Podatek od reklam. To nie będzie wyrównywanie szans
Nowa propozycja podatku cyfrowego jest - przekonuje rząd - wymierzona w globalne cyfrowe koncerny (tzw. Big Tech), które nie płacą podatków w Polsce, a jeśli już to niewielkie. Projektowane przepisy paradoksalnie mogą jednak nie obciążyć szczególnie globalnych koncernów cyfrowych, a tym samym nie doprowadzić do "wyrównania szans na rynku". Zasadne jest też pytanie, dlaczego rząd nie poczekał na OECD czy KE, które pracują nad ramowym rozwiązaniem sprawy "podatku cyfrowego".
Zacznijmy od rzeczy podstawowej. Dlaczego w ogóle rozważane jest wprowadzenie podatku cyfrowego w Polsce? Czym różni się rozliczanie podatkowe spółek działających w Polsce, od tych tzw. cyfrowych gigantów?
- Najczęściej pada argument, że Big Techy, czy inaczej GAFA (akronim od Google, Amazon, Facebook, Apple) nie płacą podatków w Polsce. W praktyce jednak są one już objęte tzw. podatkiem u źródła, który jest płacony m.in. z tytułu uzyskanych na terytorium Polski przychodów z usług reklamowych. Tymczasem proponowane obciążenie ma dotyczyć tych samych przychodów, co może grozić podwójnym opodatkowaniem - mówi w rozmowie z Interią Jacek Lechna, doradca w zespole doradztwa podatkowego w Grant Thornton.
Rząd chciałby, żeby globalne korporacje płaciły wyższe podatki w Polsce. Minister finansów Tadeusz Kościński na początku 2020 r. w rozmowie z "FT" podkreślał, że w temacie opodatkowania firm cyfrowych, wolałby usiąść z Airbnb, Googlem, Amazonem i innymi firmami i powiedzieć: "Wiecie, że musicie płacić podatki w Polsce, inaczej nie będzie dróg, policji, szkół. Nie ma wątpliwości, że musicie płacić podatek: ile jesteście gotowi zapłacić?".
Najwyraźniej jednak nie udało się tego rozwiązać w ten sposób, skoro opublikowany został projekt ustawy wprowadzającej obciążenie w postaci składki z tytułu reklamy internetowej. To, czy dany podmiot będzie płatnikiem tej składki, zależeć ma od tego, czy przekroczył progi wskazane przez przepisy.
Pierwszy próg dotyczy wszystkich przychodów danego podmiotu w ujęciu globalnym, a jego wysokość to 750 mln euro. Drugi natomiast dotyczy przychodów z tytułu świadczenia na terytorium Polski reklamy internetowej i wynosi 5 mln euro. - Podmiot będzie płatnikiem składki od reklamy internetowej, jeśli oba progi zostaną przekroczone. Projekt ustawy posługuje się pojęciem składki, przy czym w praktyce można mieć wątpliwości, czy tak naprawdę nie jest to podatek. Składka ma wynosić 5 proc. podstawy opodatkowania, którą stanowić będzie iloczyn przychodu z tytułu reklamy internetowej i wyrażonego w procentach udziału odbiorców zlokalizowanych na terytorium Polski w ogólnej liczbie odbiorców reklamy internetowej - tłumaczy Lechna.
Z czego wynika stawka 5 proc.? Nie wiadomo. W projekcie ustawodawca tego nie uzasadnia. Dla porównania zdefiniowane progi są zgodne z propozycją rozwiązania dyskutowanego na forum UE i OECD (w przypadku progu 750 mln euro) i proporcjonalne w odniesieniu do innych krajów (w przypadku 5 mln euro), np. Hiszpanii. Tam podatek cyfrowy wynosi 3 proc. a jego rozliczenie jest kwartalne i obejmuje firmy internetowe, których łączny dochód na świecie przekracza 750 mln euro, a obroty w kraju przekraczają 3 mln euro.
W 2019 r. Marek Zagórski, ówczesny minister cyfryzacji mówił, że jest zwolennikiem podatku cyfrowego, bo - jak tłumaczył: "wszystkie analizy pokazują, jak wysoce rentowna jest działalność platform cyfrowych np. wobec firm, które inwestują w infrastrukturę. Powinien to być podatek ogólnounijny. Mógłby stanowić swego rodzaju opłatę na rzecz rozwoju infrastruktury. Chodzi też o to, by było to rozwiązanie proste".
"W grę wchodzi np. podatek od obrotu albo przychodów z reklam. Tu jest potrzebny konsensus w UE, bo to daje większą gwarancję efektywności. Liczymy, że nowa KE podejmie ten temat" - tłumaczył Zagórski.
O ten konsensus w UE dotychczas było trudno. Nie udało się wypracować jednoznacznego stanowiska za czasów starej KE. Przyjęto więc, że punktem wyjścia będzie rozwiązanie przygotowane przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Problem w tym, że propozycja tu również wciąż się nie pojawiła, a w październiku 2020 r. OECD poinformował, że obecnie dąży się do tego, by odpowiednie porozumienie zostało osiągnięte do połowy 2021 r. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że nowa KE zaczęła ponownie prowadzić własne konsultacje nad "podatkiem cyfrowym", których efekty mają być zaprezentowane już niedługo. Obie instytucje pracują wiec dzisiaj równolegle nad tematem.
Rząd w Polsce postanowił jednak nie czekać i przygotował kolejny projekt ustawy w celu opodatkowania cyfrowych gigantów.
Dlaczego kolejny? Pamiętajmy bowiem, że firmy te miały zostać objęte podatkiem cyfrowym w Polsce już od 2020 r. Tak przynajmniej wynikało z prac prowadzonych w MF jeszcze w 2019 r. Płacić miał go podmioty spełniające dwa warunki: osiągniecie globalnych przychodów na poziomie minimum 750 mln euro rocznie oraz łącznej kwoty podlegającej opodatkowaniu na terenie UE 50 mln euro.
Co się więc stało z tamtym projektem, nad którym w 2019 r. rozmyślało MF? Zainterweniowały Stany Zjednoczone, z których większość gigantów cyfrowych się wywodzi. I prace zaprzestano. Zresztą, z podobną reakcją musiała liczyć się Francja, która jest zwolennikiem wprowadzenia tego rozwiązania podatkowego w UE. Władze USA ostrzegły, że ewentualne egzekwowanie podatku spotka się z odpowiedzią w postaci ceł odwetowych. Podatek 3-proc. został zawieszony, a Francja zasugerowała, że zastosuje rozwiązanie OECD. Ponieważ ramowego porozumienia wciąż nie ma, rząd francuski rozesłał do gigantów technologicznych informację, że przystępuje do naliczania podatku. W styczniu 2020 roku internetowych gigantów opodatkowały również: Włochy (3 proc.) i Austria (5 proc.). A od kwietnia 2020 roku, 2-procentowy Digital Services Tax obowiązuje w Wielkiej Brytanii.
Na ostatniej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki powiedział, że systemy podatkowe świata muszą przystosować się do modeli biznesowych, które przyjmują międzynarodowe korporacje. - W sytuacji tak gwałtownych zmian w gospodarce, które obserwujemy na co dzień (...) systemy podatkowe świata muszą za tym wszystkim nadążać - mówił szef rządu.
Rozmówca Interii zwraca jednak uwagę, że wprowadzenie składki w takiej formie może być niezgodne z innymi obowiązującymi przepisami. Podkreśla, że państwa zawierają tzw. umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, które - w uproszczeniu - rozdzielają między nie uprawnienia do opodatkowania danej kategorii przychodu (wskazują na kraj opodatkowania). Skoro zatem składka z tytułu reklam internetowych odnosi się właśnie do przychodów, to przepisy dotyczące składek powinny być zgodne z treścią takich umów.
- Pojawia się zatem wątpliwość, czy opodatkowanie przychodów z reklam, a taki jest w praktyce skutek składki, nie narusza umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Umowy te nie przewidują bowiem zasadniczo opodatkowania przychodów zagranicznych podmiotów z reklam w Polsce - zastanawia się Lechna.
Drugi problem to możliwy brak kompatybilności polskiego rozwiązania z tym, które ma przedstawić niedługo KE i OECD. I wreszcie trzeci. - Płatnicy składki poprzez wzrost cen reklam mogą przerzucić ciężar składki na kogoś innego, kto faktycznie poniesie jej ciężar ekonomiczny, np. na usługobiorców, którzy wykupują reklamy od gigantów cyfrowych - mówi Lechna.
Kolejna sprawa - projekt ustawy oprócz składki z tytułu reklamy internetowej przewiduje również składkę z tytułu reklamy konwencjonalnej, którą w praktyce mają zostać objęte polskie media. Zgodnie z wyliczeniami jedynie 50-100 mln zł z planowanych 800 mln zł pochodzących z nowych "składek" przypadłoby właśnie na światowych gigantów. Resztę, czyli nawet ponad 90 proc. zapłacą w tym scenariuszu spółki mediowe.
Organizacje pozarządowe, tj. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Amnesty International Polska, Sieć Obywatelska - Watchdog Polska, fundacja Panoptykon czy fundacja ePaństwo dodają, że: "Nie ma prawa do informacji, kiedy ogranicza się jej rozpowszechnianie. Dlatego wyrażamy naszą solidarność z dziennikarzami i dziennikarkami, których działalność może zostać znacząco ograniczona na skutek wprowadzenia tzw. podatku medialnego".
W temacie opodatkowania reklam wypowiedziały się w środę wszystkie organizacje przedsiębiorców i pracodawców skupione w Radzie Przedsiębiorczości (należą do niej m.in. Pracodawcy RP, Polska Rada Biznesu, Krajowa Izba Gospodarcza, Konfederacja Lewiatan). - Ostrzegamy, że wejście w życie projektu w obecnym kształcie będzie miało dalece negatywne skutki dla całej gospodarki. Straty na podatku VAT, PIT i CIT wielokrotnie przewyższą planowane wpływy z nowego podatku i mogą osiągnąć poziom 6 mld zł - napisano w oświadczeniu Rady Przedsiębiorczości.
Jak na Twitterze pisze doradca podatkowy Piotr Leonarski, nie ma on też podstawowych cech, które podatek mieć powinien, tj. powszechność, neutralność, równość. Dodatkowo treść projektu budzi szereg wątpliwości. W przypadku mediów projekt przewiduje bowiem aż 8 różnych stawek. Zresztą przychody polskich mediów z reklam są już opodatkowane CIT, więc składka będzie dla nich tylko kolejnym obciążeniem.
Bartosz Bednarz
***