Prognozy radosne (inaczej) na rok 2015

To będzie rok jeszcze bardziej niż zwykle zdominowany przez język polityki: to nim mówią do nas publicznie media, liberalne rozgłośnie i gazety (czyli prawie wszystkie) a także uznane (przez owe media) oraz utytułowane autorytety. Czyli nic się nie zmieni, bo przecież jest tak od lat.

Różnice będą w należeniu i determinacji: będzie to rok aż dwóch najważniejszych w kraju kampanii wyborczych, które obóz rządzący MUSI WYGRAĆ - tu nie ma on żadnej alternatywy. Tym wynikiem zainteresowani są również wielcy tego świata, bo gwarantuje on zachowanie status quo, czyli ochronę w Polsce ich interesów: w końcu czymś zasłużyliśmy sobie na nieoficjalne miano "raju podatkowego" dla (niektórych) zagranicznych inwestorów. Od lat dobrze wiemy, że każdy, nawet drugoligowy koncern amerykański, niemiecki czy "europejski" może uzyskać od ręki wszelkie przywileje podatkowe na wiele lat z góry oraz do woli "optymalizować" swoje obciążenia. Oznacza to wolność podatkową, której usłużnie nie zauważy miejscowy fiskus, a nawet oficjalnie wyrazi swoje zadowolenie, że "więcej pieniędzy zostało w kieszeni (niektórych) podatników". W pełni zmobilizowany obóz rządzący będzie kierować się przede wszystkim obawą przed klęską, bo korzystną interpretację wyniku niedawnych wyborów samorządowych mogła narzucić tylko władza centralna czując się niezagrożona w swojej pozycji. Co jednak się stanie, gdy w wyborach w 2015 r. nie będzie aż tylu (bo nie będzie) "nieważnych" głosów? Przecież to one zdecydowały o tym, że porażkę można było przekuć w sukces.

Reklama

Obóz rządzący nie ma zaplecza analitycznego, bo od lat słucha tylko tych, którzy mu kadzą. W sumie nie wie jak mogą zachować się wyborcy w 2015 r., zwłaszcza w wyborach parlamentarnych, bo one zmobilizują - po klęsce w wyborach prezydenckich - zwolenników opozycji. Jeżeli głównym doradcą lidera rządu w tych czasach ma być były minister finansów, który wielokrotnie udowodnił, że rozumie polską rzeczywistość polityczną w sposób dość specyficzny, to dezorientacja obozu władzy będzie się tylko pogłębiać.

Cóż może zadecydować o wyniku wyborów, bo scenariusza jednej piątej głosów nieważnych nie da się powtórzyć. Mało kto zauważył, ale liberalna narracja obozu rządzącego ("nikt nie będzie ponosić jakiejkolwiek odpowiedzialności") przestała odpowiadać dużej części (większości?) przedsiębiorców i klasy średniej, czyli tradycyjnemu elektoratowi obecnych elit. Dlaczego? Bo za bezkarność wielkich i uprzywilejowanych muszą płacić (w sensie dosłownym) ci, którzy jeszcze coś mają. Hołubione przez władzę hipermarkety dzięki unikaniu podatków stały się wrogą konkurencja dla rodzimego handlu i usług, którym dużo trudniej uchylać się od podatków przy kurczącym się rynku zbytu. Mamy około dwóch milionów prawdziwych przedsiębiorców, których nastroje są dziś dalekie od sympatii dla liberalnych haseł. Mali wiedzą aż nadto dobrze, że przy pomocy wrogiej interpretacji pokrętnych przepisów podatkowych można ich zniszczyć i nikt się o nich nie upomni. Aby przetrwać nauczyli się ukrywać swoje poglądy, zwłaszcza polityczne, bo każdy dobrze wie, że dla firmy wyrażającej publicznie swoje sympatie dla opozycji nie ma i nie będzie litości.

Czym obóz rządzący mógłby zjednać sobie ten elektorat? Wystarczyłoby zajrzeć do skóry (podatkowej) "tłustym misiom", czyli dużym koncernom, które dzięki np. umowom luksemburskim nic nie płacą do polskiego budżetu, stanowiąc wrogą konkurencję wobec mniejszych przedsiębiorców. Chciał z nimi "prowadzić gry" minister Sienkiewicz, ale - podobnie jak muchę - zabito go gazetą (tygodnikiem). Obóz rządzący jest jednak zbyt uwikłany i za słaby aby tu podjąć jakiekolwiek skuteczne działania. Jestem tu sceptykiem, ale bardzo chciałbym się mylić.

Nikt również nie będzie chciał dostrzec, że kolejne kilkaset tysięcy młodych ludzi wyjedzie z kraju, a wyludnione małe miasta staną się jeszcze bardziej puste, co pogłębi trudności i frustrację miejscowego biznesu, który ostatnich lat nie mógł zaliczyć do szczególnie udanych. Straciliśmy rynki rosyjskie, ruch przygraniczny oraz większość wschodniej turystyki, bo przez słabego rubla staliśmy się zbyt drodzy.

W sumie będzie to rok wojującej polityki, która jeszcze bardzie osłabi, a nawet wyniszczy naszą klasę polityczną. Nikt się tym jednak nie będzie przejmować, bo coraz mniej z nas upiera się przy niezrozumiałych dla większości pojęciach jak "interes publiczny" czy "dobro kraju". Szkoda.

Witold Modzelewski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Studiów Podatkowych

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Instytut Studiów Podatkowych
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »