"Zielona wyspa" tonie w morzu deficytu
Na naszych oczach pryska misternie budowany mit Polski jako "zielonej wyspy" na czerwonej kryzysowej mapie Europy. Jednak dobrego humoru nie traci ani premier, ani tym bardziej minister finansów Jan Vincent-Rostowski, który do niedawna przekonywał w mediach, że zadłużenie państwa w 2010 r. nie zwiększy się o więcej niż 50, no może 60 mld zł.
Niestety zapewnienia ministra okazały się totalną ściemą, gdyż właśnie obserwujemy, jak w galopującym tempie poziom zadłużenia wzrasta o zawrotną kwotę 100 mld zł. Według rządowych danych stan zadłużenia kraju na dzień 30 czerwca br. wyniósł zawrotną kwotę 721,2 mld zł, a więc od stycznia do czerwca 2010 r. przyrost zadłużenia kraju wyniósł już 51,3 mld zł.
Minister finansów nie poczuwa się do winy za tak katastrofalny stan publicznych finansów, a jakby tego było mało, nie tracąc fasonu, winą za obecną dramatyczną sytuację finansową kraju obarcza swoich poprzedników. Warto zastanowić się, czy takie zrzucanie winy na poprzednią ekipę rządzącą ma jakiekolwiek podstawy i czy poparte jest faktami, czy raczej jest to zwykłe mydlenie oczu obliczone na to, że ciemny naród wszystko kupi.
Warto na początek przypomnieć panu ministrowi, premierowi, politykom Platformy Obywatelskiej i ich zwolennikom, że od ponad trzech lat władzę w kraju sprawuje właśnie ta partia, która również może od kilku miesięcy liczyć na wsparcie swojego prezydenta, a także od początku swoich rządów na ogromną przychylność ogólnopolskich mediów i najróżniejszych "autorytetów", co oczywiście przekłada się na popularność ekipy rządzącej. Próba przekonania opinii publicznej, że kryzys finansów publicznych jest wynikiem obniżenia podatków przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, jest dość karkołomna, a dla bardziej uświadomionych ekonomicznie wręcz śmieszna, gdyż jak wiadomo, zmniejszenie obciążeń podatkowych zawsze pozytywnie wpływa na gospodarkę, o czym zresztą ok. pół roku temu również publicznie mówił minister Rostowski, przekonując, że dzięki obniżce podatków przez poprzednią ekipę Polska zanotowała wzrost gospodarczy.
Jak widać pan minister dość często i radykalnie zmienia swoje zdanie. Minister Rostowski, przy wsparciu premiera i innych polityków partii rządzącej, wmawia Polakom, że gdyby nie obniżka podatków kilka lat temu, to mielibyśmy obecnie w budżecie o 40 mld zł więcej. Oczywiście takie tłumaczenia nie mają najmniejszego oparcia w faktach, a wszystkich niezorientowanych w temacie odsyłam do ciekawej analizy przeprowadzonej na łamach "Najwyższego Czasu" przez Marka Łangalisa, którą zamieścił w artykule zatytułowanym "Stumiliardowy deficyt" ("Najwyższy Czas", Nr 40, 2 październik 2010, str. VII- IX.). Redaktor Łangalis przypomina, że koalicyjny rząd Prawa i Sprawiedliwości, Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony ponad trzy lata temu obniżył składkę rentową z 6,5 proc. pensji brutto do 3,5 proc., a pół roku później do poziomu 1,5 proc. pensji brutto - jakże liberalne posunięcie.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL
Dzięki tym obniżkom przeciętnie zarabiający Polak w ciągu roku miał do dyspozycji 600 zł więcej. Według oficjalnych danych z powodu tego zanotowano spadek bezrobocia oraz zwiększenie konsumpcji. Według wyliczeń Zakładu Ubezpieczeń Społecznych już w półtora roku po obniżce składki rentowej liczba płacących składki wzrosła o ponad 10 proc. Jeszcze ciekawiej wyglądała sytuacja dochodów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, które wynosiły tylko ze składek w 2005 r. 85,5 mld, w roku 2006 wzrosły do poziomu 91,8 mld zł, aby po obniżce składki rentowej w 2007 r. zwiększyć się do poziomu aż 100,7 mld zł. Nawet kryzysowy 2008 r., choć przyniósł niewielki spadek tych dochodów, to jednak i tak były one wyższe o 7 proc. od tych z 2006 r.
Fakt, że Polacy mieli więcej pieniędzy w portfelach wpłynął na wzrost dochodów z podatków zawartych w cenie produktów konsumpcyjnych. Według danych przedstawionych w artykule redaktora Łangalisa, który oparł swoją analizę na danych z Ministerstwa Finansów, dochody z tytułu podatku VAT oraz akcyzy w 2006 r. wyniosły 126 mld zł, po wprowadzeniu obniżki składki rentowej zanotowano wzrost tych dochodów o 15 proc., a w 2008 r., pomimo że był to rok kryzysowy, wskutek ponownego obniżenia składki rentowej zanotowano wzrost dochodu z tych podatków o kolejne 5 proc. Spadek obciążeń finansowych narzucanych przez państwo na obywateli powoduje wyjście wielu ludzi z tzw. szarej strefy - według szacunków ZUS-u w 2008 r. liczba osób, które z niej wyszły, wyniosła 300 tys. - a także wzrost liczby osób pracujących (w tym wypadku mówimy o wzroście liczby osób pracujących o ponad 1,5 mln) oraz zwiększenie wpływów do budżetu oraz ożywienie gospodarki.
Jak widać, obniżka składki rentowej dokonana przez rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz koalicjantów z Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony wbrew wypowiedziom ministra przyczyniła się nie do spadku dochodów, ale do ich znacznego wzrostu. Wpływu na spadek dochodów budżetu państwa zapewne nie mogła też mieć wprowadzona przez ówczesny rząd obniżka stawek podatków od osób fizycznych, która weszła w życie w 2009 r. W momencie jej uchwalania (2008 r.) wpływy do budżetu państwa z tytułu podatku od osób fizycznych wyniosły 38,5 mld zł, a rok później owszem zmalały, ale o oszałamiającą wręcz kwotę 2,7 mld zł. Obniżka opodatkowania osób fizycznych wpłynęła jednak na wzrost dochodów budżetów domowych Polaków, a to oczywiście przełożyło się na wzrost wpływów do budżetu z podatku VAT i akcyzy. Jak widać, zrzucanie przez ministra Rostowskiego winy za katastrofalny stan finansów publicznych na swoich poprzedników, którzy wprowadzili obniżkę składki rentowej oraz podatku dochodowego od osób fizycznych, jest strzałem kulą w płot.
Pozostaje więc jeszcze jedna nikła szansa dla ministra finansów i jego politycznego zaplecza na znalezienie jakiegoś haka na poprzedni rząd, aby udowodnić jego zgubną rzekomo dla finansów państwa politykę - może to być wprowadzenie ulgi prorodzinnej, która pozwalała odliczyć od podatku 1145,08 zł na każde dziecko, co pewnie przyczyniło się do ogromnego obecnie deficytu. Jednak i ten argument jest bardzo kiepski. Wprowadzenie tej ulgi spowodowało znaczny wzrost wpływów do budżetu z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych (aż o 25 proc.), i przyczyniło się - w połączeniu z obniżką składki rentowej - do wzrostu wpływów z podatku VAT i akcyzy o 15 proc. Jak widać polityka finansowa rządu Prawa i Sprawiedliwości, Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony przyczyniła się do wzrostu dochodów państwa oraz ożywienia gospodarczego.
Należy więc stwierdzić, że minister Rostowski, premier i wszyscy politycy, publicyści i ekonomiści, którzy próbują zrzucić winę za ruinę finansów państwa na poprzedni rząd, zaprzeczają faktom. Postępują oni w myśl zasady, że jeśli fakty są sprzeczne z ich tezami, to tym gorzej dla faktów. Podobnie sprawa się ma ze zrzucaniem winy za zadłużanie kraju na ogromną skalę na samorządy. Jak zauważył redaktor Łangalis, dług sektora samorządowego wynosi jedynie 6,3 proc. całego długu publicznego, a więc udział samorządów w zadłużaniu państwa jest znikomy.
Pomimo pogarszającej się sytuacji finansowej państwa na szczytach władzy rozpasanie idzie pełną parą. Wydatki kancelarii prezydenta wzrosną o 12 proc., czyli o kwotę niemal 20 mln zł, kancelarii premiera też o 12 proc., czyli kwotę 13 mln zł, kancelarii Sejmu o 25 mln zł, a kancelarii Senatu o 13 mln zł. Doliczyć do tego należy remont Sejmu wraz z gruntownym remontem saun i siłowni oraz zakupem drogich i dużych telewizorów do pokojów w hotelu sejmowym, aby naszym parlamentarzystom w dobie kryzysu żyło się jeszcze lepiej.
Oczywiście za wszystko i tak zapłacą podatnicy. Podobnie jak zapłacą oni za nieudolność ministra finansów i jego aż nadto wybujałą kreatywną księgowość, dzięki której na doraźne potrzeby przedwyborcze udaje się pokazać Polakom stan zadłużenia państwa na o wiele niższym poziomie niż faktyczny. "Obniżkę" poziomu zadłużenia osiąga najlepszy minister finansów w Europie poprzez tworzenie najróżniejszych funduszy i wypychanie ich z budżetu, np. z budżetu wyłączono Krajowy Fundusz Drogowy, dzięki czemu po stronie wydatków można było skreślić 16 mld zł. W miejsce tego funduszu nasz kreatywny minister wciągnie do budżetu zapewne Lasy Państwowe, które dysponują 2 mld zł nadwyżki.
Niestety, rzeczywistości zaklinać na dłuższą metę się nie da i za nieudolność obecnej ekipy rządowej drogo zapłacimy z własnej kieszeni. Analiza projektu budżetu na przyszły rok nie napawa optymizmem. Skoro pan minister wierzy, wbrew oczywistościom, że wzrost obciążeń podatkowych, zmniejszenie bądź likwidacja ulg podatkowych czy wymyślanie nowych podatków i składek przyczynią się do zmniejszenia deficytu państwa, to możemy być pewni, że ogromna kwota 100 mld zł osiągnięta w tym roku, w przyszłym wyniesie jeszcze więcej, a nasze zadłużenie będzie rosło szybciej niż obecnie. I na nic zda się zrzucanie winy na poprzedni rząd w sytuacji, gdy ma się w ręku pełnię władzy.
Rodacy, rząd postanowił zadbać o nasze finanse, a więc łapmy się za portfele.
Nie powinno nikogo dzisiaj dziwić, że rząd we współpracy z mediami serwuje nam co chwilę jakieś igrzyska w postaci awantury o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, tworzenie ruchu Palikota czy wojnę z handlarzami dopalaczami. Wszystko po to, by przypadkiem Polacy nie zaczęli zastanawiać się i dyskutować na naprawdę ważne tematy.
Paweł Lesiak
Autor jest magistrem historii ze specjalnością stosunki międzynarodowe oraz specjalistą od nieruchomości