Felieton Gwiazdowskiego: O szczęściu. Tak, podatkowym
W dyskusji o progresji podatkowej, za sprawą której nie można uprościć systemu podatkowego, pojawił się argument, że różnice w dochodach są niesprawiedliwe, bo są kwestią przypadku i szczęścia. Bo przez przypadek dziedziczymy jakiś zestaw genów, rodzimy się i wychowujemy w lepszym od innych miejscu, czy spotykamy na swojej drodze lepszych nauczycieli.
To prawda. Nasze szczęście zaczyna się od tego, że to ten, a nie inny plemnik dostał się do komórki jajowej. Inaczej nie byłoby nas, tylko ktoś zupełnie inny.
Aktorka Sharon Stone, czy najlepiej ostatnio opłacana modelka świata Gisele Bündchen, zostały "uposażone" w swoje nogi z całą pewnością całkowicie przez przypadek. Tłumy, nie tylko mężczyzn, wędrowały do kin na "Nagi instynkt", by zobaczyć jak Sharon w słynnej scenie przesłuchania zakłada nogę na nogę i się przyjrzeć, czy rzeczywiście nie ma na sobie bielizny. W jaki sposób państwo mogłoby wyrównać nierówności jakie powstały między dochodami pani Stone, a nie aż tak ładnymi i odważnymi aktorkami z prowincjonalnych teatrzyków, do których przychodzi mniej widzów? Koszt honorarium Gisele Bündchen też pokrywają klientki kupujące sukienki, które ona przywdziewa na sesje zdjęciowe - na przykład w H&M - którego właściciel Stefan Persson należy do najbogatszych ludzi świata. A przecież zbudował on swój koncern całkiem przez przypadek i przez przypadek wymyślił, żeby reklamowała go akurat Gisele.
Dobrze zatem jest mieć szczęście. A największym szczęściem jest to, że się je ma. Wiele sukcesów życiowych można przypisać zwykłemu przypadkowi. Niektórzy wyłącznie dzięki niemu mają wyższe stopy zwrotu z inwestycji niż inni i mogą inwestować jeszcze więcej w dłuższym czasie. Przyczyną sukcesu bywają czasami nie wielkie zdolności, tak jak nieudolność nie bywa przyczyną porażki, tylko sprzyjające - lub nie - okoliczności. Niektórzy mają tyle szczęścia, że cieszą się całym ciągiem inwestycyjnych sukcesów. Jednak źródłem większości z nich są po prostu rzadkie okazje - jak pisze Nassim Taleb, kontrowersyjny autor takich bestsellerów jak "Czarny łabędź" czy "Zwiedzeni przez losowość" (tytuł pierwszego polskiego przekładu "Ślepy traf").
Procesy losowe są fundamentalną częścią przyrody i wszechobecnym składnikiem naszego codziennego życia. Rację ma Armen Alchian, że przyczyną sukcesu lub porażki bywają nie wielkie zdolności ani rażąca niekompetencja, tylko sprzyjające okoliczności lub ich brak.
John Roemer dzieli przyczyny zróżnicowania wyników osiąganych przez jednostki na dwie kategorie. Pierwsza to "wysiłek", a więc na przykład wybór zawodu, liczba przepracowanych godzin czy nakłady na edukację - wszystko to, na co każdy z nas ma wpływ. Druga to "okoliczności", a więc na przykład wykształcenie naszych rodziców. Im większy wpływ "okoliczności" na osiągane wyniki, tym społeczeństwo mniej egalitarne. I odwrotnie. Powstaje jednak problem, jak te przypadkowe różnice wyrównać? Kto to ma robić? Dlaczego właśnie on? I jak mają być one wyrównywane?
Jeżeli to, co ludzie otrzymują, ma być sprawiedliwe w jakimś innym niż czysto rynkowym znaczeniu, to kto ma decydować, co jest sprawiedliwe? Kto ma rozdawać nagrody? Ten "ktoś" będzie narzucać własne decyzje innym, odbierając tym, co posiadają więcej niż określona przez niego "sprawiedliwa" ilość, i dając tym, co posiadają mniej. Czy jednak ci, co podejmują i narzucają takie decyzje, są równi tym, za których decydują? Jeśli nie, to czy jest to sprawiedliwe?
Skoro przez zbieg przypadków, a więc dzięki szczęściu, ktoś odniósł wielki sukces w biznesie, to przez przypadek ktoś inny odniósł sukces w polityce, a ktoś jeszcze inny został ekonomistą zajmującym się nierównościami społecznymi i doradzaniem politykom, jak walczyć z tymi nierównościami.
A przecież, jak utrzymują zwolennicy progresji powołujący się na popularne ostatnio książki Michaela Sandela, Robert Franka czy Daniela Markovitsa, "merytokracja jest mitem". Jeśli tak, to skąd oni niby wiedzą, jaka ma być skala progresji? Przez przypadek zdobywa się majątek, ale jak część tego majątku mu odebrać to już się wie nie przez przypadek?
Znamienne, że polski ustawodawca "szczęście" traktuje podatkowo dużo lepiej niż ciężką pracę. Wygrane w grach loteryjnych opodatkowane są stawką 10 proc., podczas gdy najniższa stawka podatkowa od dochodów z wynagrodzenia za pracę wynosi 17 proc., a najwyższa 32 proc., a od dochodów powyżej miliona złotych to nawet 36 proc. (z "daniną solidarnościową").
Nie trzeba też płacić od wygranych składek ubezpieczeniowych na ZUS czy NFZ! To się nazywa mieć szczęście! Gra na giełdzie, która też przypomina hazard, albo na Foreksie, jest już potraktowana gorzej niż wygrane w lotto. Trzeba zapłacić 19 proc., więc prawie dwa razy więcej, ale nadal znacznie mniej, biorąc pod uwagę tak zwane "składki ubezpieczeniowe", niż od wynagrodzenia za pracę. Wymyślili ten absurd ludzie, którzy uważają, że są bardzo merytoryczni, bardziej niż ci, których pracę chcą oni progresywnie opodatkować. Hipokryzja master level.
Nota bene, najsłynniejsza Polska modelka Anja Rubik - według szacunków "Forbesa" - zarabia więcej niż najlepiej opłacani prezesi spółek notowanych na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. I chyba płaci niższe od nich podatki. Bo nie w Polsce. Zostać rezydentem podatkowym w takim Monako - to jest największe szczęście. I najlepiej opodatkowane.
Robert Gwiazdowski, prawnik, przewodniczący Rady Programowej Centrum im. Adama Smitha
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze