Praca: Na początek pokora

Dlaczego młody pracownik musi czasem pobiec na pocztę, ile zwierzaka jest w liderze i o iluzji, jaką jest ścieżka kariery, opowiada znany psycholog Jacek Santorski.

Dlaczego młody pracownik musi czasem pobiec na pocztę, ile zwierzaka jest w liderze i o iluzji, jaką jest ścieżka kariery, opowiada znany psycholog Jacek Santorski.

Spokojny, uczciwy, pracowity student, domator, bez zdolności przywódczych. Czy ktoś taki ma szansę zostać dyrektorem w dużej firmie?

Jacek Santorski: W 90% jesteśmy zwierzętami, a wszelkie badania z zakresu psychologii zwierząt, antropologii i badania wspólnot pierwotnych pokazują, że samce i samice alfa (typ lidera) należą do zdecydowanej mniejszości. Mnie życie - mimo że jestem psychologiem, a nie zoopsychologiem - nauczyło dużo pokory wobec takich somatycznych, energetycznych, temperamentalnych czynników charakteru. Uważam jednak, że w zaawansowanych dyscyplinach, technologii dzięki wiedzy i kompetencji jest możliwe uzyskanie władzy lidera. Wtedy może to być lider merytokrata. Ktoś taki musi jednak bardzo dużo się uczyć m.in. technik zarządzania czy dróg bycia liderem. Pracowałem kiedyś ze Szwedem, który najpierw prowadził korporację w Polsce, a potem jeszcze awansował do Niemiec. Był wybitnym specjalistą, natomiast nie miał takich zwierzęcych cech przywódczych. Skandynawska, bardzo demokratyczna kultura ułatwiała mu bycie liderem. W Polsce napotkał na duże kłopoty, a gdy awansował do Niemiec, wymiękł totalnie. Na szczęście odkryliśmy, że umie zadawać bardzo przenikliwe pytania i dzięki nim uzyskiwał przewagę nad otoczeniem. Nie mniej wymagało to prawie koronkowej roboty. Sądzę zatem, że lepiej znaleźć dla siebie takie miejsce, które nie wymaga aż tak mocnych zabiegów. Będąc osobą wrażliwą, można być wybitnym ekspertem, specjalistą, doradcą, świetnym członkiem drużyny. Jest wiele organizacji, w których wybitni specjaliści uzyskują pozycje porównywalne ze stanowiskami członków zarządu, a nie muszą męczyć się tym, że władza nie idzie im w smak - jak śpiewał Okudżawa.

Reklama

Co ma na myśli pracodawca, deklarując, że szuka pracownika z osobowością?

JS: Chodzi o wyrazistość osobistą, o determinację w realizacji celów i zadań, czyli niezrażanie się przeciwieństwami i trudnościami, o umiejętność stawiania czoła odmowom, roszczeniom, czyli umiejętność trzymania grupy w ryzach. Jednocześnie taki pracodawca marzy, aby osobowość tego człowieka była tak fantastycznie skonstruowana, żeby pracownik, mając te wszystkie silne cechy, był na tyle elastyczny, aby być mu podległy. Należy pamiętać jednak, że to, co naprawdę czyni człowieka silnym na poziomie osobowości, to jest spójność, czyli sytuacja, kiedy intencje, wartości, to, w co wierzy, są spójne z tym, co deklaruje, co robi, jak działa. Nawet w sytuacjach trudnych, pokus, zagrożeń nadal pozostaje wierny sobie. Kimś takim jest albo fanatyk, albo ktoś, kto ma osobowość.

Co jest ważniejsze dla pracodawcy: osobowość czy wykształcenie?

JS: Nie wiem, jak będzie za 5 czy 7 lat, dziś jednak liczy się dorobek, tzn. że jeżeli szukamy kogoś do zarządzania ryzykiem w banku, to nie interesuje nas, czy ma doktorat z matematyki (chyba, że jest to Kraków czy Poznań, gdzie w przeciwieństwie do reszty Polski doktorat robi wrażenie) i czy ma MBA. Interesuje nas np. to, że jest jedną z trzech osób, które stworzyły nowy system zarządzania dla np. City Banku w Ameryce Południowej. Ważne są też referencje od pracodawców czy specjalistów, z którymi współpracował. Spotykałem się z przymykaniem oka na luki w wykształceniu, np. jeśli ktoś miał absolutorium, a nie był inżynierem czy magistrem, jeśli chodziło o osobę z imponującym doświadczeniem. Należy pamiętać, że pracodawca nie tworzy klubu, żeby innym imponować, tylko miejsce, w którym ludzie mają w optymalny sposób osiągać cele. Studentom zalecałbym zatem np. przerwanie nauki na rok, aby odbyć ciekawy staż. Przedsiębiorcy wiedzą, że wiedzę zdobywa się przed i po lekcjach, a to, czego dowiaduje się student na uczelni, jest w 90% przestarzałe. Dobrze by było, aby osoba, która ma niewielkie doświadczenie zawodowe, mogła się pochwalić, że wygrała konkurs na innowacje czy na biznesplan, odbyła staż, uczestniczyła w projektach. Większą wartość ma to, że było się kapitanem drużyny w reprezentacji uniwersyteckiej w siatkówce niż dyplom studium podyplomowego na temat przywództwa.

Coraz więcej osób traktuje studia jak okres inwestycji w siebie: zero zabawy, maksimum wysiłku. Czy taka inwestycja się opłaca?

JS: Z punktu widzenia psychologicznego, emocjonalnego, a także prawidłowego rozwoju osobowości człowieka i jego relacji społecznych to między 13. a 27. rokiem życia najważniejsze jest, kim się jest, a definiuje się to wtedy przez relację z ludźmi. Olbrzymim grzechem studenta wobec całej reszty swojego życia jest zaniedbanie relacji z innymi w tym ważnym okresie. Nie należy się poświęcać. Mój najmłodszy syn bardzo ciężko pracował i dostał się na grafikę na ASP. Jest na studiach, gdzie jest wspaniałe środowisko, fantastyczne relacje, a jednocześnie w imponujący sposób pracuje. Warto szukać dla siebie takiego miejsca, układu, gdzie można te dwa światy powiązać.

A jeśli myślimy o inwestycjach w przyszłość, to warto przyjrzeć się teorii 10 tys. godzin popularyzowanej przez Malcolma Gladwella [w książce "Poza schematem", w Polsce dostępnej od marca tego roku - przyp. red.]. Zwrócił on uwagę na to, że ludzie, którzy naprawdę do czegoś doszli w życiu już w szkole średniej, na początku studiów czy wcześniej (do 20. roku życia), spędzili 10 tys. godzin na jakimś żmudnym treningu. Czy to był trening muzyczny, sportowy, naukowy - to nie ma znaczenia. Tutaj chodzi nie tyle o uzyskanie sprawności w jakiejś dziedzinie, co o hartowanie woli. O kwestię dyscypliny, hamowania pewnych impulsów, wychodzenie poza sytuację komfortu, o sam fakt przekraczania swojego poczucia "nie mogę", "już nie dam rady" czy "może nie dzisiaj". Ludzie, którzy w młodości odbyli taki mocny trening, w życiu do czegoś dochodzą. Sam za młodu grałem na gitarze. Nie miałem talentu i w końcu ją porzuciłem. Dowiedziałem się jednak, czym jest ciężka, systematyczna praca i dyscyplina. Być może dzięki temu mogłem podjąć aktywności, które zaprowadziły mnie do profesjonalizmu w innych dziedzinach.

Czym najczęściej ludzie po studiach zniechęcają pracodawców do siebie?

JS: Pracodawca potrzebuje pokory. Potrzebuje młodego pracownika, który nie będzie od razu pytał, co dostanie, czy ta praca jest w pełni dla niego, tylko zapyta, co jeszcze może zrobić. Ludzie po studiach mają trochę świeżej wiedzy i trochę niepewności, którą pokrywają arogancją. I ta intelektualna arogancja jest ich głównym grzechem. Aby się dobrze zaprezentować, potrzebna jest mieszanka takiej emanacji i osobowości. Ktoś prosto się trzyma, ma jasne spojrzenie, patrzy w oczy, a jednocześnie jest to związane z jakimś rodzajem pokory. Widać, że zna swoje miejsce i wie, że stawia pierwsze kroki. Ważne jest, aby nie narzekał, jeżeli jest np. matematykiem, który przygotowuje obsługę nowego programu informatycznego, gdy się dowie, że trzeba zanieść na pocztę 20 listów poleconych. Nie dość, że ma iść, to jeszcze nie można wzdychać. Czasem takie zadanie to test.

Kto spełni się jako pracownik korporacji, a kto powinien unikać takiej posady?

JS: Ludzie różnią się zapotrzebowaniem na wolność, samosterowność i bezpieczeństwo. Są osoby, które za wysoki poziom bezpieczeństwa są gotowe oddać dużo wolności i samosterowności. One lepiej się czują w korporacjach, a może jeszcze lepiej w spółkach skarbu państwa, w urzędach. Tam, gdzie jest więcej komfortu, mniej wyzwań i większe bezpieczeństwo. Są też takie osoby jak ja, z ogromnym umiłowaniem wolności i samosterowności. W życiu wytrzymałem cztery lata na etacie, potem zamieniłem to na pół etatu, a później zacząłem prowadzić własną działalność. I dzisiaj, gdy dobiegam 60-tki, nadal ryzykuję i nie mam pewności jutra. Minimalny ZUS, jako że prowadzę działalność gospodarczą, nie zapewni mi emerytury z dobrej korporacyjnej posady. Nawet jednak teraz, gdyby ktoś zaproponowałby mi, abym na 5 lat wrócił na etat w zamian za spokojną starość - odmówiłbym. Nie wartościowałbym, kto jest gorszy, a kto lepszy. Jesteśmy różni.

Stary dowcip opowiada o przemowie szefa do psychologa: "Wykonujesz kawał dobrej roboty, ale od pracoholików się odczep". Czy ten pracodawca ma rację?

JS: Nie ma czegoś takiego jak pracoholizm ani w spisie zaburzeń psychicznych, ani emocjonalnych, ani osobowości. Natomiast istnieje osobowość obsesyjna. Taki człowiek, jak się za coś zabierze, to ugrzęźnie w detalach i nie może się oderwać. Gdy kogoś takiego odwiedzi Pani, gdy remontuje stary dom, przez trzy godziny będzie Panią oprowadzał i pokazywał każdy kącik i opowiadał historie o każdym zakamarku. Jeśli taka osoba wróci z podróży do Azji - to mimo że zrobiła przepiękne zdjęcia - po 20 minutach będzie miała Pani dosyć. Okaże się bowiem, że oglądany i drobiazgowo omawiany slajd to zaledwie 20 z 200 przygotowanych. Ktoś taki może swoją obsesją objąć pracę. Osoby obsesyjne przywierają do zadań, do narzędzi, do tego, co robią w pracy, i czasem jest to korzystne dla pracodawcy, bo rzeczywiście np. trudno ich od tej sztalugi oderwać. Zazwyczaj jednak te osoby są bardzo średnio efektywne. W związku z tym uważałbym z tzw. pracoholikami. Raczej lepiej szukać ludzi, dla których praca jest pasją. A pasja nie ma nic wspólnego z uzależnieniem. Pasja jest ciepła, a obsesja zimna. Gdzie jest pasja, tam jest radość tworzenia, poszukiwania. Obsesji towarzyszy natomiast zaciekłość i determinacja. Obsesję trzeba leczyć, a pasji z pewnością nie.

Co Pan sądzi o planowaniu kariery czy ścieżkach kariery oferowanych w korporacjach?

JS: Ludzie potrzebują iluzji. Kościoły dzięki temu działają, wróżki, astrolodzy, zatem mogą i projektanci karier. Moim zdaniem planowanie kariery to jest postawienie wozu przed koniem. Mam potrzeby relacji, bliskości z ludźmi, spełnienia w związkach, mam potrzeby mniejsze albo większe bycia kimś znaczącym, posiadania jakiejś przewagi wśród ludzi, dominowania czy władzy. Mam swoje zainteresowania, pasje, na które trzeba zarobić i takie, których realizacja może się wiązać z zarabianiem pieniędzy. Jeżeli żyję wizją, pasją, relacjami i poszukiwaniem tego, co mnie naprawdę kręci - zachowując przytomność, aby sprawdzać, skąd wezmę na to kasę albo czy z tego może wypływać kasa - to z tego, gdy się na to spojrzy wstecz, można odtworzyć naszą karierę. Ja bym przestrzegał przed myśleniem o karierze jako o czymś, co można zaplanować. Przestrzegam też przed takimi lekturami czy usługami psychologicznymi, gdzie słyszy się: proszę przyjść, zrobię profil Pani osobowości i razem zaprojektujemy Pani karierę! Ścieżki kariery natomiast są jak obietnica dla niedojrzałego pracownika, gdzie będzie jutro, pojutrze i popojutrze. Ta obietnica jest zazwyczaj zwodnicza i zwłaszcza w dzisiejszych czasach realizowana w zaledwie 10-15%. Ścieżka kariery to nic innego jak iluzja, przy pomocy której wiąże się pracownika z firmą.

Kto ma łatwiej w pracy: kobiety czy mężczyźni?

JS: Zrobiono badania nad menedżerami różnych szczebli, kobietami i mężczyznami. Okazało się, że u osób, które są słabymi czy średnimi specjalistami, rzeczywiście kwestia płci miała pewne znaczenie. Powyżej jednak pewnego poziomu profesjonalizmu płeć nie ma znaczenia. Oczywiście wiem, że statystycznie kobiety zarabiają mniej niż panowie. To, co mnie tu jednak bardziej interesuje, to nie to, aby się przygnębić statystyką, ale zafascynować kobietami, które potrafią świetnie zarabiać. Są takie organizacje, korporacje, gdzie widać, że jest więcej kobiet na szczeblach menedżerskich, zarządzających. Jeżdżą lepszymi samochodami, więcej zarabiają, więcej projektów prowadzą. Gdy się jest kobietą, warto iść do takiej organizacji, a potem dbać o to, aby nie popełniać błędu, o którym wspomniała kiedyś Henryka Bochniarz. Stwierdziła ona, że kobiety słabiej się wspierają niż mężczyźni.

Czym polscy pracownicy wyróżniają się na arenie międzynarodowej?

JS: W latach 80., w czasie pierwszej fali emigracji Polaków w Niemczech, zaobserwowano: jeden Polak pracuje jak dwóch Niemców, a dwóch Polaków jak jeden Niemiec. Polak złota rączka po prostu świat podbije, ale jesteśmy słabymi członkami drużyn. Naszą cechą jest i w złym, i dobrym znaczeniu tego słowa - indywidualność. Powoduje ona, że przychodzę i wychodzę, kiedy chcę, robię po swojemu, z drugiej strony, że robię ponad miarowe, ponad standardowe rzeczy. Czasem nam ten indywidualizm pomaga, czasem przeszkadza. Pamiętam, jak sam pracowałem fizycznie w Norwegii w latach 80. w warunkach prac ziemno-podziemnych. Zepsuła się koparka. Polacy natychmiast ją zreperowali. Duńczycy i Norwedzy pracujący z nami odeszli na bezpieczne 100 m i nas obserwowali. Przyjechał szef i... nas ochrzanił, bo postąpiliśmy wbrew standardom i procedurom.

Rozmawiała Małgorzata Słabosz

NOTKA: Jacek Santorski - psycholog biznesu, ceniony mówca i konsultant w firmach. Prowadzi z Dominiką Kulczyk-Lubomirską Grupę Firm Doradczych VALUES

Źródło: miesięcznik KARIERA, nr 13-14/lipiec- sierpień

Magazynkariera
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »