"To nie import zboża z Ukrainy jest głównym problemem polskich rolników"
To nie ukraińskie zboże jest problemem polskich rolników, ale globalne załamanie cen i brak możliwości eksportu polskiej pszenicy. Rząd nie robi nic, więc problem będzie wracał rok w rok - podkreśla Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo-Paszowej.
- W czerwcu pszenica w Polsce kosztowała nawet 1700 zł za tonę, dziś mniej niż 1000 zł
- Rząd nie wie, ile zboża zostało w magazynach polskich rolników
- Import zboża z Ukrainy to 3 mln ton - dokładnych danych... nie ma!
- Tegoroczne zbiory szacowane są na 35 mln ton - w kraju zużyjemy 25 mln ton
- Bez inwestycji problem eksportu zboża będzie wracał rok w rok
- Rolnicy protestują, bo nie sprzedali swojego zboża, duże jego zapasy nadal są na rynku. Ceny znacznie spadły, ale nie tylko dlatego, że importujemy zboże z Ukrainy, po prostu uzależnieni jesteśmy od cen, jakie dyktują rynki giełdowe, a mamy na nich tąpnięcie w skali globalnej. W czerwcu ub.r., kiedy ceny były bardzo wysokie - 1600-1700 zł z tonę pszenicy - minister Kowalczyk usiłował wpłynąć na rynek, apelując do rolników, by nie sprzedawali zboża, bo ceny będą jeszcze rosły. Dziś tona pszenicy kosztuje w Polsce 900-1000 zł, a przy wschodniej granicy nawet 700-800 zł za tonę. Na to nakłada się import z Ukrainy - od kilkunastu miesięcy uprzedzaliśmy rząd, że będzie z tym problem, a zboże ze wschodu trzeba będzie jakoś wytransferować, głównie na rynki afrykańskie. Polska musi udrożnić infrastrukturę, zwłaszcza zwiększyć przepustowość portów. W tej ostatniej sprawie rząd nie zrobił dosłownie nic, dlatego nie mamy jak zdjąć nadwyżki zboża - polskiego i ukraińskiego - z naszego rynku - wyjaśnia Monika Piątkowska.
- Za kilka miesięcy mamy nowe zbiory i na rynku pojawi się kolejnych 35 mln ton, bo zbiory w tym roku zapowiadają się rekordowo. Jeżeli nie poprawimy przepustowości portów i linii kolejowych, to problem będzie wracał co roku. Produkcję mamy bowiem mniej nie więcej na stałym poziomie, a konsumpcja w kraju spada, choćby dlatego że de facto zlikwidowaliśmy u nas produkcję trzody chlewnej. Co roku zostaje nam więc 10 mln ton pszenicy, które musimy wyeksportować. Do tego dochodzi ok. 3 mln ton zboża z Ukrainy - to szacunki, swoją drogą to straszne że nikt w kraju nie potrafi określić, ile go dokładnie jest, podobnie jak tego, ile polskiego zboża zostało w magazynach. Apelujemy o otwarcie nowych rynków, o wsparcie ze strony MSZ i placówek dyplomatycznych oraz rządowych agencji, które zajmują się eksportem. Największym importerem zboża - 9 mln ton rocznie - jest Egipt. Na ten rynek pszenicę eksportują choćby Niemcy, a Polska nie - problem jest na poziomie naszych służb fitosanitarnych, to mur, ściana, nawet wicepremier Kowalczyk był zirytowany ich postawą. Mamy takie czasy, że nie musimy być "bardziej papiescy od papieża" i dodatkowo śrubować wymagań unijnych, które i tak są wysokie - podkreśla ekspertka.
- Według naszych wyliczeń moglibyśmy do lipca wyeksportować z Polski ponad 3 mln ton zboża, głównie drogą morską. Musimy jednak uwolnić nabrzeża w portach, przy których wciąż stoją jeszcze statki z... węglem. Trzeba go wyładować, wyczyścić ładownie statku - to trwa 5-7 dni - żeby móc wypełnić je zbożem. 200 tys. ton można co miesiąc wywieźć ciężarówkami do Niemiec i reeksportować dalej. Polska w kolejnych latach będzie poważnym eksporterem zboża - trzeba przygotować pod to infrastrukturę i analizować globalny rynek, zamiast prób wpływania na ceny apelami pana ministra - podsumowuje rozmówczyni Interii Biznes.
Rozmawiał Wojciech Szeląg