Zielony Ring Interii: Janusz Kowalski kontra Jadwiga Emilewicz
Od wielu tygodni w ramach Zjednoczonej Prawicy trwa ostra wymiana zdań w sprawie tego jak ma wyglądać transformacja energetyczna w Polsce. Punktem zapalnym stał się wywiad byłej wicepremier Jadwigi Emilewicz dla Interii, w którym stwierdziła, że będzie się spierać z Solidarną Polską o węgiel i pokaże jej "pustynniejące Wielkopolskę i województwo łódzkie, księżycowy krajobraz powydobywczy oraz opis techniczny warunków pracy w sektorze wydobywczym, a także rachunek ekonomiczny". Natychmiast zareagował Janusz Kowalski z Solidarnej Polski pytając kto zapłaci za transformację energetyczną wartą łącznie ponad 2 biliony złotych? Dlatego dziś Interia prezentuje zestawienie argumentów byłej wicepremier i byłego już wiceministra aktywów państwowych.
Losy węgla w Polsce wydają się przesądzone. W Zjednoczonej Prawicy nie brakuje jednak obrońców czarnego surowca. Wysuwają oni najcięższe argumenty, w tym utraty suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego kraju. W odpowiedzi słyszą, że górnictwo jest dzisiaj sektorem o znaczeniu historycznym i odwrotu od transformacji energetycznej już nie ma.
Jadwiga Emilewicz, była wicepremier i minister rozwoju mówi, by wreszcie z węglową ideologią nad Wisłą skończyć raz na dobre. Jej zdaniem transformacja energetyczna nie jest dzisiaj kwestią mody politycznej czy ideologii, ale wynika wprost ze zdrowego rozsądku i rachunku ekonomicznego. Z kolei Janusz Kowalski, do niedawna jeszcze wiceminister aktywów państwowych, w odpowiedzi podkreśla, że odejście od węgla to utrata suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Dlatego Interia zapytała co przemawia ich zdaniem "za", a co "przeciw" transformacji energetycznej.
- W mojej ocenie Polska nie powinna odchodzić od węgla - mówi Kowalski. Jego zdaniem, nie wyklucza to jednak transformacji energetycznej, ale przy wykorzystaniu zasobów narodowych węgla przy - chociażby - produkcji wodoru. Rezygnacja z surowca dla Polski strategicznego byłaby "kolosalnym błędem".
- Duże państwa inwestują w węgiel, np. Japonia planuje budowę 22 nowych elektrowni węglowych. Mówimy w Solidarnej Polsce, żeby nie rezygnować z węgla, ale nie sprzeciwiamy się inwestycjom w niskoemisyjne źródła. Jesteśmy zwolennikami tego, żeby walczyć ze smogiem. Przy czym smogu nie powodują wielkie instalacje przemysłowe, ale niska emisja, czyli tzw. kopciuchy. Trzeba w dużych miastach je zlikwidować. To też transport zbiorowy, który należy przestawić na niskoemisyjny CNG lub zasilanie elektryczne. Ale znów, gazowe instalacje są 15-20 proc. bardziej emisyjne niż najnowsze instalacje węglowe. Mamy ponosić gigantyczny koszt po to, żeby Niemcy mogli nas uzależniać od gazu rosyjskiego. To błąd. Tak jak Japonia i USA, powinniśmy inwestować w nowoczesne rozwiązania do ochrony powietrza, magazynowania CO2, ale nie ma co się obrażać na surowiec, który mamy - dodaje Kowalski.
Dlaczego odchodzenie od węgla byłoby błędem? Kowalski podkreśla, że w konsekwencji dojdzie do trwałej utraty suwerenności energetycznej, zdolności produkcji energii i ciepła z własnych zasobów, zlokalizowanych na terytorium kraju. W efekcie do uzależnienia Polski od zewnętrznych dostaw surowca, np. gazu ziemnego.
- Skokowe zastępowanie węgla gazem (a ma to być paliwo przejściowe w transformacji - red.) wywoła konieczność importu tego paliwa i będzie to gaz rosyjski. Jest to dobra informacja tylko dla tych, kto popiera budowę Nord Stream 2 - zauważa Kowalski. Wskazuje on również na koszty budowy nowego systemu elektroenergetycznego, który w połączeniu z obowiązującymi regulacjami unijnymi będzie ogromny. - Na trwałe obniży to konkurencyjność polskiej gospodarki, spowoduje utratę setek tysięcy miejsc pracy, doprowadzi do podwyżki cen energii dla gospodarstw domowych, dla Polaków. Na to nie może być zgody - tłumaczy Kowalski.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Zupełnie odmienne podejście prezentuje Emilewicz. Przypomina ona, że cele europejskie mówią o zeroemisyjności, czyli 100 proc. energii z OZE w perspektywie do 2050 r. - Jest to kierunek bardzo wymagający. Być może sfera deklaracji politycznych, aniżeli gotowości technologicznej, ale w przypadku Polski nie wszystko musi wydarzyć się od razu. Dojście do poziomu 50 proc. węgiel/50 proc. OZE w polskim systemie elektroenergetycznym w horyzoncie 10 lat byłoby bardzo ambitnym krokiem. Budowa stabilnych źródeł w podstawie, czyli tych które gwarantują prąd, gdy OZE nie działają, tj. elektrowni atomowych - to pewnie nieco dłuższy horyzont. Minister Kurtyka zakłada, że pierwszy blok zacznie pracować w 2033 r. - zauważa Emilewicz.
Dodaje też, że krótkoterminowo każda zmiana technologiczna generuje wzrost kosztów. Długoterminowo oznacza jednak ich spadek. - Ta zmiana systemu elektroenergetycznego w stronę źródeł nieemisyjnych gospodarstwom domowym i przedsiębiorcom się opłaci. Węgiel staje się coraz droższy nie tylko przez rosnące ceny EU ETS, ale również za sprawą jego coraz trudniejszego wydobycia - dodaje była wicepremier.
- Horyzont 2050 dla wyjścia z węgla nie jest wskazaniem nierealnym. Wyobrażam sobie wtedy gospodarkę napędzaną OZE, stabilizowanymi elektrowniami na gaz i mam nadzieję, że także z energią jądrową - zauważa Emilewicz, która podkreśla, że odchodzenie od węgla już się zaczęło i jest to naturalny krok. - Mówiąc o gazie warto pamiętać, że to za rządów Zjednoczonej Prawicy zwiększono potencjał terminala LNG, którego inicjatorem był prezydent Lech Kaczyński, a potencjał Baltic Pipe realizowanej pod nadzorem ministra Piotra Naimskiego realnie uniezależni nas od dostaw tego surowca z kierunku wschodniego już w przyszłym roku - dodaje.
Kowalski pytany o optymalny udział węgla w przyszłości w systemie energetycznym, mówi Interii, że "najważniejszy jest zdrowy rozsadek". Zwraca w tym kontekście ponownie uwagę, że "green deal", przyjęty na Radzie Europejskiej w grudniu 2020 r., czyli - tłumaczy - "gigantyczne zobowiązanie do budowy nowego systemu elektroenergetycznego w Polsce, którego koszt to 2 bln zł" było błędem.
- "Green deal" to plan niemieckich elit, żeby uzależnić nasz kraj od importu technologii z Niemiec i gazu z Rosji. To jest oczywiste. Wystarczy sobie poczytać program niemieckiej CDU, przejrzeć plany niemieckiego rządu. Trzeba być bardzo naiwnym, żeby tego nie widzieć - odpowiada Kowalski. - Nie wynegocjowano okresu przejściowego ani ścieżki dla transformacji energetycznej nad Wisłą - dodaje.
Przypomina też, że Solidarna Polska toczy spór z "przyjaciółmi z PiS" nad racjonalnością transformacji energetycznej. - Nie jesteśmy przeciwnikami budowy energetyki jądrowej, inwestycji w niskoemisyjne źródła. Mówimy "tak" takim działaniom, ale wskazujemy też na widoczny brak rozsądku w podejściu do unijnego zielonego ładu. Skoro zgodziliśmy się na to - nie powinniśmy być karani parapodatkiem EU ETS (unijny system handlu uprawnieniami do emisji - red.). To absurd - mówi były wiceminister.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Janusz Kowalski: Możemy przegrać najbliższe wybory
W ubiegłym roku Polska sprzedała CO2 za 14 mld zł. W 2020 r. tylko PGE - podkreśla Kowalski - wpłaciła 6 mld zł w ramach zakupu cen uprawnień. - Te pieniądze powinny zostawać w firmach i być inwestowane w transformację. W kilka miesięcy po przyjęciu nowego celu redukcji CO2 z 40 do 55 proc. do 2030 r., ceny uprawnień wzrosły o 40 proc., do 43 euro. PGE przy takich cenach przeznaczy w tym roku w ramach EU ETS 8,5 mld zł na zakup uprawnień. Zamiast tego, gdyby te pieniądze w ciągu najbliższych 10 lat zainwestować w program atomowy, PGE mogłaby sama wybudować potrzebne bloki jądrowe z własnych środków, bez angażowania pieniędzy podatników - mówi Kowalski.
Emilewicz w odpowiedzi podkreśla, że "elektrownia jądrowa w Polsce to projekt, którego nie udało się zrealizować przez ostatnie 40 lat". - Duże spółki energetyczne w 2015 r., gdy koszt uprawnień wynosił ok. 5 euro, nie inwestowały specjalnie aktywnie w nowe źródła wytwarzania. Jest pytanie, dlaczego nie rozpoczęły się wtedy te inwestycje. Koszt emisji CO2 wydaje się nie ma tutaj wielkiego wpływu - ocenia Emilewicz. I podkreśla, że obecnie dla spółek energetycznych największym obciążeniem są aktywa węglowe. - Ich możliwości inwestycje byłyby znacznie wyższe, gdyby nie węgiel - mówi była wicepremier.
- Dzisiaj mamy handel emisjami (EU ETS), który powoduje, że do ceny energii doliczany jest koszt tego parapodatku unijnego. Jest to czysto spekulacyjny mechanizm. Za jeden certyfikat dzisiaj trzeba płacić 43 euro. Przez to nie opłaca się sprzedawać energii produkowanej w Polsce. Właśnie ze względu na unijne regulacje. Miliardy z UE mają być wydawane na współfinansowanie technologii w większości importowanych z Niemiec i Chin. Gdzie tu logika - pyta Kowalski.
I dodaje: - Znieśmy ten parapodatek od emisji CO2 i ceny energii natychmiast, powtarzam natychmiast, spadną o 15-20 proc. Polska gospodarka będzie bardziej konkurencyjna - konstatuje Kowalski.
Zdaniem Solidarnej Polski, na co zwraca Kowalski, problemem jest brak reformy EU ETS, który już dzisiaj powoduje poważne problemy. Podkreśla też, że bez zmian w mechanizmie handlu uprawnieniami - ich ceny będą drastycznie rosnąć i wiele firm z Polski albo ucieknie do innych krajów UE lub na wschód, gdzie cena energii będzie tańsza, albo nie wytrzyma i upadnie.
- SP apeluje od kilku miesięcy do premiera Mateusza Morawieckiego o podjęcie takiej dyskusji na forum europejskim. Wszystkie nasze przewidywania i analizy się sprawdzają. Niestety to uderza w polską gospodarkę i kieszenie Polaków. W interesie innych państw UE jest podbijanie cen uprawnień. Podkreślę raz jeszcze: Każde euro wydane na transformację energetyczną, to koszt przerzucany na Polaków. Gdy cena uprawnień wzrośnie do 50-70 euro - większość polskich firm energochłonnych się zwinie. Żadna firma nie będzie w stanie tego wytrzymać. Do tego dochodzi też temat ubóstwa energetycznego. Ceny energii i ciepła w ciągu najbliższej dekady wzrosną o 100-150 zł. Nie ma zgody w SP na taki scenariusz - mówi Kowalski. Jego zdaniem duża cześć PiS podziela ten pogląd. Wymienia m.in. Grzegorza Tobiszowskiego (wiceminister energii 2015-2019, obecnie poseł do PE), Annę Zalewską (posłanka do PE, wcześniej minister edukacji narodowej). - Krzysztof Tchórzewski jestem przekonany, że też - dodaje.
Emilewicz przyznaje, że ceny energii są uzależnione w części od kosztu uprawnień emisji CO2. Ale nie tylko. Wpływ na to ma niekonkurencyjny sektor węglowy i, wspomniane już, rosnące ceny wydobycia. To zaś kolejny argument, by odchodzić od węgla i przestawiać gospodarkę na źródła zero lub niskoemisyjne. Jej zdaniem, mówienie, że cena energii wzrośnie o 100-150 zł w ciągu najbliższej dekady jest nieuprawnione.
- Ceny energii mogą być stosunkowo szybko minimalizowane, poprzez inwestycje i możliwość generacji prądu w systemie rozproszonym, tj. w małe źródła energii blisko miejsca jej wykorzystywania, a także poprzez odpowiednio dostrojone do potrzeb regulacje. Możemy sobie wyobrazić, że ceny prądu nie wzrosną, np. dzięki dużym inwestycjom realizowanym w ramach Krajowego Planu Odbudowy - tłumaczy Emilewicz. Przypomina też, że odbiorcy indywidualni są chronieni przed nadmiernym wzrostem cen przez niepełne uwolnienie rynku energii (taryfa G).
Fundusz odbudowy - zdaniem Kowalskiego - nie jest rozwiązaniem. - Te pieniądze powinny iść na drogi, służbę zdrowia, na pomoc tysiącom przedsiębiorców, którzy upadają przez pandemię a nie na dotowanie - jak to zostało przewidziane - farm wiatrowych na morzu. KPO w obecnym kształcie to realizacja unijnej ideologicznej agendy, a nie pocovidowa pomoc polskiej gospodarce - mówi Kowalski.
Solidarna Polska będzie głosować przeciw KPO. Bo jak podkreśla rozmówca Interii: "jest to nieefektywne narzędzie i bardzo drogie". - Ani jedno euro nie będzie nam dane za darmo - pieniądze z dotacji bezzwrotnych trzeba będzie oddać w wyższej składce członkowskiej i nowych podatkach. Mamy zgodzić się de facto na budowanie unijnego superpaństwa. Decyzje gospodarcze w całości będą zapadać w Brukseli. Ci którzy chcą, żeby tak było, zagłosują za KPO. Ja chcę, żeby decyzje zapadały w Warszawie i nie poprę planu odbudowy. Sami jesteśmy w stanie zupełnie lepszy KPO stworzyć, pożyczając pieniądze na rynkach finansowych - mówi Interii Kowalski.
Emilewicz natomiast podtrzymuje, że KPO mógłby być nawet bardziej ambitny w obszarze transformacji energetycznej. - Przestańmy ideologizować transformację energetyczną. Nie robimy tego i nie chcemy tego robić, bo inne państwo nam tak każe. Taki kierunek wynika z praw ekonomii i globalnych trendów, zgodnie z którymi węgiel jest technologią schodzącą. Możemy stać w miejscu, ale zostaniemy uzależnieni wtedy w zakresie generacji prądu z węgla od technologii np. chińskich. Ci którzy mówią "nie idźmy w OZE", robią to nie w imię bezpieczeństwa gospodarczego, zdrowego rozsądku, ale w myśl ideologicznego zacietrzewienia - podkreśla Emilewicz. I dodaje raz jeszcze, że w jej opinii "zrozumienie dla pilnej potrzeby transformacji energetycznej w parlamencie ma konstytucyjną większość".
- Nikt praktycznie nie ma już złudzeń, że sektor wydobywczy jest sektorem o znaczeniu historycznym. Pracownicy kopalń też to rozumieją i oczekują nie bezpośrednich transferów, ale miejsc pracy, które mogą dostać w zamian - mówi Emilewicz.
Bartosz Bednarz
Transformacja energetyczna, czyli wiele wyzwań