrzebowaliśmy pieniędzy na zakup niezbędnych materiałów. Zwykłej obrotówki - mówi Ograbisz. I raz jeszcze podkreśla, że rynek potrafi być okrutny. W takich czasach jak pandemia - szczególnie wyraźnie to widać.
Przestały działać mechanizmy dotychczas zwyczajowo stosowane jak faktura z odroczonym terminem płatności. Potrzebna była gotówka. I chociaż spółdzielnia oszczędności miała, to jednak niewystarczające, by nabyć wymaganą ilość towaru. Z pomocą przyszło finansowanie unijne oferowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego, udzielone przez współpracującą z polskim bankiem rozwoju instytucję finansującą - Towarzystwo Inwestycji Społeczno-Ekonomicznych.
- Po 3-4 dniach mieliśmy pieniądze. Czas miał znaczenie, a pracownicy TISE byli bardzo pomocni. Zainwestowaliśmy 50 tys. zł w pierwszą partię tkanin i gumek - tłumaczy.
Co dalej? Czy szycie maseczek będzie tylko krótkim epizodem w historii spółdzielni...
- To zależy - mówi Ograbisz.
- Jeśli potencjał - tłumaczy - się wyczerpie to wrócimy do naszej codziennej działalności. Wiele zależy od tego, co wydarzy się na jesień. - Co, jeśli dalej będzie więcej zachorowań, a Chiny mogą nie nadążać z szyciem dla całego świata? Wznowimy produkcję i będziemy szyć dla swoich. Jeśli świat upora się z deficytem maseczek na dobre, to nie będzie przestrzeni dla takich dostawców jak my - ocenia.
Przypomina, że spółdzielnia pracuje nad standardową ofertą i szykuje się na powrót produkcji. To będzie jednak trudny rok.
- Są firmy, które dalej mają swoje marketingowe budżety, staramy się ich przyciągać obniżkami cen i nową ofertą. Myślę, że rynek będzie powoli wracać do normy. Mam nadzieje, że kryzys gospodarczy nie będzie taki straszny jak niektórzy rysują. To co możemy zrobić to być na bieżąco z potrzebami rynkowymi i elastycznie reagować - mówi nie tracąc optymizmu rozmówca Interii.