Świat jest pełen Steve'ów Jobsów

Gdy w sierpniu Steve Jobs przechodził na biznesową emeryturę, nikt się nie cieszył. - Jobs zrehabilitował kapitalistów, pokazał, że handel to coś dobrego, czego nie należy się wstydzić. Ale Jobs wcale nie jest wyjątkiem. Pokochajmy wszystkich kapitalistów! - przekonuje Jeffrey A. Tucker z Mackinac Center for Public Policy.

Obserwator Finansowy: W jednym z artykułów napisał Pan, że Steve Jobs "zdemokratyzował piękno", że "pozwolił nam spełniać marzenia". Czy to nie przesada? Przecież on tylko zarabiał pieniądze.

Jeffrey A. Tucker: - Tylko? Jeśli ktoś zarabia, to znaczy, że ktoś inny docenia jego pracę. Zysk to miernik dobrze wykonanej pracy. W wypadku Steve'a Jobsa najbardziej podobało mi się właśnie to, że nigdy nie wstydził się tego, że robi pieniądze. Więcej! On był autentycznie dumny z tego, co jego firma produkowała. W pamięci utkwił mi obraz człowieka stojącego na gigantycznej scenie, który trzyma w ręku iPhone'a i opowiada o jego zaletach. Możliwość zaprezentowania komuś iPhone'a, czy iPada i przekonania go do jego zakupu sprawiała mu po prostu radość. Jobs zrehabilitował akt reklamowania własnych produktów po dekadach ataków na tę instytucję.

Reklama

Przyzna Pan, że Jobs to postać na tyle wyjątkowa, że wśród innych biznesmenów trudno szukać jemu podobnych?

- Nieprawda. Jobs nie jest kimś, kto żyje w innym wszechświecie. On nie "stworzył się sam", bo nie ma czegoś takiego jak "autarkiczna przedsiębiorczość". Niczego nie ujmuje przedsiębiorcy nazwanie go więc "złodziejem idei", bo wszystkie nowe idee są zakorzenione w ideach, które wymyślił ktoś inny. Sukces w biznesie może odnieść ten, kto umie dorobek pokoleń kreatywnie wykorzystać. I każdy przedsiębiorca to robi na mniejszą, czy większa skalę. Kapitalistów tego formatu co Jobs jest bardzo wielu. Są wszędzie, choć często konsumenci nie znają nawet ich imion. Jobs stał się szczególnie znany ze względu na wyjątkowe skoncentrowanie działalności jego firmy na końcowym użytkowniku. Na tym, by był on w 100 proc. zadowolony ze swojego produktu, by produkt ten spełniał wszystkie jego potrzeby.

Problem w tym, że krytycy współczesnego biznesu i przedsiębiorców twierdzą, że te potrzeby wykreowane są sztucznie za pomocą wysublimowanego marketingu, albo - ujmując to brutalniej - że tacy jak Jobs żerują na naszej lekkomyślności.

- Ale kto ma decydować o tym, co jest sztuczną, a co naturalną potrzebą? Ktokolwiek, kto twierdzi, że zna odpowiedź na to pytanie występuje w roli dyktatora, a to dla reszty - czyli konsumentów przede wszystkim - obraźliwe i niebezpieczne. Zresztą w pewnym sensie wszystkie potrzeby ponad te biologiczne, są sztuczne, czy "wyobrażone". Tyle, że to właśnie dzięki wyobraźni życie nie stoi w miejscu.

Inni krytycy wskazują z kolei, że biznesmeni nastawieni są na zysk bez względu na dobro konsumenta. To oznaczałoby, że nie ma w ich działalności niczego heroicznego, czy godnego podziwu.

- Proszę podać przykład.

Najczęściej wskazuje się na produkującą żywność genetycznie modyfikowaną firmę Monsanto i bank inwestycyjny Goldman Sachs.

- Obie te firmy są w pewnym sensie wspaniałe i nie wydają mi się godne totalnego potępienia. W Goldman Sachs pracuje całe mnóstwo niezwykłych ludzi o przenikliwej umysłowości. To wartościowy kapitał. Problem z tym bankiem jest taki, że przyssał się do państwa, a państwo przyssało się do niego. Kiedy firma żeruje na koneksjach z rządem i jego instytucjami bankowymi, staje się łapownikiem, rabusiem i pasożytem. Gdyby na powrót oderwać bank Goldman Sachs od państwa, kreatywność jego zarządców zostałaby skierowana na właściwe tory.

A Monsanto? Niektórzy twierdzą, że dla doraźnego zysku chcą wytruć ludzkość.

- Monsanto to przypadek podobny do Goldman Sachs. W wielu aspektach jest wspaniałą i wartościową firmą. Gdzie pojawia się problem? Znów tam, gdzie Monsanto wykorzystuje państwo do zwalczania konkurencji. Mam na myśli to, jak Monsanto korzysta z przerośniętego i zbyt restrykcyjnego w USA prawa patentowego. Monsanto używa przymusu, by zdusić konkurencję.

Jak to robi?

- Patentuje wszystkie możliwe rozwiązania technologiczne, aby utrudnić dostęp do nich konkurentom. Zawęża to pole eksperymentów z GMO, zmniejsza więc możliwość wyprodukowania jeszcze lepszej żywności. Zarówno Monsanto jak i Goldman Sachs stanowią obecnie mieszankę cech dobrych i złych. Taka mieszanka jednak jest bardzo niebezpieczna, ponieważ obraca coś pięknego, a więc dobrowolną wymianę handlową w coś moralnie wątpliwego i społecznie destrukcyjnego. Niedorzeczne jest jednak twierdzenie, że firma, która chce zarabiać i trwać, chce zatruwać swoich klientów. Jeśli chodzi o horyzont czasowy myślenia o przyszłości nawet złe firmy sprawdzają się lepiej niż rządy.

Kapitalistom opinię psują również spekulanci. Nie sądzi pan, że krytyka wymierzona w ich stronę jest słuszna? Niektórzy przekonują, że w czasie kryzysu ich destrukcyjna rola jest bardzo wyraźnie widoczna.

- Potępienie spekulantów jest zakorzenione w ogromnej ignorancji. Rządy lubią winić ich za problemy ekonomiczne każdego sortu, a oni są wygodnymi kozłami ofiarnymi, bo z reguły pozostają anonimowi i nie mają czasu się bronić. Zajmują się po prostu inwestowaniem. W efekcie stają się chłopcem do bicia w naszej kulturze zawiści, która stara się sprowadzić do parteru każdą jednostkę, która jest skuteczniejsza w działalności inwestycyjnej, niż inni.

Czyli jednak Jobs to w powszechnym rozumieniu tylko wyjątek, a każdy inny biznesmen jest uważany za krwiopijcę?

- Niestety. Ot, na przykład do dokładnie tej samej kategorii przedsiębiorców, do której należy Steve Jobs, należy również Bill Gates. Tymczasem okazuje się, że ludzie kochają jednego, a nienawidzą drugiego? Nie doceniają tego, że z ekonomicznego punktu widzenia Microsoft osiągnął nawet więcej niż Apple pod względem liczby klientów i tego, co dla tych klientów zrobił. Przecież to w zasadzie Gates upowszechnił komputery. Jeśli chcemy przekonać ludzi do tego, że biznesmeni nie są złem wcielonym wystarczy kurs historii. W poszukiwaniu wielkich jednostek cofnijmy się też aż do "pozłacanego wieku" [okres w historii USA od końca wojny secesyjnej do 1898 r.), Rewolucji Przemysłowej, Renesansu - znajdziemy ich niezliczone rzesze. By mieć pełny obraz znaczenia ludzi przedsiębiorczych dla społeczeństwa, należałoby dostrzec również tego biednego domokrążcę z czasów głębokiego średniowiecza, dzięki któremu ludzie mogli mieć ziarna na zasiew, wełnę, czy wyroby garncarskie. Każdy, kto kiedykolwiek na bazie zaoszczędzonych pieniędzy podjął ryzyko biznesowe w procesie dobrowolnej wymiany, wart jest docenienia.

Widać kurs historii nie działa. Niemal każdy popiera mniej lub bardziej rozbudowany interwencjonizm państwowy mający na celu ograniczenie zła wyrządzanego przez kapitalistów.

- Ale ja mam nadzieję, że to się zmieni. Przecież w historii USA istniał już okres, gdy sukces biznesowy był uniwersalnie postrzegany jako coś dobrego, godnego naśladowania i korzystnego dla wszystkich. Mowa oczywiście o wieku pozłacanym, gdy wiele wybitnych jednostek pracowało na swój sukces bez żadnej pomocy ze strony państwa. Gdy zaczęły się konszachty na linii rząd-biznesmeni, zaczęła się krytyka biznesu. To wypadek podobny do historii związku Kościoła i państwa w Europie. Ataki na religię rozpoczęły się w momencie, gdy ludzie uświadomili sobie, że jedno od drugiego przestało być rozdzielone, że stanowią jedność. Poza tym istnieje jeszcze wiele powodów ideologicznych, dla których ludzie nie rozumieją obecnie tego, w jaki sposób biznes przyczynia się do rozwoju społeczeństwa, ich wynikiem jest np. interwencjonizm państwowy.

Czy kultura popularna pomaga, czy przeszkadza w zmianie wizerunku przedsiębiorcy, który wciąż jest jak żywcem wyjęty z "Kapitału" Marksa?

- Niestety, popkultura pełna antykapitalistycznych motywów sieje straszne spustoszenie intelektualne w społeczeństwie pod tym względem. Mowa o muzyce, filmach, książkach, w których wciąż często przeciwstawia się biednego idealistę bogatemu cynikowi. Problem antykapitalizmu rośnie z reguły w czasach kryzysu i wysokiego bezrobocia, zwłaszcza kiedy bezrobocie dotyczy młodych ludzi. Myślę, że tutaj dodatkowym problemem jest fakt, że ludzie zbyt późno rozpoczynają pracę. Powinni robić to już w czasach dzieciństwa, ponieważ praca to lepszy nauczyciel niż szkoła, uczy więcej o życiu niż jakakolwiek książka. Ale żeby młodzi mogli pracować, należy znieść płacę minimalną, zmniejszyć opodatkowanie pracy, a nawet zakaz pracy dzieci. Ludzie muszą pokochać służbę innym poprzez pracę już od najmłodszych lat. Mam nadzieję, ze Steve Jobs to jaskółka zwiastująca zmianę, mam nadzieję, że taka opinia, jaką społeczeństwo ma o nim stanie się powszechną opinią o każdym biznesmenie.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Jeffrey A. Tucker jest wicenaczelnym popularnego serwisu libertariańskiego mises.org; pracownik think-tanków badawczych i autor książki "Bourbon na śniadanie: życie poza etatystycznym status quo."

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: jobs | świat | dolina krzemowa | Steve Jobs | Apple
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »