Pracodawco! Nie zwalniaj!
Zwalnianie pracowników w dobie kryzysu to ostateczność - przekonuje Adam Ambrozik, dyrektor Departamentu Przedsiębiorczości i Dialogu Społecznego Konfederacji Pracodawców Polskich, w rozmowie z Bartoszem Reszczykiem.
Panie Dyrektorze, kiedy zobaczymy prawdziwe oblicze kryzysu w Polsce? A może to już?
- Zaznaczam, że przy tak postawionym pytaniu możemy mówić o szacunkach, ocenach i przewidywaniach. W mojej opinii, jesteśmy właśnie w tym najniższym punkcie kryzysu. W Stanach Zjednoczonych obserwujemy już pierwsze symptomy ożywienia gospodarczego. A to bardzo optymistyczny sygnał. Oczywiście, od pierwszych symptomów poprawy na rynku amerykańskim minie trochę czasu, zanim ożywienie dotrze do nas. Możemy spodziewać się, że dalszego pogłębiania kryzysu nie będzie, a jeżeli nawet, to już bez spektakularnych zjawisk gospodarczych. Na pewno jednak przez najbliższe miesiące nie będziemy odnotowywać wzrostu tempa produkcji, utrzyma się na dotychczasowym poziomie.
Zapytam przewrotnie - czy są jakieś pozytywy, które wynikają z kryzysu?
- Kryzys to dla nas wszystkich gorzka lekcja, że nie można popadać w przesadny optymizm, patrząc na dobre wyniki gospodarcze. Niestety, niektóre przedsiębiorstwa padły ofiarą takiego euforycznego podejścia do wskaźników gospodarki i kryzys zastał je w momencie realizowania ryzykownych projektów, które - gdyby nie było kryzysu - mogłyby wyjść im na dobre, ale w obecnej sytuacji gospodarczej naraziły na straty. Wiele firm prowadziło agresywną działalność rynkową?
... a to źle?
- Okazuje się, że to nie zawsze się sprawdza. Kryzys uczy, że w okresie dobrej koniunktury gospodarczej należy nie tylko rozwijać firmę, ale też zabezpieczać się na trudniejsze czasy. Wiele firm o tym pamiętało i w miarę pomnażania kapitału, zarządy tych firm wpłacały duże sumy na rachunki oszczędnościowe. Takie zamrażanie gotówki mogło wydawać się nieracjonalne, ale to właśnie te firmy odczuły efekty kryzysu najsłabiej. Firma jest trochę jak rodzina - członkowie rodziny powinni wykorzystywać dobrą sytuację na rynku pracy, tj. inwestować w siebie, negocjować warunki płacowe, korzystać z możliwości pożyczkowych, zmienić samochód, kupić większe mieszkanie, ale nierozsądnie robić to wszystko, nie mając zabezpieczenia finansowego, środków na tzw. czarną godzinę.
Wróćmy do tych pozytywnych efektów kryzysu.
- Z naszego punktu widzenia - jako organizacji pracodawców - pozytywny jest także wzrost świadomości gospodarczej polityków. Dotąd często zdarzało się, że mieliśmy problemy z przekonywaniem ustawodawców do podjęcia pewnych decyzji. Na przykład niezwykle trudno było nam przekonać rząd i parlamentarzystów do tego, że istnieje bariera rozwoju przedsiębiorczości, którą trzeba ograniczyć lub znieść. Politycy na nasze sugestie odpowiadali zwykle, że gospodarka ma się świetnie, jest w ciągłej fazie rozwoju i nie widzą problemu. Kryzys zadziałał jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Teraz mamy większą siłę przebicia, a nasze argumenty brzmią mocniej, ponieważ łatwo nam wskazać, że na przykład półtora roku temu zwracaliśmy uwagę na pozapłacowe koszty pracy i biurokrację, podatki, trudności z działaniem - jako czynniki przeszkadzające rozwojowi gospodarki. A dziś coraz częściej wracamy do rozmów o biurokracji rozumianej jako zbiór kosztownych i niepotrzebnych wymogów. Powracamy do rozmów na temat informatyzacji administracji państwowej. Wszystko to dałoby realne oszczędności dla firm. Rozmawiamy ponownie o możliwości przechowywania akt personalnych w plikach elektronicznych; przypomnę, że w tej chwili dokumenty osobowe firma ma obowiązek przechowywać przez 50 lat, a w firmie, w której mamy dużą fluktuację kadr, koszty takiej archiwizacji są wysokie. Sytuacja kryzysu pozwoliła nam na powrót do rozmów o pieniądzach, oszczędnościach. Mam nadzieję, że gdy kryzys osłabi się lub skończy, dyskusja nie umilknie; to właśnie czas koniunktury jest najlepszym momentem, by takie reformy wprowadzić. To także najlepszy moment na przeprowadzenie reformy finansów publicznych, wielokrotnie o tym wspominaliśmy.
Może się mylę, ale kryzys nie przebiega w Polsce wyjątkowo agresywnie. Nie mieliśmy tak silnego uderzenia, jak np. w Stanach Zjednoczonych. Co na to wpłynęło?
- Kryzys nie uderzył w Polskę tak mocno, jak w gospodarkę amerykańską, ale to chyba nie jest dobre zestawienie. Porównujmy się raczej do krajów europejskich. Na ich tle Polska notuje bardzo dobre wyniki gospodarcze. Nasza gospodarka była bardziej dojrzała, kiedy wchodziliśmy w struktury Unii Europejskiej. Już wtedy notowaliśmy stosunkowo dobry, a w każdym razie stabilny, poziom rozwoju gospodarczego. Ten boom nie był może spektakularny, jak np. w Estonii, gdzie notowano dwucyfrowe tempo rozwoju gospodarczego - przy równoczesnej dużej inflacji, nasze tempo wzrostu gospodarczego było stabilne, a to bardzo dobry znak, bo dawało to solidne postawy. Ten wzrost był cywilizowany, nie napędzano go sztucznie za pomocą drastycznych operacji finansowych. To dało nam dobry start. Kryzys zaczął się od sektora finansowego; z drugiej strony, krwioobiegiem gospodarek są małe i średnie firmy. Dyskutując o sektorze MSP (małych i średnich przedsiębiorstw - przyp. red.) sygnalizowaliśmy, że jego słabością jest wciąż niewielkie wykorzystywanie zewnętrznych źródeł finansowania i nowoczesnych instrumentów finansowych. I faktycznie tak jest, większość polskich firm sektora MSP wykorzystuje prawie wyłącznie własne źródła finansowania. Nie jest to dobre dla wzrostu gospodarczego, ponieważ zaangażowanie w inwestycję środków zewnętrznych powoduje, że inwestycja ta mogłaby być zrealizowana szybciej, bardziej efektywnie. Okazało się jednak, że to, co było słabością wtedy, w okresie kryzysu stało się zaletą. Kiedy załamał się sektor bankowy, kiedy wiele firm dużych nie ma dostępu do kredytów, polski sektor MSP nie odczuwa tego tak bardzo, ponieważ nie korzysta z kapitału zagranicznego, a ze środków własnych.
Porozmawiajmy o ekonomii przedsiębiorstwa w sytuacji kryzysu. Czym jest kryzys dla przeciętnego przedsiębiorstwa?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ każda branża charakteryzuje się różnymi uwarunkowaniami. Innego typu problemy obserwujemy w sektorze budowlanym, innego np. w motoryzacyjnym. Kryzys roztoczył się szybko i w różnych branżach, ale nie sposób przyjąć modelowego przykładu i na jego podstawie omówić problem. Generalnie należy stwierdzić, że nastąpił spadek popytu. Na to nałożyły się problemy sektora finansowego, np. problemy opcji walutowych. Duże kłopoty mają firmy, które związane były z realizacją zamówień publicznych, ponieważ ilość środków publicznych bardzo się skurczyła.
Zapytam więc inaczej - jak przekonać pracodawcę, by w obliczu kryzysu nie zwalniał pracowników? Jakich użyć argumentów? Zaakcentujmy to - zwalnianie nie jest dobrym pomysłem.
- Jest ostatecznością! Pracodawcy pamiętają, że jeszcze rok temu borykali się z ogromnym problemem, ponieważ nie mogli znaleźć pracowników. Za rok ta sytuacja może się powtórzyć. Dlatego pracodawcy za wszelką cenę będą bronić się przed zwolnieniami Pracodawca powinien dążyć do tego, by - w momencie, gdy kryzys się skończy - mieć przewagę nad pracodawcami, którzy pozwalniali pracowników. To skarb - mieć dobrych, gotowych do pracy pracowników, zwłaszcza gdy konkurencja ich nie ma. W praktyce nie zawsze jest to jednak możliwe. Czasem niestety przetrwanie firmy będzie wiązać się ze zwolnieniami. W Trójstronnej Komisji wypracowaliśmy rozwiązanie, które ma umożliwić jak największej liczbie firm przetrwanie bez konieczności redukcji zatrudnienia. Mam tu na myśli tzw. subsydiowanie zatrudnienia. Pracodawca, który spełnia określone warunki będzie mógł zredukować czas pracy i tym samym wynagrodzenia pracowników o połowę, a ci, jeśli się na to zgodzą, otrzymają dodatek w wysokości 70 proc. zasiłku dla bezrobotnych. Jeśli to rozwiązanie szybko weszłoby w życie, z pewnością udałoby się utrzymać wiele miejsc pracy, co byłoby korzystne zarówno dla pracodawców, jak i dla pracowników.
Jakich środków może użyć pracodawca? Dużo mówi się o elastycznych formach czasu pracy. Czy dziś możemy tych form legalnie "użyć"? Nie są unormowane ustawowo.
- Tu możliwości są ograniczone, ponieważ jedyną obowiązującą dziś w Polsce elastyczną formą czasu pracy jest czteromiesięczny okres rozliczeniowy, który pozostawia pracodawcy jakąkolwiek swobodę działania. A to mało. Jedyną, choć wiem, że najtrudniejszą, alternatywą jest dla pracodawcy zmiana umów o pracę z pracownikami, np. tym, którzy pracują na cały etat pracodawca może zmniejszyć wymiar czasu do połowy etatu. Wiąże się to ze złożeniem tzw. wypowiedzeń zmieniających; to chyba jedyna dzisiaj możliwość uelastycznienia czasu pracy, na jaką pozwala prawo pracy.
Pracodawca może również pomyśleć o restrukturyzacji zatrudnienia. W czasie kryzysu nie wszystkie działy są równomiernie wykorzystane, obciążone, i tak np. pracowników działu produkcyjnego można przenieść do innych działów, powierzyć im inne obowiązki, przesunąć np. do działu sprzedaży. Oczywiście, jednostkowa sprzedaż konkretnego handlowca będzie wtedy mniejsza, ale pozostawia to szansę na utrzymanie zatrudnienia większej liczby osób. Być może właśnie zwiększenie liczby marketingowców może przyczynić się do wzmocnienia obrotu firmy - rynek będzie postrzegał firmę jako silniejszą, ponieważ mimo kryzysu wzrośnie liczba handlowców i sprzedaż. To trochę paradoks, ale właśnie w czasie kryzysu firmy powinny wzmacniać działy sprzedaży.
Ostatnio głośno było w prasie codziennej o sytuacjach, w których pracodawcy zwalniają pracowników, jako przyczynę podając kryzys, gdy tymczasem w firmach nie było realnych potrzeb zwolnień. Czy kryzys nie stał się słowem-wytrychem?
- Zupełnie się z tym nie zgadzam, sądzę, że to jedynie fakt medialny, a nie opis rzeczywistej sytuacji. Żaden pracodawca nie zwalnia bez przyczyn, nie potrzebuje zresztą odwoływać się do kryzysu. Jeżeli pracodawca musi kogoś zwolnić, to robi to nawet w czasie dobrej koniunktury gospodarczej. Kryzys może być powodem do zwolnień, ale nie musi być pretekstem. Jeżeli sytuacja ekonomiczna firmy jest słaba, to obowiązkiem rozsądnego pracodawcy jest zwolnienie pracowników, kiedy nie ma innego wyjścia, ale to zupełnie niezależne od kryzysu. Pamiętajmy też, że nie wszystkie firmy zwalniają teraz pracowników, są takie, które prowadzą rekrutację. Świetnie mają się firmy leasingowe, które kryzys paradoksalnie wzmocnił. Trudności z uzyskaniem kredytów rozwijają zainteresowanie leasingiem.
Wiele firm szuka oszczędności. Czy nie ucierpi na tym bezpieczeństwo pracy?
- W Polsce i tak bardzo mało środków przeznacza się na bezpieczeństwo w miejscu pracy. Pytanie więc, czy tu w ogóle jest na czym oszczędzać. Moim zdaniem, nie - przeciwnie, ogromna presja na zapewnienie bezpiecznych warunków pracy sprawia, że pracodawcy nawet w trudnym ekonomicznie czasie nie zdecydują się na redukcje w tym zakresie. Pracodawcy wiedzą, że z wypadkiem przy pracy wiąże się dużo utrudnień, jego koszty są bardzo duże - zarówno te finansowe, jak i społeczne. Pracodawcom zależy na dobrej opinii o firmie, ponieważ wiedzą, że kryzys nie będzie trwał wiecznie, a dobry pracownik zawsze będzie pożądany. Nie sądzę, by firmy, które w czasie dobrej koniunktury bardzo dbały o bezpieczeństwo w miejscu pracy, zapomniały dziś o tym. Kryzys potrwa dwa, może trzy lata, a odbudowanie wizerunku trwa znacznie dłużej. Dobrym przykładem jest tu Biedronka, która swego czasu zanotowała wiele wpadek, dziś zarząd sieci dokłada wszelkich starań, by pracownicy wykonywali obowiązki w dobrych, bezpiecznych warunkach, a w opinii społecznej wciąż funkcjonuje stereotyp pracownika Biedronki jako wykorzystywanego pracownika.
A co będzie, gdy kryzys się skończy? Czy w Polsce znów nastąpi boom? Pracodawcy usilnie będą szukać pracowników?
- Chyba nie, nie oczekuję takiego szokującego boomu, jaki mieliśmy w ostatnich latach. Wchodząc do Unii Europejskiej notowaliśmy bezrobocie na poziomie 20 proc. Te wskaźniki bardzo szybko spadły do poziomu ok. 14 proc. Potem pojawił się problem, bo rzeczywiście nie było komu pracować. Pracodawcy włożyli ogromny wysiłek w aktywizację osób trudnych do zaktywizowania. W ten sposób osiągnęliśmy bezrobocie 10-procentowe. A to dobry wynik, jak na kondycję naszego państwa. Dlatego chwilowe osłabienie tempa spadku bezrobocia lub nawet lekki jego wzrost nie będą miały charakteru trwałego i powrót na rynek pracy będzie łatwy. Jednak dalsze zwiększenie zatrudnienia będzie napotykało na wspomniany wcześniej opór. Grupa osób między 20. a 14. procentem była stosunkowo łatwa do zaktywizowania, to były osoby, które chciały pracować, miały ku temu predyspozycje. Zauważmy, że dziś ludzi bardzo aktywnych zawodowo wśród bezrobotnych nie ma, bo są to osoby, które już pracują lub straciły pracę, ale za chwilę ją znajdą nową. Wciąż będziemy walczyć z grupą trudną do zaktywizowania, a raczej walczyć o nią. Dlatego dalszego skoku raczej nie będzie.
Dziękuję za rozmowę.
Czytaj również: