Budowlane życie po upadku

Rok 2012 zostanie zapamiętany jako czas, w którym branża wpadła w głęboką zapaść. Co teraz? Wychodzenie z dołka, weryfikacja spółek, zmiany prawne - to musi potrwać.

Rok 2012 zostanie zapamiętany jako czas, w którym branża wpadła w głęboką zapaść. Co teraz? Wychodzenie z dołka, weryfikacja spółek, zmiany prawne - to musi potrwać.

Chociaż największym w Europie placem budowy Polska była w roku 2011, to oczekiwano, że rekord wydatków na krajowe drogi padnie dopiero w 2012. Nie bez powodów: Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, podsumowując 2011 rok, w którym wydała 26,4 mld zł, zapowiadała, że w następnym poprawi ten wynik o blisko 3 mld zł. Twarde lądowanie.

Rzeczywistość surowo zweryfikowała plany Generalnej Dyrekcji i nadzieje firm budowlanych. Bankructwa, problemy z płynnością finansową kolejnych wykonawców, w tym tych największych - PBG, Hydrobudowy Polska czy Polimeksu-Mostostalu, kłopoty z pogodą, spowalniające postęp robót zmiany w projektach, a nawet nierzadkie przypadki wstrzymywania pracy przez archeologów; wszystko to sprawiło, że ostatecznie wydatki GDDKiA w 2012 roku zamknęły się w kwocie zaledwie 22 mld zł. - Wszyscy spodziewali się, że w pierwszej połowie roku będziemy mieli jeszcze ostrą jazdę do przodu, bo walczymy o każdy kawałek autostrady, mostu i stadionu na Euro 2012 - mówi Marek Michałowski, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.

Reklama

- Spodziewaliśmy się też hamowania w drugim półroczu. Ale nikt nie zakładał, że będzie ono tak ostre, a przychody spółek zaczną spadać tak drastycznie.

W 2012 roku zmaterializowały się wszystkie niebezpieczeństwa, których w ostatnich latach obawiano się w branży budowlanej.

Ogromna konkurencja i zamówienia publiczne składane według kryterium najniższej ceny doprowadziły do wojny cenowej. Zakładane niewielkie zyski szybko zamieniły się w straty, gdy koszty kruszyw, stali, mas bitumicznych i paliwa wzrosły o kilkadziesiąt procent. Do tego doszły jeszcze długie terminy płatności, a w konsekwencji zatory płatnicze, które pogrążały z dnia na dzień coraz większą liczbę kolejnych podwykonawców i dostawców. W efekcie, w jednym 2012 roku zbankrutowało znacznie więcej firm budowlanych, niż łącznie upadło ich w ciągu dwóch wcześniejszych lat.

- Rok 2013 będzie dla branży jeszcze trudniejszy. Na rynku zabraknie przetargów, rozgorzeje zażarta walka o każdy kontrakt. Sytuacja zapowiada się nieciekawie - ocenia Michałowski.

Według szacunków Polskiego Związków Pracodawców Budownictwa, do końca 2013 roku pracę w branży może stracić nawet 150 tysięcy osób. Skutki upadku dużych podmiotów przenoszą się w dół, na mniejsze firmy. Tej lawiny nie uda się w tym roku powstrzymać.

- Branża budowlana liże rany, zamiast cieszyć się ze zrealizowanego programu inwestycji - ubolewa Piotr Kledzik, prezes Bilfinger Berger Budownictwo.

- Wiele firm balansuje na krawędzi i jeśli nie zmieni się polityka zamawiających, to może dojść do kolejnych dużych upadłości.

Machina hamuje

Budowlańcy, choć spodziewali się w 2012 roku wysokich przychodów, do perspektyw rynku budowlanego podchodzili z dystansem. Wiedzieli bowiem, że pieniądze wpłyną do kas ich spółek przede wszystkim w związku z kontraktami, które musiały zostać zamknięte jeszcze przed rozpoczęciem piłkarskich mistrzostw Europy. Przypomnijmy, że w 2012 roku miano oddać do użytku większość dróg budowanych za pieniądze z kończącego się unijnego budżetu i to właśnie dlatego GDDKiA spodziewała się rekordowo dużych wydatków. Tak czy owak, było więc raczej oczywiste, że portfele zleceń spółek budowlanych z każdym kolejnym kwartałem będą coraz chudsze.

W zeszłym roku ogłoszono już tylko kilkanaście znaczących przetargów drogowych. Przy czym spora ich część i tak dotyczyła jedynie dokończenia inwestycji, które pozostawili po sobie bankrutujący wykonawcy.

Piotr Nawrocki, analityk Millennium DM, podobnie jak inni eksperci przekonuje, że 2013 rok nie będzie dla branży budowlanej lepszy od ubiegłego.

Jego zdaniem, wpływ negatywnych czynników, które ujawniły się w 2012 roku, nadal będzie odczuwalny. Nie należy się spodziewać znaczącej podwyżki marż, rozliczane bowiem będą kontrakty podpisane w szczytowym momencie walki konkurencyjnej.

- Większość spółek ma zapełnione portfele zleceń jeszcze na 2013 rok. Ale perspektywy na 2014 pozostają mizerne - wskazuje Nawrocki.

Zdaniem Krzysztofa Pado z Domu Maklerskiego BDM, wiosną tego roku możemy ujrzeć ostateczny obraz kondycji wielu podmiotów z branży. Zanim to nastąpi, zapewne będziemy świadkami podejmowania gorączkowych prób rozliczenia należności i spornych spraw pomiędzy inwestorami, generalnymi wykonawcami i podwykonawcami.

Pado podkreśla, że 2013 rok powinien być okresem porządkowania branży. W ciągu pierwszej połowy roku rozstrzygnie się sprawa dalszego funkcjonowania spółek, które znajdują się na różnych etapach procesów upadłościowych i naprawczych.

- Potencjał wykonawczy jest zbyt duży w stosunku do podaży zleceń - zaznacza analityk z DM BDM. - Na rynku pozostaną najsilniejsze podmioty. Te, które nie będą miały problemów z pozyskiwaniem finansowania z banków. Takie spółki stać na to, by czekać na kolejne rozdanie budżetu unijnego - dodaje.

Nadzieja w Unii

Na rynku brakuje nowych przetargów drogowych, bo kończą się pieniądze z bieżącej perspektywy unijnego budżetu.

Kolejne środki napłyną wraz następnym budżetem na lata 2014- 2020 i dopiero one dadzą prawdziwy impuls do odrodzenia koniunktury w polskim budownictwie.

- Od 2015 roku unijne pieniądze zaczną na nowo napędzać naszą gospodarkę. Pozwolą kontynuować realizację projektów związanych z infrastrukturą drogową i rozpocząć duże inwestycje w kolejnictwie - mówi Andrzej Balcerek, prezes Grupy Górażdże, największego producenta cementu w Polsce. I dodaje, że tymczasem trzeba zrobić wszystko, by przez trudny okres przejść jak najłagodniej.

Problemy dużych firm budowlanych dotykają zarówno jego spółkę, jak i innych dostawców materiałów. Budowlańcy oczekują niskich cen, a jednocześnie mają trudności z terminowym regulowaniem płatności.

- Mam nadzieję, że nowa ustawa o VAT w sposób radykalny wpłynie na zwiększenie dyscypliny i morale firm, które nie wywiązują się ze swych zobowiązań - wtóruje szefowi Górażdży Andrzej Kozłowski, prezes spółki Ulma Construccion Polska, która na budowy dostarcza rusztowania i deskowania.

- Dzisiaj ten problem postrzegam jako ogromne zagrożenie dla wielu firm, z groźbą utraty płynności i katastrofą w postaci upadłości włącznie.

Branża cementowa, która nie produkuje na zapas, jest dobrym wskaźnikiem stanu nie tylko budownictwa, ale i całej gospodarki. Jan Deja, dyrektor biura Stowarzyszenia Producentów Cementu, również przyznaje, że według niego rok 2013 będzie trudny.

Niemniej, liczy też na to, że produkcja cementu powinna się utrzymać na poziomie 15-15,5 mln ton, czyli zbliżonym do tego z roku 2010 i 2012.

- Jeśli rozpoczną się na większą skalę inwestycje w energetyce, kolejnictwie oraz hydrotechnice, to mimo zakończenia większości inwestycji drogowych, sytuacja nie powinna być najgorsza - ocenia. - Nie liczymy natomiast na mieszkaniówkę, bo na rynku znajduje się spora liczba mieszkań deweloperskich - dodaje.

Ten pogląd na temat budownictwa mieszkaniowego podziela Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej Reas.

Przypomina, że w zeszłym roku deweloperzy rzeczywiście bardzo zintensyfikowali swoją działalność. Powodem takiego przyśpieszenia był między innymi zbliżający się termin wejścia w życie ustawy o ochronie praw nabywców, która nakłada na deweloperów dodatkowe obowiązki oraz zakończenie rządowego programu Rodzina na Swoim.

- Biorąc pod uwagę przewidywaną sytuację makroekonomiczną, rok 2013 będzie trudny dla sektora mieszkaniowego - prognozuje Kirejczyk.

Dlatego też budowlańcy spoglądają na sektory, które mogą im pomóc przetrwać trudny okres. Największe nadzieje od dawna budzi energetyka.

- Podobnie jak w 2012 roku, branża będzie oczekiwała rozpoczęcia kolejnych inwestycji energetycznych.

Po szumnych zapowiedziach tak naprawdę ruszyły jedynie budowy bloków w Kozienicach i w Stalowej Woli - przypomina Piotr Nawrocki.

Frontem do roboty

Zasadniczo wszystkie firmy, które zaangażowały się w program budowy dróg, wychodzą z niego osłabione.

Wyniki osiągnięte w trakcie jego realizacji też są dalekie od oczekiwań: w planowanej sieci połączeń jest bardzo wiele luk.

- W perspektywie mamy inwestycje związane z kolejnym budżetem unijnym.

Ważne jest, abyśmy nie powielali raz już popełnionych błędów - podkreśla Piotr Kledzik.

Lista wskazywanych przez branżę, potrzebnych zmian jest bardzo długa.

Nie dotyczy jedynie samego procesu wyboru wykonawców inwestycji oraz późniejszej współpracy budowlańców i zamawiających podczas realizacji przedsięwzięć.

Rüdiger Kuhn, prezes spółki Cemex Polska, zaznacza, że problemem jest także brak stabilnej i spójnej polityki rządu w kwestii budowy dróg.

- Plany są na przemian rozwijane i korygowane - podkreśla Kuhn, tłumacząc, jak bardzo utrudnia to firmom prace nad ich strategiami rozwoju.

Prezes Kuhn przypomina także, że nim zostaną uruchomione środki z kolejnej perspektywy budżetowej, nowe inwestycje powinny zostać przygotowane pod względem formalnym; powinny mieć wszelkie pozwolenia i decyzje środowiskowe.

- Mamy obawy, że przygotowania nie są jeszcze na takim etapie, który pozwalałby szybko przystąpić do realizacji kolejnych projektów infrastrukturalnych - stwierdza.

Niemniej, większość swej uwagi ogniskuje wokół zmian w procedurach zamówień publicznych, które tworzą znaczącą większość rynku budowlanego i prawie całość sektora drogowego i kolejowego.

- Trzeba przyjąć przejrzyste zasady, także rozsądne i praktyczne kryteria rozstrzygania przetargów, by firmy mogły realizować inwestycje uzyskując godziwe marże - apeluje Andrzej Balcerek.

Nowy ład

Budowlańcy postulują przede wszystkim przeprowadzenie rzetelnej prekwalifikacji wykonawców ubiegających się o udział w postępowaniach przetargowych.

Oczekują, że zbadany zostanie ich potencjał finansowy i techniczny oraz referencje. Piotr Kledzik przekonuje, że z tym żądaniem nie wiąże się chęć zamykania rynku, ale wola wyeliminowania z niego "firm krzaków".

- Na uregulowaniu tej sprawy skorzysta zarówno branża budowlana, jak i zleceniodawca. Ten ostatni przede wszystkim dlatego, że nie będzie musiał szukać nowego wykonawcy w trakcie trwania budowy - mówi Kledzik.

- W Polsce dopuszczono w ostatnich latach do inwestycji drogowych około 300 firm. Żaden rynek europejski nie jest tak otwarty.

Kledzik zaznacza też, że w żadnej z rozwiniętych demokracji europejskich nie dochodzi do takich sytuacji jak w Polsce, gdzie do bardzo kosztownych i priorytetowych inwestycji wstępnie kwalifikuje się ponad dwudziestu wykonawców.

Dariusz Blocher, prezes Budimeksu wyjaśnia, że prywatni inwestorzy także wybierają oferty z najniższą ceną.

Ale tylko spośród przedłożonych przez wcześniej już wyselekcjonowane podmioty. Ostateczną cenę ustala się w po negocjacjach i przedyskutowaniu wszystkich założeń oferty.

- Zatem i przy zamówieniach publicznych i przy prywatnych wybiera się najtańszą ofertę. Ale jednak to nie jest to samo.

Marek Michałowski podkreśla, że nadmierne oszczędności wynegocjowane przy okazji rozstrzygania przetargów na dłuższą metę okazują się tylko złudzeniem. Przynoszą szkodę nie tylko wykonawcom, którym dramatycznie spada współczynnik rentowności, ale także inwestorom.

- GDDKiA pokazuje wyliczenia, dowodząc, że zaoszczędziła na niskich cenach uzyskanych w przetargach. Nie pokazuje natomiast strat związanych z kontraktami, których wykonawcy upadli i trzeba było ogłaszać nowe, a więc koniec końców także droższe przetargi. Nie pokazuje też tego, ile kosztowały nas opóźnienia przy oddawaniu do eksploatacji nowych odcinków dróg i autostrad - tłumaczy Michałowski.

Według niego, wobec niechętnego stosunku GDDKiA do idei skrupulatnej weryfikacji wykonawców, rolę audytorów mogłyby w pewnym sensie przyjąć instytucje finansowe. I tłumaczy: banki i ubezpieczyciele również boleśnie odczuli skutki załamania w budownictwie; teraz więc powinni dokładniej przyglądać się kompetencjom i sytuacji finansowej swoich klientów z tej branży, gdy ci znów się starać będą o gwarancje, kredyty i ubezpieczenia.

Jak równy z równym

Kluczową kwestią pozostaje jeszcze przyjęcie zasady pełnego respektowania warunków kontraktowych FIDIC, które stosowane są w większości krajów Unii Europejskiej. Ustalają one relacje pomiędzy wykonawcą a inwestorem, zwłaszcza w zakresie solidarnego przyjęcia ryzyka związanego choćby z waloryzacją cen kontraktowych w przypadku nagłego wzrostu cen materiałów.

- Nie można mówić, że stosuje się standardy FIDIC, jeżeli finalnie w umowie pozostają z nich tylko okładki - podkreśla Kledzik.

Dodaje jeszcze, że dziś zamawiający przy każdym przetargu próbują modyfikować umowę i wykreślać klauzule, które nie są zgodne z ich oczekiwaniami, co później powoduje niekończące się spory interpretacyjne.

- To z kolei skutkuje opóźnieniami w odbiorze wykonanych robót i w efekcie zatorami płatniczymi, które tak wyniszczają branżę - podsumowuje Kledzik.

Zdaniem Dariusza Blochera, standard umowy budowlanej jest największą bolączką sektora publicznego.

- Każda jest inna i do tego skrajnie niekorzystna dla wykonawców. Dlatego strony muszą wynajmować armie prawników - ocenia sytuację i podsumowuje: - To chore: zamiast budować, siedzimy w papierach.

Tomasz Elżbieciak

Dowiedz się więcej na temat: życia | zmiany prawne | żyły | zyciem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »