Prof. Irena E. Kotowska, SGH: Ta strategia demograficzna nie jest strategią
Liczba zgonów w 2020 roku przekroczyła liczbę przewidywaną dla roku 2050 w projekcjach ludności Eurostatu. Umieralność w Polsce w zeszłym roku była wyższa niż w innych krajach, a dane z tego roku wskazują, że sytuacja jeszcze się pogorszyła. Nie można przygotować strategii demograficznej i pominąć informacji o szoku, który nas dotknął - mówi prof. Irena E. Kotowska na temat opinii Prezydium Komitetu Nauk Demograficznych PAN o rządowym dokumencie "Strategia Demograficzna 2040. Projekt"
Aleksandra Fandrejewska: Elegancko, ale stanowczo i krytycznie oceniliście państwo rządową "Strategię demograficzną". Napisaliście, że nie jest ani strategią demograficzną, ani - nawet - strategią na rzecz wzrostu dzietności. Dlaczego?
Prof. Irena E. Kotowska, SGH: Nazwanie tego dokumentu strategią jest nieporozumieniem. Autorzy skoncentrowali się na płodności, a pominęli inne procesy demograficzne. Nie można kwestii rozwoju demograficznego sprowadzić do niskiej dzietności. Zabrakło analizy i propozycji rozwiązań dotyczących zdrowia ludności i umieralności. Nie ma nic na temat migracji zarówno wewnętrznych jak i zagranicznych. Pod opinią podpisało się siedem osób, które przygotowały dokument do dyskusji na Prezydium Komitetu Nauk Demograficznych PAN. Zgodzili się z nią członkowie Komitetu na zebraniu plenarnym. Jest to więc opinia nie tylko siedmiorga podpisanych specjalistów, ale większego grona naukowców zajmujących się analizą życia ekonomicznego i społecznego, w tym głównie procesami ludnościowymi. Nasze specjalizacje badawcze się uzupełniają: jedni zajmują się migracjami, drudzy: przemianami rodziny, a inni polityką społeczną, to pomagało w dyskusjach w trakcie przygotowywania opinii. To jest nasz głos w ramach konsultacji społecznych nad projektem, o którym rozmawiamy. Został przygotowany w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej. Opinia powstała z poczucia odpowiedzialności, bo to pierwszy dokument określony przez rząd jako strategia demograficzna. Poprzednia próba, podjęta siedem lat temu przez Rządową Radę Ludnościową z prof. Zbigniewem Strzeleckim na jej czele, nie powiodła się. Opracowane założenia i rekomendacje polityki ludnościowej dla Polski nie zyskały zainteresowania polityków.
Jakie są najważniejsze braki w tym dokumencie? Co państwo mu zarzucacie?
- Strategia powinna zawierać: wizję, rzetelną diagnozę rozważanych problemów opartą na badaniach naukowych, cele, działania, czas ich realizacji, źródła finansowania. Ważne jest też, by w dokumencie opisane zostały metody sprawdzenia, czy udało się dzięki działaniom osiągnąć cele, czy nie, czyli metody monitorowania i ewaluacji. Tych elementów nie ma w dokumencie. On tylko udaje, że jest profesjonalny.
- W opinii zwróciliśmy uwagę na kilka poważnych braków. Uważamy, że nie powinno się analizować przyszłej sytuacji demograficznej tylko na podstawie zmian liczby ludności oraz liczby osób starszych w całej ludności. Ważne są: to gdzie ludzie mieszkają, czyli rozmieszczenie przestrzenne, czy i jakie tworzą rodziny, jaki jest stan ich zdrowia, czy jakie mają wykształcenie.
- Sprzeciwiliśmy się temu, że starzenie się ludności przedstawione jest jako zagrożenie, któremu może zaradzić podniesienie dzietności. W ten sposób nie poradzimy sobie z wyzwaniami społecznymi czy gospodarczymi. Zagrożeniem nie jest to, że coraz więcej osób żyje coraz dłużej. To jest po prostu zmiana. Wzrost dzietności może zmniejszyć udział osób starszych w populacji, czyli w całej ludności Polski. Ważne jest dostosowanie gospodarki, instytucji oraz społeczeństwa do obecności coraz większej grupy osób starszych. Jeśli tego nie umiemy zaplanować i przeprowadzić - to jest zagrożenie społeczne i ekonomiczne.
Co jest najpoważniejszym problemem demograficznym jeśli nie jest nim dzietność?
- Stan zdrowia ludności i wzrost umieralności. W porównaniu z innymi krajami europejskimi mamy krótszy oczekiwany czas życia bez istotnych ograniczeń zdrowotnych, a w ostatnich latach wzrost umieralności zahamował wydłużanie trwania życia. Żyjemy coraz dłużej, ale też coraz dłużej przeszkadzają nam różne choroby czy niepełnosprawność. . Pandemia ujawniła zapaść w służbie zdrowia. Liczba zgonów w 2020 roku przekroczyła liczbę przewidywaną dla roku 2050 w projekcjach ludności Eurostatu. Umieralność w Polsce w zeszłym roku była wyższa niż w innych krajach, a dane z tego roku wskazują, że sytuacja jeszcze się pogorszyła. Nie można przygotować strategii demograficznej i pominąć informacji o szoku, który nas dotknął.
Czy są jeszcze jakieś ważne zagadnienia, które pominięto w strategii?
- Nie ma także analizy, jak zmniejszenie się liczby osób w wieku produkcyjnym (czyli tych, którzy mają od 18 do 60 - 65 lat) przy znacznym zwiększeniu się grupy osób starszych wpłynie na rynek pracy i system zabezpieczenia społecznego. Pominięto migracje wewnętrzne ludności, które coraz mocniej wpływają na nierównomierności potencjału demograficznego w ujęciu przestrzennym. Młodzi ludzie z małych miasteczek czy z wiosek chętnie zamieszkują w dużych miastach, lub na ich obrzeżach. Nie dostrzeżono także zmian dotyczących migracji zagranicznych, które sygnalizują przekształcanie się Polski w kraj emigracyjno-imigracyjny. Przez wiele lat z Polski wyjeżdżali ludzie by pracować w innych krajach. Od kilku lat coraz więcej obcokrajowców chce pracować i mieszkać w Polsce. To są poważne zagadnienia, którymi powinna się zająć polityka publiczna. Zastrzeżenia budzi także część opisująca działania na rzecz wzmocnienia dzietności.
Zauważacie państwo, że wyniki badań naukowych, na które powołuje się rząd w swojej strategii, potraktowane są instrumentalnie, propagandowo?
- Tak. Prace naukowe i zawarte w nich wyniki badań, są traktowane w sposób wybiórczy i chaotyczny. To taka imitacja korzystania z badań. Zresztą nie pierwsza. Niestety jest to coraz częściej stosowane instrumentalne traktowanie wyników badań i taka ich interpretacja, by uzasadniała sposób myślenia autorów. To jest niebezpieczne zjawisko.
Uważacie, że nierealny jest cel, byśmy w perspektywie najbliższych dwudziestu lat - a tak założył rząd - osiągnęli zastępowalność pokoleń, czyli mówiąc najprościej, by na kobietę przypadało średnio przynajmniej dwoje dzieci?
- Nie pomogą żadne działania, przeznaczenie dodatkowych pieniędzy, organizowanie dodatkowych wolnych dni dla rodziców małych dzieci. Tak wynika z naszej dotychczasowej wiedzy o możliwym oddziaływaniu na poziom dzietności, a także z badań dotyczących nowych uwarunkowań decyzji, kiedy i ile dzieci urodzić. Wynikają one z pandemii oraz zmian na rynku pracy. Dodatkowo w dokumencie nadano priorytet świadczeniom pieniężnym kosztem rozwoju usług społecznych. A ich prywatyzacja i jakość staje się coraz większą barierą decyzji o urodzeniu dzieci. Powstają przedszkola, żłobki, ale jest ich za mało i są często za drogie dla wielu osób. A miejsc w samorządowych instytucjach edukacyjno-opiekuńczych dla dziećmi jest wciąż za mało. Niestety więcej czasu wymaga opowiedzenie o tym, czego w dokumencie nie ma, niż o tym, to co w nim jest.
Piszecie, że zapomniano o ludziach, którzy mają dzieci, lub mogą je mieć, a nie są małżeństwem.
- W ostatnich latach co czwarte dziecko rodzi się w związkach niemałżeńskich. W dokumencie zaś czytamy o małżeństwie jako o synonimie rodziny. Jeśli pomijamy dokonujące się zmiany społeczne, to nie będziemy umieli wymyślić i zrealizować koncepcji rozwiązujących realne problemy społeczne.
Rozmawiała Aleksandra Fandrejewska