Pracujemy mniej niż pięć dni w tygodniu
Choć według Eurostatu jesteśmy jednymi z najbardziej zapracowanych społeczeństw w Unii Europejskiej, to po odjęciu dni wolnych spadamy z pozycji lidera i stajemy się przeciętnymi Europejczykami.
Polski Instytut Ekonomiczny przyjrzał się danym Eurostatu i oszacował rzeczywisty czas pracy w Polsce, który jest niższy niż podaje to europejski urząd statystyczny. Według Eurostatu, średni tygodniowy czas pracy przypadający na osoby pracujące na cały etat wynosi w Polsce 39,8 godzin tygodniowo, zaś w przeliczeniu na osoby pracujące na część etatu - 21,9 godzin.
Jest to o ponad półtorej godziny więcej niż średnia w krajach UE - 38,4 godzin dla pełnego etatu. Dla części etatu unijna średnia to z kolei 21,8 godzin. Tak przynajmniej było w trzecim kwartale zeszłego roku. Dane z tamtego czasu przeanalizowano w PIE.
Analitycy odjęli od czasu pracy podanego przez Eurostat - 255 dni - jedenaście ustawowo wolnych oraz urlop. Przeciętna długość urlopu to 25 dni. To oznacza, że średnio w ciągu tygodnia pracownik zatrudniony na umowę o pracę na cały etat pracuje 35,4 godzin tygodniowo, a nie 39,8 godzin. To tak jakbyśmy pracowali niespełna pięć dni: 4,42 dnia.
Dane te są porównywalne z danymi z innych krajów unijnych. Tyle samo co my pracują mieszkańcy Austrii, a niewiele mniej Bułgarzy, Czesi, Rumunii, Portugalczycy i mieszkańcy Luksemburga (4,4 dnia). Praca zajmuje najwięcej czasu Grekom (4,90 dnia), Chorwatom (4,88 dnia) oraz Holendrom (4,87 dnia), najmniej zaś Słoweńcom i Maltańczykom (4,35 dnia) oraz Francuzom (4,23 dnia).
Kilka lat temu testowano go w japońskim oddziale Microsoftu. Trwał miesiąc. Okazało się, że pracownicy byli bardziej efektywni, a dodatkowo Microsoft odnotował spadek zużycia energii elektrycznej o 23 proc. i oszczędności na zużytym papierze do drukarek (59 proc.). Podobny eksperyment przeprowadzono na Islandii (także z pozytywnym efektem dla wydajności pracy).
Na temat czterodniowego tygodnia pracy (z zachowaniem dotychczasowego wynagrodzenia) wypowiadają się politycy. Pierwsza opowiedziała się Lewica. Pomysł takiej reformy zapowiedziała Koalicja Obywatelska. Mówił o nim nawet minister rozwoju Waldemar Buda.
Jednak Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej, publicznie stwierdziła, że zmiana nie jest potrzebna. - Mamy zapisy kodeksu pracy, które normują czas pracy w Polsce. [...] Przede wszystkim kodeks pracy już dzisiaj pozwala w porozumieniu wprowadzać elastyczne formy czasu pracy, a więc to wszystko można - w zależności jakie jest porozumienie między pracodawcą a pracownikiem, więc myślę, że zmiany te, utopijne zmiany [...], nie są realne, nie są potrzebne" - powiedziała minister w Polskim Radiu w połowie lipca.
Aleksandra Fandrejewska