Amerykanom coraz bardziej przeszkadzają podatki
1788 osób zrzekło się w zeszłym roku obywatelstwa USA lub zielonej karty. Najczęściej po to, aby zerwać więzy z ojczystym urzędem skarbowym. Poza granicami USA na stałe mieszka i pracuje od trzech do sześciu milionów Amerykanów. Od 1998 roku - kiedy Internal Revenue Service zaczął publikować listy takich osób - jeszcze nigdy tylu Amerykanów nie oddało swoich paszportów.
Niemal 1800 przypadków to osiem razy więcej niż w 2008 roku, a także więcej niż w latach 2007-2009 razem wziętych. Według Agencji Reuters, tendencja narasta, ponieważ Stany Zjednoczone to jedno z nielicznych państw, które opodatkowuje przychody swych obywateli mieszkających na stałe za granicą. Dla takich osób największym problemem jest nie tyle konieczność dopłaty amerykańskiemu fiskusowi - bo taki obowiązek mają tylko ci, którzy zarabiają rocznie powyżej 95,1 tys. dolarów i płacą za granicą niższe podatki niż w USA - ale skomplikowane biurokratyczne procedury.
Każdy Amerykanin musi wskazać ojczystemu fiskusowi wszystkie zagraniczne konta, jeśli na którymkolwiek z nich ma co najmniej 10 tysięcy dolarów (ok. 31,7 tysięcy złotych). Podatnik musi wypełnić mnóstwo formularzy i wskazać dokładnie, ile ma na kontach jego małżonek, nawet jeśli nie jest obywatelem USA i nie ma ochoty informować Waszyngtonu o swoich oszczędnościach). Musi także poinformować ile pieniędzy znajduje się na koncie firmowym prowadzonym wspólnie z zagranicznym partnerem biznesowym. Może to zniechęcać potencjalnych inwestorów do robienia interesów z Amerykanami.
Taka ingerencja w prywatność nie podoba się rosnącej liczbie obywateli USA. Zwłaszcza że jeśli nie dopełnią tego obowiązku, to grozi im grzywna (do 100 tys. dolarów lub 50 proc. wartości nieujawnionych środków - w zależności od tego, która liczba jest wyższa) lub więzienie, nawet jeżeli nie są fiskusowi winni ani centa.
Ryzyko wpadki jest zaś wysokie, ponieważ inne amerykańskie przepisy nakazują zagranicznym instytucjom finansowym przekazywanie IRS informacji o klientach, którzy mają amerykańskie paszporty. Tymczasem wielu podatników nie ma pojęcia o obowiązku wynikającym z uchwalonej w latach 70. XX wieku ustawy.
- Mieszkający za granicą Amerykanie są przerażeni. Znamy przypadki ludzi, którzy płacili dziesiątki tysięcy dolarów grzywny. A także ludzi, którzy płacili ogromne kwoty zaległych podatków - mówiła Reutersowi Marylouise Serrato, szefowa American Citizens Abroad, dodając, że coraz więcej osób przychodzi do jej organizacji, aby zapytać, jak może zrzec się obywatelstwa.
Kosztowne biurokratyczne procedury sprawiają też, że niektóre zagraniczne banki wolą pozbyć się kłopotów i wypowiadają umowy klientom z amerykańskimi paszportami.
W ostatnim ćwierćwieczu Amerykę na zawsze porzuciło wielu milionerów i miliarderów, w tym np. Michael Dingman - były dyrektor Ford Motor Company, obecnie mieszkający na Bahamach międzynarodowy inwestor. Najbogatsi zanim pożegnają się z ojczyzną i tak muszą jeszcze zapłacić tzw. exit tax ("podatek od wyjścia").
Na system podatkowy coraz częściej narzekają również ci Amerykanie, którzy wciąż na stałe mieszkają w swej ojczyźnie. Jak ogłosiła w tym roku Tax Foundation, która od 1900 roku wylicza tzw. Dzień Wolności Podatkowej - w 2012 roku przeciętny Amerykanin tylko na podatki federalne, stanowe i lokalne musiał pracować przez 107 dni. Na obciążenia fiskalne przeznaczy w tym roku 29,2 proc. rocznego dochodu, a więc więcej niż wyda na żywność, ubrania i mieszkanie razem wzięte.
W sumie Amerykanie zapłacą 2,62 bln dolarów podatków federalnych i 1,42 bln dolarów podatków stanowych i lokalnych. Na siebie i swoją rodzinę przeciętni Amerykanie zaczęli zarabiać dopiero 17 kwietnia, a więc cztery dni później niż w 2011 roku i ponad tydzień później niż w 2010 roku (kiedy Dzień Wolności Podatkowej przypadł 9 kwietnia). Komentatorzy za oceanem przypomnieli przy tej okazji, że w 1900 roku, gdy podatki stanowiły zaledwie 5,9 proc. domowego budżetu Amerykanów, Dzień Wolności Podatkowej przypadał już 22 stycznia, a w 1918 roku 8 lutego.
Amerykanie narzekający na wysokość podatków w Stanach Zjednoczonych nie wiedzą jednak zapewne, że Brytyjczycy - według Instytutu Adama Smitha - na Dzień Wolności Podatkowej muszą jeszcze zapracować, bo w 2012 roku przypadnie on 29 maja (w 2011 i 2010 roku wyznaczono go na 30 maja). Jeszcze gorzej mają Polacy, którzy - jak podało Centrum im. Adama Smitha - przeznaczają na daniny każdy zarobiony grosz aż do czerwca (24 czerwca w 2011 roku i 23 czerwca w 2010 roku).
Amerykańscy eksperci coraz głośniej ostrzegają też przed zbliżającym się wielkimi krokami "Taxmageddonem". Jeśli Kongres nie podejmie stosownych działań, to pod koniec tego roku wygasną jednocześnie ulgi podatkowe o łącznej wartości 494 mld dolarów. A to oznacza nagłą podwyżką podatków dla milionów podatników - ostrzegają zgodnym tonem publicyści dziennika "The Washington Post" i komentatorzy telewizji Fox News.
Podwyżka podatków o niemal pół biliona dolarów będzie efektem m.in. wygaśnięcia ulg wprowadzonych jeszcze za prezydentury George'a W. Busha (wartych 165 mld dolarów), zmniejszenia ulgi na dzieci (z 1000 do 500 dolarów za każde), wygaśnięcia czasowej ulgi od funduszu płac, wzrostu podatku od dochodu z inwestycji kapitałowych, od nieruchomości i darowizn. A do tego dochodzą nowe podatki proponowane przez administrację Obamy.
- W 70 procentach podatkowy Armagedon uderzy w rodziny średnio i mało zarabiające - przekonuje Curtis Dubay z waszyngtońskiej Fundacji Heritage. Jego skutki odczują jednak nie tylko one. - Nikt nie ujdzie bez szwanku. Podatkowy Armagedon dotknie każdego z nas - ostrzega z kolei Scott Hodge z Tax Foundation. Według szacunków tej organizacji tak drastyczna podwyżka podatków przesunie Dzień Wolności Podatkowej w 2013 roku na koniec kwietnia albo na jeszcze późniejszy termin.
Dla przeciętnego gospodarstwa domowego "Taxmageddon" oznaczać będzie wzrost obciążeń fiskalnych o średnio 3800 dolarów rocznie. Zdaniem ekspertów z Fundacji Heritage w sumie dochód rozporządzalny może zostać pomniejszony o 346 mld dolarów, co będzie miało poważny wpływ na amerykańską gospodarkę.
Cytowany przez Fox News Jim Capretta, były urzędnik Biura Zarządzania i Budżetu Białego Domu, który teraz pracuje w Centrum Etyki i Polityki Publicznej szacuje, że z tego powodu gospodarka będzie rozwijać się "w tempie o jeden do dwóch punktów procentowych wolniej" niż gdyby podwyżki podatków nie było, a bezrobocie będzie wyższe o pełen punkt procentowy.
Mark Zandi - główny ekonomista Moody's Analytics - już dwa miesiące temu ostrzegał na łamach "The Washington Post", że "Taxmageddon" może zmniejszyć wzrost gospodarczy o trzy punkty procentowe. - Gospodarce trudno będzie sobie z tym poradzić - przewidywał, spodziewając się jednak, że Kongres ostatecznie do tego nie dopuści i 1 stycznia 2013 nie wszystkim wzrosną podatki.
Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Porozmawiajmy o zarobkach"
Jim Capretta spodziewa się jednak, że do listopadowych wyborów prezydenckich, republikanie i demokraci nie zdołają się w tej sprawie porozumieć. Ale nawet podczas ostatniej tegorocznej sesji, już po wyborach, podziały mogą nie zniknąć całkowicie. Barack Obama stanowczo zapowiada bowiem, że nie podpisze kolejnego przedłużenia bushowskich ulg podatkowych dla najbogatszych i jest gotów przedłużyć je tylko dla tych, którzy zarabiają do 250 tysięcy dolarów rocznie. Takiemu rozwiązaniu tradycyjnie sprzeciwiają się zaś konserwatyści.
Curtis Dubay z Fundacji Heritage ostrzega również, że bez informacji o tym, jakie ostatecznie będą podatki w 2013 roku, właściciele amerykańskich firm mogą wstrzymywać się teraz z planowaniem inwestycji na przyszłość i z zatrudnianiem nowych pracowników. Jego zdaniem Kongres i Biały Dom nie powinny więc odkładać tych zmian podatkowych na grudzień, ale już teraz zacząć nad nimi pracę.
Szymon J. Stępień
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi