Zapomniani artyści będą znani i... drodzy
Dzieła starych mistrzów można porównać do obligacji. W długim terminie przyniosą zysk, nawet jeżeli w międzyczasie ich ceny się załamią. Sztuka współczesna to ryzyko podobne do inwestowania w akcje. Może przynieść najwyższe profity, ale może się okazać, że na rynku nastąpi załamanie i straty będą nieuniknione.
Inwestowanie w sztukę to nieustające szukanie. Warto zwracać uwagę na nazwiska artystów mało znanych, ale pojawiających się na aukcjach. Ich popularność będzie rosła, a wraz z nią i ceny obrazów.
Inwestując w prace twórców XX i XXI w. nie zawsze należy kierować się modą. Moda pociąga za sobą wzrost cen - często sztuczny - dzięki odpowiednim zabiegom marszandów, reklamie czy opowieściom o rekordowych sprzedażach. Mody się też zmieniają, a głośne w danym momencie nazwiska cichną. Są też takie, o których się długo nie słyszy, a rynek odkrywa je za późno... już po śmierci artysty.
Świat już nie tylko "klasykiem stoi"
Polski rynek sztuki jest wciąż bardzo młody, ma zaledwie kilkanaście lat. Nie wszystkie nazwiska artystów zostały odpowiednio wcześniej wylansowane. Znalezienie perełek, jakimi są lub okażą się ich obrazy, będzie prawdziwym strzałem w dziesiątkę.
- Artyści, którzy zmarli zanim narodził się wolny rynek, nie zdążyli zostać wypromowani, nie pojawili się więc na rynku sztuki - przyznaje Krystyna Czartoryska z warszawskiej "ga ga galerii". Jej zdaniem, takim sztandarowym przykładem jest gdański artysta, zmarły w 1983 r. Roman Usarewicz.
Jego prace znajdują się w licznych muzeach i kolekcjach zagranicznych. W kraju jest jednak niemal nieznany, mimo że dwa lata temu miał dużą wystawę w gdańskim Muzeum Narodowym, a wcześniej w Poznaniu. Prace Usarewicza rzadko też pojawiają się na aukcjach. W Sopockim Domu Aukcyjnym jego obraz został sprzedany w kwietniu tego roku "Pejzaż - konstrukcja" za 7, 2 tys. zł. Czy warto kupować Usarewicza? Jeżeli się podoba (a to jest sprawa najważniejsza), na pewno tak. Artysta spełniał bowiem jeden z ważnych warunków inwestowania w sztukę współczesną - był nowatorem, poszukiwaczem, odkrywcą i eksperymentatorem, a nie powielaczem cudzych pomysłów.
Zaginieni w PRL-u
Warto też przyglądać się pracom innych artystów tworzących w latach 60., 70. i 80. XX w., którzy nie znajdowali się w głównych, bardziej popularnych nurtach. Nie było wokół nich medialnego szumu, a ich prace w niczym nie ustępowały dziełom malarzy, których nazwiska wciąż znajdowały się na pierwszych stronach gazet. Należy pamiętać, że w czasach PRL-u nie każdy miał szansę zostać wylansowany.
- Ideałem jest poszukiwanie w każdej dekadzie takich zjawisk, które trudno byłoby zaliczyć do głównych kierunków. Nie zawsze warto opierać się tylko na pewnych schematach i nazwiskach. Środowisko polskich artystów tamtych czasów było na tyle liczne, złożone i zróżnicowane, że zawsze można znaleźć coś ciekawego - mówi Piotr Rogacz z "ga ga galerii". Nie brakuje sławnych nazwisk tamtych czasów. Można do nich zaliczyć ucznia Légera - Kazimierza Ostrowskiego, który wprawdzie pojawiał się na aukcjach w cenach od 6 do 17 tys. zł, ale jego prace, jako osoby mało jeszcze rozpoznawalnej, nie cieszą się specjalnym zainteresowaniem. Dopiero przypominana jest twórczość Bolesława Brzezińskiego, znanego wcześniej tylko w wąskim gronie, mimo stosowanych przez niego prekursorskich rozwiązań. Rynek wciąż czeka na odkrycie twórczości Włodzimierza Bartoszewicza, ucznia Tadeusza Pruszkowskiego. Pierwszym symptomem zauważenia artysty przez rynek była sprzedaż jego pracy "Dziewczyna z maską" na aukcji w DA Agra Art w grudniu ubiegłego roku. Obraz wystawiono z ceną 3,5 tys. zł, po zaciętej licytacji sprzedano za 15 tys. zł. Kupno dobrego obrazu Bartoszewicza za połowę tej kwoty byłoby bardzo dobrą inwestycją, dlatego opłaca się śledzić kolejne aukcje.
Czarodziejki przestrzeni
Warta przypomnienia jest na pewno postać Danuty Lewandowskiej, mistrzyni przestrzeni. Jej obrazy wibrują, wciągają we własną trójwymiarowość, przyciągają światłem i barwą. Artystka pisała o swoim malarstwie "obraz istnieje w przestrzeni... Zmienia się tylko światło", co udowodniła w swojej twórczości. Podobnie jest z twórczością Zofii Artymowskiej. Jej "Poliformy", które tworzyła od 1970 r., można kupić na aukcjach po 4,5-5 tys. zł. Nie trafiają jednak na rynek warte uwagi, jej niesamowite foto-collage.
- W przypadku mniej znanych nazwisk, domy aukcyjne stosują wobec sprzedających strategię zbijania cen, licząc, że niska cena wywoła zainteresowanie. Tak więc najczęściej na rynek trafiają słabsze, przypadkowe prace artystów od osób, które dysponują pojedynczymi dziełami - tłumaczy Piotr Rogacz. Galerie prowadzą bardziej zdyscyplinowaną politykę cenową, ustalając wyżej wartość, o ile zdołają zgromadzić szerszą reprezentację dzieł danego artysty.
- Za to gwarantują wybór, bezapelacyjną autentyczność i to, że w transakcjach z klientami nie zejdą poniżej pewnej wartości, szanując tych, którzy wcześniej zapłacili żądaną cenę - zapewnia Piotr Rogacz. Rynek galeryjny jest więc mniej przypadkowy, ale na aukcyjnym wciąż jeszcze można liczyć na kupno niedoszacowanego obiektu sztuki współczesnej.
Obrazy zapomnianych artystów można kupować po kilka, kilkanaście tysięcy złotych i nie ma wątpliwości, że gdy ich dorobek artystyczny zostanie odkryty i doceniony, ceny zdecydowanie wzrosną. Warto więc przyglądać się pracom malarzy, którzy nie są jeszcze bardzo znani, ale już powoli budzą zainteresowanie marszandów i mediów. Poza zyskiem można zdobyć status konesera, który potrafi lansować nowe mody i trendy.
Ewa Bednarz
Redaktor Naczelna miesięcznika Antyki