Celować - niełatwa sprawa

Tocząca się ostatnio dyskusja wokół pozycji Rady Polityki Pieniężnej jest okazją, by spojrzeć na kilka problemów, z którymi boryka się polityka pieniężna w Polsce i krajach do naszego podobnych.

Tocząca się ostatnio dyskusja wokół pozycji Rady Polityki Pieniężnej jest okazją, by spojrzeć na kilka problemów, z którymi boryka się polityka pieniężna w Polsce i krajach do naszego podobnych.

W szczególności ciekawe wydają się dwie kwestie. Jedna z nich to analiza kanałów, którymi polityka pieniężna wpływa na gospodarkę w zależności od jej struktury, zaś druga dotyczy narzędzi, jakimi można się posłużyć, by dokonać prawidłowej analizy jej stanu i wyznaczać cel inflacyjny.

Kwestia oddziaływania polityki pieniężnej na gospodarkę jest o tyle istotna, że choć istnieje pewien konsensus co do tego, że w długim okresie instrumenty monetarne nie wpływają na zmienne realne, to nie ulega wątpliwości, że ich wpływ w krótkim okresie pozostaje silny. Jednak zanim można się będzie zająć tym, w jaki sposób polityka monetarna stymuluje zachowanie gospodarki, warto zwrócić jeszcze uwagę na kilka raf, na jakie napotyka bank centralny oceniając stan gospodarki.

Reklama

Pierwszą z nich jest zagadnienie poprawnego mierzenia inflacji. W przypadku każdej gospodarki mamy do czynienia z różnym tempem zmian produktywności w różnych sektorach.

Jednak w przypadku krajów gwałtownie rozwijających się te różnice są zdecydowanie większe. Szczególnie wyraźnie widać to porównując sektory produkujące dobra podlegające wymianie międzynarodowej z sektorami produkującymi dobra takiej wymianie nie podlegające.

Takie zjawisko można zauważyć w Polsce posługując się nawet powszechnie dostępnymi danymi makroekonomicznymi. Na przestrzeni pierwszych dziesięciu miesięcy zeszłego roku średnie miesięczne tempo wzrostu produktywności w całym przemyśle było o 0,3 proc. (rok do roku) niższe niż w przetwórstwie przemysłowym, podczas gdy rok wcześniej w tym samym okresie tempo to było niższe o 0,4 proc., zaś w pierwszych 10 miesiącach 1999 r. o 0,5 proc. niższe.

Wyraźnie widać więc, że tempo wzrostu produktywności w sektorach spoza przemysłu przetwórczego zmienia się w wolniej. Ma to dość silne przełożenie na zmianę cen względnych poszczególnych grup dóbr. Tu znów warto powołać się na powszechnie dostępne dane dotyczące dynamiki cen dóbr przetwórstwa przemysłowego - spadły one na przestrzeni ostatniego roku o 2,9 proc. rok do roku.

W tym samym czasie ceny dóbr wytwarzanych przez przemysł spadły jedynie o 0,8 proc. Jednocześnie wskaźnik inflacji wyniósł w tym okresie 3,6 proc. Pokazuje to, że w sytuacji spadku popytu, gdy producenci są dotknięci przez deflację, usługodawcy wciąż podnoszą swoje ceny. Zjawisko to, zwane efektem Samuelsona-Balassy, utrudnia bankowi centralnemu wyznaczenie optymalnej dla rozwoju gospodarki stopy inflacji. Problem ten dodatkowo komplikuje w przypadku gospodarki polskiej postępująca liberalizacja cen, która w krótkim okresie przekłada się zazwyczaj na ich wzrost, a tym samym na wzrost miar inflacji.

Jeden z podstawowych, powszechnie stosowanych, nowokeynesowskich modeli inflacji to taki, w którym stopa inflacji jest zdeterminowana przez stopę inflacji - ta zaś, w zależności od założeń, może być inflacją oczekiwaną, przeszłą, bądź jakąś jej kombinacją - oraz przez lukę PKB. Ta ostatnia to różnica między potencjalnym a rzeczywistym poziomem produktu krajowego brutto. Jak więc widać, już samo ustalenie optymalnej dla rozwoju gospodarki stopy inflacji jest kłopotliwe, podobnie rzecz ma się ze znalezieniem właściwej miary dla rdzennej stopy inflacji. Jednak nie mniej problematyczne jest postępowanie w przypadku wyznaczania potencjalnego poziomu produktu dla gospodarek takich jak Polska.

Zadanie to tylko z pozoru wygląda na dość proste. Jednym ze standardowych sposobów postępowania z wyznaczeniem tej wielkości jest odnalezienie wartości dwóch zmiennych makroekonomicznych, momentu w czasie, w którym produktywność siły roboczej osiągnęła swą maksymalną wartość, oraz maksymalnej stopy utylizacji siły roboczej - tj. takiego okresu, w którym udział zatrudnionych w całej dostępnej na rynku sile roboczej był maksymalny. Ponieważ jednak potencjalny PKB jest wartością zmienną w czasie, aby móc ustalić choćby historyczną stopę jego wzrostu, należałoby odnaleźć co najmniej po dwa punkty wśród wyżej wymienionych kategorii. Można to zrobić, ale trzeba dysponować danymi obejmującymi dwa pełne cykle koniunkturalne. Dopiero wtedy możemy odnaleźć punkty maksymalnej utylizacji siły roboczej - zazwyczaj zbliżone są one do szczytowych momentów dynamiki PKB. Wtedy też możemy pokusić się o odnalezienie momentu maksymalnej produktywności siły roboczej. Ten punkt zazwyczaj nie pokrywa się ze szczytowym momentem cyklu koniunkturalnego. Jak więc widać, posłużenie się tym modelem w warunkach gospodarki polskiej, która zbliża się do zamknięcia pierwszego z cykli koniunkturalnych w swej nowoczesnej, wolnorynkowej historii, jest bardzo trudne.

Można bez większego ryzyka przyjąć hipotezę, że gdyby bankowi centralnemu i odpowiedzialnym za politykę gospodarczą ministerstwom udało się prawidłowo oszacować choćby tych kilka wyżej wymienionych wielkości, wiele problemów, na jakie natyka się realizacja polityki gospodarczej w naszym kraju, miałoby łagodniejszy wymiar.

Konrad Soszyński, analityk Kredyt Banku

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: polityka | sprawy | PKB | Rady Polityki Pieniężnej
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »