Chińskie nadzieje rosyjskiej energetyki
W obliczu kryzysu ukraińskiego Gazprom potrzebował znaczącego sukcesu ekonomicznego i propagandowego, który udowodniłby Komisji Europejskiej, że koncern nadal jest graczem niemożliwym do zlekceważenia. Idealnie taką rolę spełniałaby finalizacja trwających 10 lat rozmów na temat sprzedaży gazu ziemnego Chinom. Mimo że jeszcze 21 maja wydawało się, że strony znowu nie dojdą do porozumienia, ostatecznie wspieranym osobiście przez Władimira Putina negocjatorom udało się doprowadzić do podpisania porozumienia z państwowym koncernem CNPC.
W świat poszedł czytelny komunikat, że Rosja nie potrzebuje zachodnich rynków, aby znaleźć zbyt dla swoich surowców energetycznych. Czy jednak pekiński kontrakt będzie miał tak zbawienny wpływ na gospodarkę, jak chciałby tego Kreml?
Chińczycy nie palili się do ostatecznych rozstrzygnięć, ponieważ bez względu na przyjęcie oferty Gazpromu, ich system dostaw był dobrze zdywersyfikowany. Państwo Środka sprowadza błękitne paliwo po atrakcyjnej cenie 250 dolarów za metr sześcienny z Turkmenistanu. W październiku 2013 r. ruszył również gazociąg z Birmy. Jest także otwarte na sprowadzanie skroplonego surowca z innych krajów regionu Azji i Pacyfiku, np. Australii, ewentualnie z Afryki. Bardziej zdeterminowana do podjęcia współpracy była strona rosyjska. Oprócz powodów wymienionych na wstępie, za przyspieszeniem przemawiała rola koła zamachowego rozwoju gospodarki na Dalekim Wschodzie, którą Kreml przeznaczył planowanemu rurociągowi Siła Syberii. Koszt realizacji projektu ma wynieść 80-90 mld USD, czyli więcej niż budowa Nord Stream i South Stream razem wzięte.
Rosjanie kusili Chińczyków udziałami w terminalu LNG we Władywostoku, z którego mieliby sprowadzać 6 mln ton gazu rocznie w cenie 512 USD za 1000 m3 (taką samą ofertę otrzymała Japonia). Pekin jednak jest świadomy opóźnień w oddaniu inwestycji do użytku (prawdopodobnie dojdzie do niego dopiero w 2020 r.), dlatego propozycja trafiła w próżnię. Premier Dmitrij Miedwiediew kusił Azjatów akcjami ekonomicznego giganta Rosnieft, zaś sam Putin - za pośrednictwem prezesa tego koncernu Igora Sieczina - zwolnieniem przeznaczonego na eksport gazu z podatków, co uatrakcyjniłoby jego cenę. Informacje o fiasku rozmów 21 maja spowodowały spadek wartości akcji Gazpromu o 1,74 proc.
Podstawową kość niezgody w negocjacjach stanowił sposób obliczania ceny, która miała być zawarta w kontrakcie. Chiny domagały się oparcia jej na indeksie amerykańskiej gazowej giełdy Henry Hub. Zasadę tę zawarto m.in. w ich umowie z Turkmenistanem. Moskwa optowała za bazowaniem na bieżącej wartości ropy naftowej, która w związku z niskim kursem dolara i utrzymującym się kryzysem politycznym w Libii pozostaje droga, gdy błękitne paliwo w obliczu rewolucji łupkowej tanieje. W tym wypadku nie chodzi jednak wyłącznie o korzyści ekonomiczne. Wykorzystanie indeksu cen ropy sprzyja politycznym manipulacjom - uzależnianiu obniżek ustalonych sum od tego, czy dojdzie do ustępstw na innych polach, np. rabatu dla Ukrainy za stacjonowanie Floty Czarnomorskiej.
Ostatecznie Chiny zobowiązały się do corocznego zakupu 38 mld m3 gazu ziemnego przez 30 lat, począwszy od 2018 r. To prawie dwa razy mniej niż wolumen surowca, który według wstępnych rosyjskich zapowiedzi miała pomieścić Siła Syberii. Gdyby jednak nawet co roku nad Jangcy trafiało 61 mld m3 paliwa, jest to mniej niż wynosi całkowita wysokość eksportu rosyjskiego gazu na Stary Kontynent. Cała transakcja miała opiewać na 400 miliardów w amerykańskiej walucie. O ustalonej cenie metra sześciennego wiadomo tylko tyle, że wynosi ona więcej niż 350 USD. Taki był minimalny postulat Gazpromu, ponieważ średnia cena, biorąc pod uwagę kontrakty zawarte z państwami Europy, wynosi 385 USD.
Azjaci przyjęli na siebie jedynie wynoszące 20 mld USD koszty budowy odcinka rurociągu na terenie Chin. Prace na terenie Rosji pochłoną 55 mld USD, czyli więcej niż wyniesie budowa South Streamu. Część tej sumy ma sfinansować zaciągnięta w Pekinie pożyczka, co może stanowić element nacisku na Kreml, jeżeli Chińczycy uznają, że gaz z północy nie jest im potrzebny. Nawet jeżeli zdecydują się oni wywiązać z umowy, płynące z kontraktu zagrożenie dla europejskich dostaw stoi pod znakiem zapytania, ponieważ surowiec dostarczany na nasz kontynent płynie z Zachodniej Syberii, zaś Państwo Środka będzie zaopatrywane ze złóż Kowykta i Czajadinsk we wschodniej części tego regionu. Rosja zapowiada rozmowy dotyczące budowy korytarza łączącego dwa ośrodki wydobycia, jednak przekonywanie Chin o potrzebie jego powstania może potrwać kolejną dekadę...
Należy jednak pamiętać, że sektor gazowy Rosji w 2014 r. to nie tylko Gazprom. Dwa dni przed wizytą w Pekinie Władimira Putina, CNPC podpisał dwudziestoletni kontrakt z koncernem Novatek na coroczne sprowadzanie trzech milionów ton skroplonego surowca z Półwyspu Jamalskiego. Chińczycy zgodzili się od ostatniego kwartału bieżącego roku brać udział, m.in. wraz z Totalem, w finansowaniu budowy tamtejszego terminala LNG. Można więc powiedzieć, że nowa kremlowska polityka dywersyfikacji podmiotów zajmujących się eksportem zasobów energetycznych procentuje. Przypomnijmy, że chińskie fundusze mogą również pomóc w przyspieszeniu sprzedaży jamalskiego gazu Novateku na polskim rynku, o co od jakiegoś czasu zabiega szef firmy, wypróbowany współpracownik Putina - Giennadij Timczenko. Możliwe, że niebawem CNPC podpisze podobną umowę z trzecim ważnym graczem rosyjskiej energetyki - Rosnieftią.
Jak można się było spodziewać, rosyjska propaganda będzie próbowała przedstawiać porozumienie z Chinami jako kontrakt stulecia i zasadnicze przewartościowanie w polityce gospodarczej. Dyrektor Gazpromu Aleksiej Miller w wywiadzie dla "Głosu Rosji" określił je jako "historyczną porażkę" Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, które straciły szansę zaopatrywania się z syberyjskich złóż, mimo że rosyjska infrastruktura przesyłowa "tradycyjnie skierowana jest na zachód". Z daniem oligarchy, Stary Kontynent sprowadził na siebie kłopoty, ponieważ pozyskiwanie gazu łupkowego w przyszłości okaże się niedopuszczalne ze względów ekologicznych.
Majowe porozumienie niezaprzeczalnie pomogło więc Moskwie w podtrzymywaniu energetycznej narracji, którą karmi się zachodnią opinię publiczną od lat. Nie zlikwidowało jednak zależności wschodniego mocarstwa od europejskich klientów. W tym samym czasie, co finisz pekińskich negocjacji, miały bowiem miejsce kolejne dyplomatyczne zabiegi na rzecz uczynienia wyjątku od unijnego prawa energetycznego poprzez zezwolenie Gazpromowi na korzystanie z całej przepustowości rurociągu OPAL, stanowiącego odnogę Nord Streamu. Jak wynika z powyższych danych, temat ten nie ma nic wspólnego z pomysłami na Siłę Syberii, jednak mając na uwadze odejście asertywnego Guenthera Oettingera z funkcji komisarza ds. energii i tradycje rosyjskiego lobbingu w Brukseli, można się obawiać, że odmieniana przez wszystkie przypadki kwota 400 mld USd przesłoni decydentom zdrowy rozsądek.
Byłoby dobrze, gdyby zachodni analitycy przyjrzeli się szczegółom umowy CNBC z Gazpromem i nauczyli się trzymać w szachu swoich partnerów tak, jak Chińczycy. Wraz z rozwojem technologii LNG i pozyskiwania gazu łupkowego, okazji ku temu będzie przybywać. Czy za postępem będzie podążać polityczny konsensus, to już odrębna kwestia.
Kordian Kuczma
Autor jest doktorantem nauk o polityce Instytutu Studiów Politycznych PAN/Collegium Civitas