Niewielu nabywców chce certyfikatów energetycznych
Certyfikaty energetyczne nie cieszą się w Polsce dużą popularnością - wynika z badania przeprowadzonego przez Home Broker. Dziwi to tym bardziej, że dokument ten na rynku pierwotnym jest niezbędny, aby zawrzeć transakcję, a większość nabywców w trakcie poszukiwań wymarzonej nieruchomości pyta o koszty jej eksploatacji. Mała popularność certyfikatów może wynikać z faktu, że są zbyt skomplikowane.
Zgodnie z danymi Home Broker, aż 78,3 proc. potencjalnych nabywców mieszkań jest zainteresowana tym, jak wysokie były dotychczas koszty utrzymania wybieranej nieruchomości. Z drugiej strony te same badania pokazują, że tylko 9,2 proc. osób, a więc mniej niż jedna osoba na dziesięć, jest zainteresowana certyfikatem energetycznym podczas zakupów na rynku wtórnym.
Przypomnijmy, że świadectwo charakterystyki energetycznej, czyli tzw. certyfikat energetyczny, to dokument, który pokazuje roczne zapotrzebowanie na energię np. budynku lub konkretnego lokalu w przeliczeniu na metr kwadratowy nieruchomości. Na rynku pierwotnym odsetek klientów zainteresowanych certyfikatem jest wyższy (23,3 proc.), ale i tak relatywnie niewielki, biorąc pod uwagę, że zgodnie z prawem certyfikat energetyczny deweloperzy muszą dostarczyć klientowi. Na rynku wtórnym kupujący lub najemca najczęściej nie wymaga od właściciela tego dokumentu. Powstaje więc pytanie - dlaczego certyfikaty stosowane w przypadku nowych lokali obowiązkowo od 2009 roku nie cieszą się w kraju powodzeniem?
Powodów może być wiele - jak na przykład niedostateczna kampania informacyjna popularyzująca potrzebę i korzyści płynące z certyfikacji. Nie bez znaczenia wydaje się też jednak wciąż niedostateczna wiedza na temat tego, jak spory udział w kosztach utrzymania mają wydatki na energię oraz fakt, że certyfikat energetyczny dla przeciętnego odbiorcy może być zupełnie nieczytelny.
Główną informacją płynącą z tego dokumentu jest zapotrzebowanie na energię, ale wyrażona jest ona w kilowatogodzinach na metr kwadratowy rocznie. Stosując pewne uproszczenia, można tę wartość przeliczyć na złotówki. Zobrazujemy to na przykładzie.
Zgodnie z informacjami płynącymi z certyfikatu energetycznego udostępnionego przez dewelopera IDA Sp. z o.o., który sprzedaje domy w podwarszawskich Markach, wynika, że przeciętny metr mieszkania będzie wymagał dostarczenia 89,4 kWh energii nieodnawialnej rocznie. Wartość ta uwzględnia przede wszystkim zapotrzebowanie na energię do ogrzewania wody użytkowej, mieszkania oraz wentylacji. Gdyby przyjąć, że nieruchomość ma 129,5 m kw. i koszt wytworzenia 1kWh to 16 groszy (na tyle można oszacować koszt ogrzewania "ekogroszkiem" na podstawie danych GUS i Viessman), to w dużym uproszczeniu można oszacować koszt ogrzewania na 1852 złotych.
Ale uwaga! Na pierwszej stronie certyfikatu eksponowane jest zapotrzebowanie na energię pierwotną, a nie końcową, na której podstawie łatwiej obliczyć potencjalne koszty ogrzewania nieruchomości. Zapotrzebowanie na energię końcową (informacja znajduje się w prawym dolnym rogu pierwszej strony certyfikatu) jest to bowiem ilość energii, która rocznie musi być dostarczona do budynku. Jest to więc ilość energii, którą trzeba kupić. Eksponowane w certyfikacie zapotrzebowanie na energię pierwotną jest to natomiast suma zapotrzebowania na energię końcową oraz dodatkowych nakładów na dostarczenie energii do granicy budynku (np. oleju opałowego, gazu, energii elektrycznej itp.). Pokazuje więc w większym stopniu jakie jest oddziaływanie nieruchomości na środowisko, niż świadczy o kosztach ogrzewania, wentylacji i podgrzania wody użytkowej.
Popularność certyfikatów powinna być tym większa, że zgodnie z danymi Eurostatu na nośniki energii Polacy wydawali 56,2 proc. pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie nieruchomości. 37,6 proc. przypada na wydatki na gaz, opał, czy energię cieplną dostarczaną z sieci miejskiej, na co zapotrzebowanie certyfikat powinien przewidywać. Pozostałe 19,1 proc. przypada na wydatki na elektryczność, których certyfikaty nie obejmują w pełni. Uwzględniają one bowiem zapotrzebowanie na energię w zakresie ogrzewania, chłodzenia (o ile taka instalacja jest przewidziana dla danej nieruchomości), nagrzania wody użytkowej i wentylacji. Nie jest tu uwzględniany za to koszt energii elektrycznej na przykład do oświetlenia mieszkania czy urządzeń typu: lodówka, piekarnik, żelazko itp.
Bartosz Turek
analityk rynku nieruchomości
Chcesz kupić/sprzedać mieszkanie? Przejrzyj oferty w serwisie Nieruchomości INTERIA.PL