Rok wojny. Jak dzisiaj Polacy pomagają Ukraińcom? "Mniejsza, za to lepiej zorganizowana"
Pomoc dla Ukrainy zmienia się, ale trwa. Lepiej wiemy co potrzebne jest dla uchodźców w Polsce i ludności na miejscu, mamy też stabilne źródła jej finansowania. Zawsze za to potrzebni są wolontariusze - deklaruje Estera Jurczyk, koordynatorka ds. projektów międzynarodowych Fundacji Life Polska
- Od 24.02.2022 r. do Polski przyjechało 10 mln uchodźców z Ukrainy
- Ponad 8 mln uchodźców wróciło do ojczyzny
- Ponad 200 tys. dzieci z Ukrainy chodzi do polskich szkół i przedszkoli
- Drugie tyle bierze udział w lekcjach zdalnych prowadzonych z Ukrainy
- Zaraz po wybuchu wojny bardzo wiele osób chciało pomagać, poświęcało swój czas i pieniądze, by pomóc jak największej liczbie ludzi. Dziś wygląda to zupełnie inaczej - jest mniej pomocy materialnej, pieniędzy i wolontariuszy, musimy o to wszystko zabiegać. To oczywiście wynik pogorszenia sytuacji materialnej w Polsce, ale także fizycznego i psychicznego wypalenia wielu osób, które pomagały wcześniej - wyjaśnia Estera Jurczyk.
- Wojna za wschodnią granicą wszystkich nas zaskoczyła, ale przez ten roku nauczyliśmy się jak efektywnie nieść pomoc i gromadzić na to środki. Większość fundacji, które pomagają uchodźcom z Ukrainy, szuka dziś finansowania za granicą. Nam udało się nawiązać współpracę z międzynarodową organizacją LOVE DOES, która już od ponad 20 lat pomaga uchodźcom w 12 krajach m.in. w Ugandzie, Somalii i Nepalu. To ona zapewnia nam finansowanie szkoły dla ukraińskich dzieci przez co najmniej 2 lata, wspiera nas też swoim doświadczeniem - podkreśla ekspertka.
- W skutecznej pomocy ważna jest długofalowość. Są organizacje, które pomagają przy okazji konkretnych wydarzeń - to też jest ważne, sami to robimy - ale oprócz spełnienia marzeń tych dzieci, obdarowania ich rowerem lub chociaż słodyczami, trzeba przy nich po prostu być, zadbać o edukację dzieci i codzienne potrzeby ich rodziców. Te osoby przeszły wojenną traumę, a potem trafiły do ośrodków dla uchodźców gdzie trudno było o odrobinę spokoju i prywatności. Nasza fundacja pokazuje im możliwości, szkoli, znajduje miejsca pracy, a dzieciom zapewnia ciągłość nauki z myślą o ich przyszłości - podkreśla rozmówczyni Interii Biznes.
- Oczywiście musimy też rozwiązywać problemy związane rozmaitymi różnicami np. kulturowymi. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że pod pewnymi względami Ukraina jest jak Polska sprzed 40 lat. Nie ma np. zrozumienia jak wielką pomoc osoby uciekające przed wojną mogą otrzymać od psychologa, ci ludzie zwykle w ogóle nie wiedzą że mają zespół stresu pourazowego, a nawet że coś takiego w ogóle istnieje i że można im w tym pomóc. Organizujemy więc warsztaty podczas których specjaliści określają potrzeby tych osób i oferują pomoc, nawet bez nazywania jej terapią, co mogłoby zostać niewłaściwie zrozumiane. My przecież nie możemy zmusić dzieci do udziału w zajęciach szkolnych, inicjatywa musi wyjść od rodziców, ale często najpierw oni sami muszą uporać się z własnym poczuciem zagubienia i bezradności. Jeśli energii do działania nie mają rodzice, trudno by przekazali ją dzieciom. Oczywiście w Ukrainie działa szkoła online, ale te zajęcia z oczywistych powodów odbywają się bardzo nieregularnie. Czasem edukacja to de facto odrabianie prac domowych, tego muszą dopilnować rodzice, a zatem edukacja ich dzieci zależy w znaczącej mierze od tego w jakiej są kondycji emocjonalnej i psychicznej - podkreśla ekspertka.
- Na początku było sporo zamieszania z określeniem sposobów pomocy, słyszeliśmy że na granicy brakuje ubrań, a kilka godzin później - że jest ich za dużo. Dziś lepiej wiemy co jest potrzebne ludziom na miejscu - od nich samych. My postanowiliśmy zająć się mlekiem w proszku. Okazało się bowiem, że kobiety, które rodziły swoje dzieci w ostrzeliwanych szpitalach czy z powodu stresu innego rodzaju, nie mają czym karmić tych maleństw. W kilka osób, dzięki mediom społecznościowym, zebraliśmy 120 ton mleka w proszku, które wysłaliśmy w pięciu transportach do szpitali w Ukrainie. Nasza dyrektor zarządzająca, Annemarie Vanlangendonck prowadzi też projekt Peremoha czyli po ukraińsku Zwycięstwo - w jego ramach współpracujemy z siłami zbrojnymi Ukrainy i z władzami konkretnych miast. To druga strona komunikuje nam swoje potrzeby, które staramy się realizować. Annemarie osobiście dostarcza to, co potrzebne, busem do Ukrainy. Niestety, zdarzało się że transporty zaopatrzenia znikały po drugiej stronie granicy lub rzeczy były sprzedawane. Postawiliśmy więc na transparentność, nawet jeśli wiąże się to z oczywistym ryzykiem - tłumaczy.
- Najbardziej uniwersalne sposoby pomocy to oczywiście pieniądze i... czas. Jeśli ktoś go ma, a zwłaszcza gdy mówi po ukraińsku lub rosyjsku, jest bardzo potrzebny. Szukamy też osób utalentowanych muzycznie, teatralnie czy plastycznie, które poprowadzą zajęcia z dziećmi. Każdy, kto się do nas zgłosi, będzie miał tu co robić - podsumowuje rozmówczyni Interii Biznes.
Rozmawiał Wojciech Szeląg