Żyją za 5 zł dziennie
Takiej manifestacji dawno nie było. W zeszłym tygodniu 50 tysięcy związkowców Solidarności przyjechało do Warszawy, aby upomnieć się o godną pracę i sprawiedliwą emeryturę dla wszystkich pracowników. - To nie jest protest przeciw, ale manifestacja za konkretną wizją rozwoju Polski. Za tym, aby w naszym kraju zaczęto inwestować w ludzi, najcenniejszy kapitał polskich firm - podkreślał Janusz Śniadek przewodniczący NSZZ Solidarność.
Przed 10 rano pierwsze grupy zbierały się na pl. Piłsudskiego. Pojawiły się transparenty, rozległy się pierwsze okrzyki, buczenie syren i gwizdy. "Nie ma cudu bez naszego trudu", "Godna praca, godne życie" - słychać skandowanie.
Żyją za 5 zł dziennie
Strugi ulewnego deszczu nie zniechęcają. Plac wypełnia się tysiącami pracowników, którzy zjechali do stolicy ze wszystkich regionów kraju.
- Nawet niebo płacze nad naszym losem - zauważają nauczycielki z Rybnika, które jako jedne z pierwszych przychodzą na miejsce rozpoczęcia manifestacji.
- Oświata nie jest traktowana poważnie. Wśród planów jest np. pomysł pozbawienia nauczycieli prawa do wcześniejszych emerytur. A czy ktoś poważny może sobie wyobrazić, aby ponad 60-letni nauczyciel wychowania fizycznego prezentował stanie na rękach, skakał przez skrzynię? Przecież jest to nie do pomyślenia - mówi Urszula Grzonka, przewodnicząca oświatowej "S" z Rybnika. Jej koleżanka Hanna Grzelec dodaje:
- Przyjechałam tu także w imieniu mojego syna, który jest studentem. Nie chciałabym, aby po uzyskaniu dyplomu musiał wyjeżdżać z kraju. Przecież w Polsce powinien godnie żyć. Niektórzy wyjeżdżali w środku nocy, żeby przed południem dotrzeć do stolicy. Nie wszystkim jednak udało się dojechać na czas. Jeszcze grubo po godzinie 12, gdy na placu przemawiają już szefowie międzynarodowych organizacji związkowych, ulicami suną autokary z setkami demonstrantów.
- Przyjechaliśmy do Warszawy, by upomnieć się o godziwe warunki zatrudnienia i zamanifestować swój sprzeciw wobec polityki społecznej i gospodarczej rządu - mówią. Oburzenie wywołały szczególnie plany ograniczenia liczby osób uprawnionych do wcześniejszych emerytur, przez wiele lat zatrudnionych w szczególnych warunkach. Rząd chce zawęzić liczbę uprawnionych do emerytur pomostowych z 1,1 mln osób do 130 tysięcy.
Jadwiga Jóźwiak pracuje w grupie Saint-Gobain Abrasives w Kole. Przyjechała z 50 kolegami i koleżankami. Jeszcze kilka lat temu jej firma była w 24 -tysięcznym mieście potentatem, zatrudniała 2800 pracowników. Dziś pracuje 1000 osób, 1800 musiało poszukać pracy gdzie indziej. - Jesteśmy w takim wieku, że jeszcze pracujemy, ale za moment będziemy ubiegać się o emerytury. I chcielibyśmy godnie zarabiać, żeby potem godnie żyć na tej emeryturze - mówi. - Mam 30 lat stażu pracy i wyższe wykształcenie, a zarobki grubo poniżej średniej krajowej. Myślałam, że moje doświadczenie kiedyś zaprocentuje, a okazuje się, że dla ludzi między 50. a 60. rokiem życia nie ma perspektyw.
Jóźwiak wskazuje na puste obietnice premiera Tuska. - Społeczeństwo bardzo się rozwarstwiło, są grupy, które zarabiają horrendalne kwoty i warto byłoby zapytać o wyniki ich pracy. Miesięczne zarobki prezesów, także w naszej firmie, są 13-krotnie wyższe niż nasze. A pracujemy w warunkach szkodliwych, mamy styczność z chemikaliami.
Oburzenia nie kryje też Elżbieta Wielg z Gdańska. - Jeżeli ktoś wierzył w cud, to dziś powinien otworzyć szeroko oczy i być tu z nami. Widać dobitnie, że czego sobie nie wywalczymy, tego nie będziemy mieli.
Na gabinecie Donalda Tuska nie zostawia suchej nitki. - Ten rząd nie zrobił niczego, jeśli chodzi o politykę społeczną. Wszystko zostało zawieszone w próżni. Oni chyba czekają na koniec kadencji, tylko że ludzie żyją w tym kraju i nie mogą czekać - ani pracownicy, ani emeryci. Dla nich każdy dzień to często walka o przetrwanie. Niektórzy żyją za 5 złotych dziennie, a przecież mamy wzrost gospodarczy.
780 zł emerytury po 38 latach pracy
Oprócz Solidarności w demonstracji uczestniczą związkowcy z krajów Unii Europejskiej.
- Nie może być tak, że w Europie, jednej z najbogatszych części świata, pracownik nie może utrzymać siebie i swojej rodziny. Nie może być tak, żeby po zakończeniu kariery zawodowej nie mógł spokojnie żyć za godziwą emeryturę - podkreśla Józef Niemiec z Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych. - Europa się bogaci, tylko korzyści z tego bogacenia czerpią ci, którzy dysponują kapitałem.
Sytuacja materialna, w jakiej znajdują się dziś niektóre osoby po przepracowaniu całego życia, woła o pomstę do nieba.
Mieczysław Sękowski, który na manifestację przyjechał z Głubczyc (woj. opolskie) był zatrudniony jako kierowca, później jako budowlaniec. Ma 38-letni staż pracy, a dostaje 780 zł emerytury. Choruje na serce i prostatę, ale nie stać go na wykupienie niezbędnych lekarstw.
- Przeszedłem na wcześniejszą emeryturę, otrzymuję 80 proc. jej nominalnej wysokości. Obiecywano, że jak skończę 65 lat to dostanę 100 proc., a teraz mówią, że ustawa się zmieniła i dostaję zaledwie 100 zł więcej. Pobierałem 680, teraz mam 780 zł - opowiada. - Jestem po dwóch zawałach. Do końca życia powinienem brać trzy rodzaje tabletek, które miesięcznie kosztują 120 złotych. Nie stać mnie na kupowanie tych leków. Jak już nic nie mam, to czasem idę do opieki społecznej. Przedstawiam rachunki na 300 zł, to 100 zł mi nieraz zwrócą.
Polityka społeczna to wielkie kłamstwo
O godziwych warunkach zatrudnienia z całą pewnością nie mogą mówić pracownicy Domów Pomocy Społecznej.
- Rząd nie dostrzega naszych problemów - stwierdza krótko Marian Podkówka z "S" w Domu Pomocy Społecznej z Klisina, który podczas manifestacji rozwinął transparent z dramatycznym apelem o ratunek. - Nasza sytuacja jest bardzo ciężka, pracujemy z osobami chorymi psychicznie, a nasze wynagrodzenia są znikome. Nakłady przeznaczane na utrzymanie takich placówek jak nasza są bardzo niskie. Najwyższa pora, by państwo dostrzegło tę dramatyczną sytuację.
Co myśli o realizacji prospołecznych postulatów przez rząd?
- To jedno wielkie kłamstwo - stwierdza zdenerwowany. - Moje wynagrodzenie nie ma nic wspólnego z godną płacą i absolutnie nie pozwala mi na utrzymanie rodziny. Jeśli ktoś dostaje 1200 zł i ma dwoje dzieci, które chcą iść na studia, to już nie mamy o czym rozmawiać. A jako pracownicy DPS-ów nie możemy strajkować. Przecież nie odejdziemy od ludzi, którymi się opiekujemy. To ciężko chore osoby i gdyby coś się im stało, my odpowiadalibyśmy przed sądem. Dwa miesiące temu odbyła się manifestacja pracowników Domów Pomocy Społecznej z całej Polski. Spotkaliśmy się z panią minister, złożyliśmy petycję. I wciąż czekamy.
Minister Kopacz? Nie daj Panie Boże
Demonstranci wyruszają z placu w kierunku Kancelarii Premiera. Idący na czele manifestacji prowadzą wózki sklepowe z produktami pierwszej potrzeby, na które może sobie pozwolić polski pracownik lub emeryt po opłaceniu rachunków oraz wykupieniu niezbędnych leków. Doskonale z tej sytuacji zdają sobie sprawę pracownicy ochrony zdrowia. Irena Gadkowska z "S" Specjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego w Olsztynie mówi, że czują się pokrzywdzoną grupą zawodową:
- Pielęgniarki powyjeżdżały za granicę, często porzucając wykonywany zawód. Wcześniej powinno się prowadzić politykę płacową zachęcającą do pozostania w kraju i rozpoczynania pracy w pielęgniarstwie. Jeśli chodzi o
średni personel jest nas zwyczajnie za mało i nie możemy podchodzić do pacjenta tak jak powinnyśmy i tak jak byśmy chciały. Wykonujemy tylko najpotrzebniejsze czynności. Za chwilę przechodzę na emeryturę. Naliczono mi jej 1150 zł. Czy to jest godziwa emerytura? - pyta retorycznie i wrzuca jeden grosz do puszki na wcześniejszą emeryturę dla Donalda Tuska. W oczy rzucają się transparenty: "Za mało by żyć, za dużo by umrzeć", "Rząd Platformy i PSL-u , dziadem Cię zrobi przyjacielu", "Szpital sprywatyzowany, to pacjent bez piżamy". Jak związkowcy oceniają poczynania minister zdrowia Ewy Kopacz?
- Nie daj Panie Boże! - mówi Gadkowska. - Pani minister wyobraża sobie, że do zwiększenia liczby pielęgniarek dojdzie na skutek umów kontraktowych. A to oznacza, że dziewczyny będą pracować ponad 200 godzin miesięcznie za śmieszne pieniądze, które nie zrekompensują im rozłąki z domem i rodziną, bo przy takim obciążeniu godzinowym będą spędzały większość czasu w szpitalu. Mija rok rządów Platformy i nie ma żadnych reform. Nic.
Nad pochodem unoszą się balony z wypisanymi na nich obietnicami wyborczymi PO dotyczącymi podwyżek płac, dialogu społecznego, solidarnej polityki gospodarczej. Słychać okrzyki: "Przeżyliśmy Ruska, przeżyjemy Tuska", "Zanim będzie draka, usuńcie Pawlaka" i "Platforma złodzieje". Związkowcy stoczni gdańskiej niosą kukłę premiera z hasłem "Słońce Peru za nasze podatki". Manifestacja kończy się pod Kancelarią Premiera. Delegacja związkowców chce przekazać petycję szefowi rządu, jednak ten nie znajduje dla nich czasu, mimo wcześniejszych obietnic. Petycję odbiera minister Boni. - Mimo wszystko mamy nadzieję, że rząd, widząc determinację ludzi, wyciągnie wnioski i w najbliższym czasie podejmie rzeczowe rozmowy - mówi Andrzej Kropiwnicki, przewodniczący mazowieckiej "S".
Współpraca
Paulina Madany, Przemysław Dubiński, Andrzej Jakubik
Krzysztof Świątek