Rozmowy na nowy rok 2022

Monika Fedorczuk, Konfederacja Lewiatan: Biznes ma coraz większy problem z brakiem pracowników

W trzecim kwartale 2021 roku liczba wakatów wyniosła ponad 153 tysiące. Największe niedobory odczuwają: produkcja, budownictwo i handel - mówi Interii Monika Fedorczuk, ekspertka Konfederacji Lewiatan. Ostrzega, że braki mogą zagrozić ciągłości produkcji.

Ewa Wysocka, Interia: Liczba ofert na rynku pracy przewyższa poziom sprzed pandemii. Brakuje pracowników. Dlaczego?  

Monika Fedorczuk, Konfederacja Lewiatan: - W ciągu 20 lat z polskiego rynku pracy ubyło około półtora miliona osób w wieku produkcyjnym. Dzieje się tak, bo na emeryturę odchodzi powojenny wyż demograficzny a na rynek pracy wchodzą urodzeni w niżu. Rocznie, liczba wychodzących jest o około 150 tysięcy większa od rozpoczynających pracę. Polacy mają również duże ambicje edukacyjne, co opóźnia moment wejścia na rynek pracy. Dominują studia dzienne i rzadko łączymy je z pracą. A do tego dochodzi kwestia wieku emerytalnego. Mimo zachęt do pozostawania dłużej, raczej korzystamy z uprawnień emerytalnych w momencie ich uzyskania. Czyli jest nas mniej, wchodzimy na rynek pracy późno, a schodzimy z niego o czasie. 

Reklama

A do tego rynkiem pracy wstrząsnął Covid-19 i przestawił nas na pracę zdalną. 

- Sposób świadczenia pracy zmienił się tylko dla mniejszości. Z pracy zdalnej korzysta jakieś 10-12 proc. zatrudnionych. Pozostali pracują w miejscach, które to uniemożliwiają, na przykład w produkcji. Ale pamiętajmy, że po pierwszym momencie zahamowania, kiedy firmy miały przestoje i obniżony czas pracy, nasza gospodarka ruszyła. Mamy stosunkowo dobry eksport a słaby złoty jeszcze go wspiera. Część firm uzupełnia lukę wywołaną przestojami. Rozpędzona produkcja znalazła zagranicznego odbiorcę, a przy okazji rozpędziła się budowlanka. Ceny mieszkań rosną i jest zapotrzebowanie na nowe. A po pierwszej fali pandemii Polacy ruszyli na zakupy i wzrosło zapotrzebowanie na pracowników w handlu. 

Czyli nie jest źle.  

- Nie do końca. Jeśli mamy kolejną falę, tak jak teraz Omikrona, to część pracowników trafia na kwarantannę i czasowo znika z zakładów pracy. Na ich miejsce trzeba kogoś posadzić. To zaś jeszcze bardziej zwiększa zapotrzebowanie na pracownika i wymusza od załóg posiadanie zatrudnionych "na zakładkę". Jeśli mam linię produkcyjną na 100 osób, a do pracy stawia się 90, to nie mogę jej uruchomić. Zatrzymanie linii to gigantyczne koszty. Dane GUS-u za 3 kwartał 2021 roku mówią, że wtedy na rynku było 153,5 tysiąca wolnych miejsc pracy, o 7,5 proc więcej niż w poprzednim kwartale. 

W jakich sektorach są największe luki? 

- W przemyśle, a konkretnie w produkcji, budownictwie i handlu. A jeżeli popatrzymy na wielkie grupy zawodów, to najbardziej brakuje specjalistów operatorów maszyn. 

Czy luki kadrowe mogą zagrozić ciągłości produkcji? 

- Tak, bo rośnie ryzyko, że brak pracowników spowoduje, iż firmy nie będą w stanie wywiązać się z kontraktów. Jeżeli nie mają kim, to tego nie mogą zrobić. 

Może czas szerzej otworzyć drzwi na zagranicznych pracowników?

- Drzwi zostały otwarte. Pracuje ponad milion obcokrajowców, głównie z Ukrainy, ale ona też nie jest niewyczerpywalna. W dodatku zaczęliśmy tam konkurować z Niemcami. Ale mamy nowelizację przepisów wydłużających możliwości pracy dla osób z zagranicy do 24 miesięcy. To jest krok w dobrym kierunku tylko, że dotyczą one wyłącznie pracowników z 6 krajów (Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii, Rosji, Ukrainy - przyp. red.). Pracodawcy coraz częściej patrzą dalej - na Filipiny i Nepal. Mówi się też o Ameryce Południowej - Brazylii i Argentynie. Zasadniczym problemem jest brak pracowników i pracodawcy są zdeterminowani, są gotowi ponieść dodatkowe koszty. Mają rozwiązania pomagające w organizacji pracy, w tworzeniu zróżnicowanych zespołów, żeby ludzie się integrowali. 

Przy takich brakach i możliwości wyboru miejsca pracy zapewne rosną wymagania pracownika. 

- Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających co najmniej 9 osób wzrosło w skali roku średnio o 9,8 proc. To jest rekord. Czynnikiem stojącym za pracownikami jest inflacja. A ponieważ mają oni stosunkowo dużą łatwość w zmianie pracy, szczególnie ci zatrudnieni w produkcji, dlatego pracodawca nie ma wyboru, jeżeli chce ograniczyć rotację, to musi podnosić wynagrodzenia. Ale potem, chcąc zrekompensować sobie wydatki, podnosi ceny. 

I mamy spiralę....

- Chińskie przysłowie głosi: "Obyś żył w ciekawych czasach". Mamy bardzo ciekawy moment na rynku pracy - nałożenie trendów długoterminowych z sytuacją covidową - co obnaża pewne problemy. Na przykład mamy sytuację, kiedy rejestrowane bezrobocie spada w listopadzie. W ciągu ostatnich 30 lat to drugie albo trzecie takie zdarzenie. A to oznacza, że pracodawcy sięgają bardzo głęboko do dostępnych zasobów biorąc na siebie koszty przygotowania pracownika. Czyli obniżają wymagania, równocześnie podnosząc wynagrodzenie. Chodzi o zmotywowanie do podejmowania pracy. 

A do tego na rynku pracy mamy lukę kompetencyjną. 

- Dużą. Dzieje się tak dlatego, że szkoły kształcą nie do końca w potrzebnych zawodach. Ten problem jest od lat. Próbujemy skoordynować informacje rynku z ofertą szkoleniową, ale szkoły mają swoją bazę, system, który się nie łatwo daje się przestawić. Trzeba zmienić program, znaleźć nauczycieli. 

Kogo najczęściej brakuje? 

- Największe luki dotyczą zawodów o średnim stopniu technicznym. Ale samo wyszkolenie nie jest gwarancją zmniejszenia luki. Pamiętam, że mieliśmy w rejestrach bezrobotnych sprzedawców - zawodu, którego potrzebował rynek pracy. Jednak profil absolwenta szkoły zawodowej nie odpowiadał rynkowi - na inne rzeczy stawiał rynek, a na inne szkoła. Dochodzi do przypadków, że pracodawca zatrudnia osoby mające uzdolnienia techniczne ale nie absolwentów danego profilu. Z góry zakłada, że proces szkolenia będzie trwał pół roku. Argumentuje, że trudniej jest oduczyć złych nawyków niż nauczyć dobrych, przygotowujących do pracy w nowoczesnym zakładzie. 

Chodzi o przestarzały sprzęt na którym uczniowie się uczą? 

- Tak, a czasem też o przeszkody proceduralne. Jeżeli pracodawca chce wpuścić ucznia na halę produkcyjną, to najpierw uczeń musi mieć uprawnienia energetyczne. One są łatwe do zdobycia, ale można to zrobić dopiero po ukończeniu 18 roku życia. Jak w tej sytuacji pracodawca ma zaproponować uczniowi atrakcyjną dla niego praktykę? Dużo jest takich małych kłód. Edukacja mierzy swoje efekty liczbą osób z maturą, a rynek mówi: "Matura jest świetna, liczba absolwentów świetna, poproszę pracownika". 

Jak w takim razie załatać dziurawy rynek pracy? Co należy zrobić? 

- Przede wszystkim przestać patrzeć na rynek pracy przez stopę bezrobocia. Myślimy: Ma ona 5,4 procent. Super. I na tym kończy się nasza analiza. A rynkowi pracy trzeba przyglądać się szerzej, również od strony podaży pracy. Wiedzieć, ilu mamy dostępnych pracowników i robić analizy wykraczające poza rok 2023. Jeżeli ktoś zaczyna studia, musi wiedzieć, czy kompetencje, których nabędzie w czasie tych 5 lat znajdą zastosowanie na rynku pracy. To jest kluczowe. Przestańmy myśleć kategoriami zawodów, a zacznijmy kategoriami kompetencji. Kolejną lekcję, która mamy do odrobienia to kształcenie ustawiczne. Nie może być tak, że uzyskanie dyplomu jest pożegnaniem z edukacją. Przy tak silnym rynku pracy, oferta szkoleń powinna być weryfikowana pod względem ich jakości i w to powinno się zaangażować państwo - nie tylko pod względem szkolenia osób bezrobotnych, ale też pracowników. Obecny Krajowy Fundusz Szkoleniowy to za mało. 

Rozmawiała Ewa Wysocka 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »