Agencja Fitch o polskiej gospodarce. "Wzrost deficytu byłby powodem do niepokoju"
Przenoszenie wydatków państwa poza budżet i poza system politycznego nadzoru komplikuje ocenę stanu finansów publicznych Polski - mówi Interii Paul Gamble, starszy dyrektor w agencji ratingowej Fitch. Agencja oczekuje, że deficyt na rachunku bieżącym i deficyt fiskalny będą się zmniejszać. Gdyby było inaczej, byłby to powód do niepokoju.
Jacek Ramotowski, Interia: - Ekonomiści, tu w Warszawie, mówią jednym głosem: polskie finanse publiczne nie są przejrzyste. A z perspektywy Londynu są przejrzyste?
Paul Gamble, starszy dyrektor, szef działu ratingów długu państwowego na kraje Europy Wschodzącej: - Trzeba na to spojrzeć z dwóch stron. Nie jest właściwym przenoszenie większych wydatków poza budżet. Traci na tym przejrzystości, a także traci się poczucie politycznego nadzoru nad całym procesem finansowym.
Czy to komplikuje ocenę sytuacji fiskalnej państwa?
- Do pewnego stopnia komplikuje to naszą ocenę. Przykładem jest fundusz covid, który nadal istnieje i wciąż jest dość dużym funduszem, chociaż nie ma już problemu z covidem.
Jest Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, mamy Polski Fundusz Rozwoju, który wydaje miliardy, pewnie będzie jakiś fundusz wojenny, nie licząc pomniejszych.
- Tak. Nie oceniamy pozytywnie tendencji do wyprowadzania wydatków poza budżet państwa. Ale z naszej perspektywy widać sytuację finansów publicznych w danych Eurostatu, zgodnie z metodologią ESA 2010. Możemy zatem ją zobaczyć, bo są tam dane fiskalne, są też dane o zadłużeniu. To znaczy, że kiedy monitoruje się finanse publiczne z dość bliskiej perspektywy, nie widać co się dzieje, pewne sprawy wymykają się spod kontroli. Ale ostatecznie, można zobaczyć, co się stało; mamy więc możliwość porównania różnych krajów.
Z tego powodu agencja Fitch utrzymała w styczniu rating Polski i nie zmieniła perspektywy?
- Kiedy dokonujemy oceny, jest to proces globalny i prowadzimy go w globalnych ramach. Kiedy spojrzymy na politykę fiskalną w świetle sprawozdawczości fiskalnej w ramach ESA 2010, na tle skali globalnej, sytuacja Polski wygląda dobrze. Nawet jeśli dane napływają z opóźnieniem, są lepsze niż to widzimy w niektórych innych krajach lub w innych regionach. Jeśli chodzi o rating, wszystkie ratingi są porównawcze, porównujemy Polskę z innymi państwami ocenianymi na poziomie "A". Uważamy, że sytuacja fiskalna i poziom zadłużenia są dość komfortowe w porównaniu z innymi krajami z grupy porównawczej.
Mamy globalne spowolnienie, polska gospodarka także słabnie. Jaki to może mieć wpływ na waszą ocenę?
- Generalnie uważamy, że polska gospodarka jest w stanie zamortyzować szok związany z wysokimi cenami energii. Widzimy, że finanse publiczne są dość dobrze zarządzane pod względem wysokości deficytu budżetowego. Deficyt budżetowy w takim zakresie, na który wpływ mają ceny energii i środki związane z przeciwdziałaniem skutkom wzrostu jej cen jest do opanowania, nie jest to szczególnie duże pogorszenie deficytu. Pomagają w tym również znacznie lepsze wyniki przychodowe, których oczekiwaliśmy.
Kilka tygodni temu zaczął się w Polsce rok wyborczy. Zauważyliście to w finansach publicznych?
- Tak, ten rok jest rokiem wyborczym, ale nadal mamy poczucie, że sytuacja fiskalna będzie pod kontrolą, a ponieważ Polska ma dość silny wzrost nominalny PKB, oznacza to, że poziomy długu będą dość stabilne. Jeśli chodzi o wzrost, to chociaż został zahamowany, nie jest tak, że widzimy problemy ze wzrostem w średnim terminie. Uważamy, że jest to coś, przez co gospodarka przejdzie, i hamowanie, szczególnie pod koniec zeszłego roku i przez cały 2023 rok, nie będzie miało średniookresowego wpływu na wzrost.
Polska ma inflację bazową ponad dwa razy wyższą niż w strefie euro. To nie powód do niepokoju?
- Za inflacją stoi wiele przejściowych czynników. Uważamy, że odporność polskiej gospodarki pokazana w przeszłości nie zostanie naruszona. Dlatego podtrzymaliśmy perspektywę stabilną i utrzymaliśmy rating.
Polska ma bliźniacze deficyty, na rachunku bieżącym i budżetowy, które rosną. Jaki to może stwarzać problem?
- Pozycję zewnętrzną Polski, pomimo deficytu na rachunku bieżącym, nadal uważamy za rozsądną. Deficyt na rachunku obrotów bieżących nie jest szczególnie duży w porównaniu z innymi krajami regionu, a dzięki finansowaniu napływem inwestycji zagranicznych pozostaje zdrowy. Dostaliście solidny dopływ funduszy unijnych, więc pozycja zewnętrzna wygląda względnie dobrze. Bliźniaczy deficyt jest problemem, jeśli jest trwały, jeśli trwa w perspektywie średnioterminowej.
- Myślę, że kiedy spojrzymy na deficyt na rachunku obrotów bieżących, w dużym stopniu został spowodowany przez ceny energii. Widzimy normalizację cen energii, a jednocześnie ożywienie w gospodarce europejskiej, która jest głównym rynkiem eksportowym. To powinno zlikwidować ten deficyt. Dzięki temu Polska w ostatniej dekadzie poprawiła pozycję zewnętrzną. Rachunek bieżący miał dość stabilny deficyt, przed pandemią miał nadwyżkę, zadłużenie zagraniczne kraju jest teraz bardzo małe. Deficyt zewnętrzny jest zjawiskiem cyklicznym.
- Jeśli chodzi o stronę fiskalną, widzimy osiągnięcia w zmniejszaniu deficytów budżetowych. Presja na wydatki związane z obecnym kryzysem geopolitycznym/energetycznym oraz straty podatkowe wynikające z "Polskiego Ładu", spowodują tymczasowy wzrost deficytu finansów publicznych w tym roku. Na Węgrzech, wydatki przedwyborcze zaowocowały gwałtownym zwiększeniem deficytu w pierwszym kwartale 2022 oraz znaczącym wzrostem kosztów finansowania. Uważamy, że przykład Węgier powinien utrzymać w ryzach obietnice wyborcze, a co za tym idzie zapobiec nadmiernemu wzrostowi deficytu w tym roku. Sądzimy, ze po wyborach rząd będzie ograniczał deficyt. Gdyby było inaczej, to byłby to powód do niepokoju.
Czy jest pan pewien, że środki z funduszu EU Next Generation popłyną do Polski w przewidywalnym czasie?
- Nie. Oczywiście w tej chwili wciąż dostajecie środki z Funduszu Spójności. Będą nadal napływać. Są bardzo ważne. Przed wyborami może być trudno zobaczyć środki z funduszu EU Next Generation. Uważamy, że po wyborach będzie możliwość, by część tych środków napłynęła. Jeśli spojrzeć na środki z funduszu EU Next Generation nominalnie, w przeliczeniu na euro, to są to bardzo duże kwoty. Kiedy pomyśleć o nich jako o odsetku PKB, nie jest to tak dużo. Chociaż opóźnienie w wypłacie środków z funduszu EU Next Generation będzie miało prawdopodobnie ograniczony wpływ na perspektywy wzrost gospodarczego w Polsce, może ono zwiększyć niepewność i pogorszyć nastroje inwestorów. Nie jesteśmy zbyt optymistyczni co do funduszy unijnych przed wyborami, ale uważamy, że po wyborach te fundusze powinny być dostępne.
Udział inwestycji w polskim PKB wynosi od lat mniej niż 17 proc., a średnia dla Unii teraz to sporo ponad 20 proc. A w dodatku lwia część inwestycji w Polsce to inwestycje publiczne, za pieniądze z Unii. Dlaczego - pana zdaniem - polski sektor prywatny nie inwestuje?
- Inwestycje to jedna z tych rzeczy, które są konieczne dla większej konwergencji dochodów. To bardzo dobre pytanie, jak podnieść inwestycje sektora prywatnego. Kiedy patrzymy na strukturę polskiej gospodarki, wielka jej część to wciąż łańcuchy dostaw, pewien etap, na którym firmy znajdują się w łańcuchu wartości. Pozostawanie na pewnym poziomie łańcucha wartości nie musi wymagać dużych inwestycji. Gdyby zainwestować więcej, można by przyspieszyć przesuwanie się w łańcuch wartości. Ale sektor prywatny może się w pewien sposób pocieszać: wciąż jesteśmy konkurencyjni, z pewnością konkurencyjni w porównaniu z Europą Zachodnią. Inwestycje zagraniczne są nadal stosunkowo solidne.
Rozmawiał Jacek Ramotowski