Koronawirus na świecie: Kurs dolara zachęca do ryzyka
Dwa biliony dolarów które zapewnił Fed, to pieniądze, po które warto się schylić. Już we wtorek amerykańskie rynki akcji poczuły ich zapach, a najważniejszy indeks Standard and Poor’s 500 wzrósł o 9,4 proc. W środę dodał kolejne ponad 1 proc. Ale dolar słabnie, bo obietnice wielkich pieniędzy zachęcają do podejmowania ryzyka. Są szanse, że to zatrzyma spadki złotego. Banki centralne świata wprowadził nieograniczony program dosypywania pieniędzy.
Już po poniedziałkowej decyzji banku centralnego USA, że będzie prowadził nieograniczony program łagodzenia ilościowego, czyli kupował od banków różnego rodzaju obligacje, nie tylko rządowe ale i o wiele bardziej ryzykowne, dolar zaczął słabnąć. - Rynki zaczną odczuwać tsunami płynności, którą zapewnia obecnie Fed - powiedział agencji Bloomberg Nathan Sheets, szef badań makroekonomicznych w firmie inwestycyjnej PGIM Fixed Income.
Parę tygodni temu, gdy okazało się, że pandemia koronawirusa spowoduje gospodarczy krach, rozpoczął się wielki odpływ inwestycji z całego świata do dolara. Szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Kristalina Georgiewa podała, że z rynków wschodzących odpłynęły w ciągu ostatniego okresu 83 mld dolarów.
Dlaczego? - Dolar jest podstawową walutą rezerwową i daleko jeszcze do tego, żeby euro czy juan nimi się stały. Jest też walutą bezpiecznej przystani. Gdy występuje awersja do ryzyka, przeważnie dolar rośnie na wartości. Cały czas gospodarka USA jest traktowana jako fundament gospodarczy świata - mówi Interii Mariusz Adamiak, dyrektor biura Strategii Rynkowych banku PKO BP.
- Dolar jest też najważniejszą walutą jeśli chodzi o rozliczenia w gospodarce realnej i na rynkach finansowych. W sytuacji stresu mamy kilka jednoczesnych powodów - szukanie bezpiecznych aktywów i poszukiwanie płynności dolarowej, żeby zapewnić sobie płatności, rozliczenia, czy spłatę zadłużenia - dodał.
Inwestorzy kupują oczywiście dolary po to, żeby kupić amerykańskie obligacje, które - pomimo ogromnego zadłużenia USA - uważane są za najbardziej bezpieczne. Dlatego też umacniał się dolar i rosły ceny amerykańskich papierów. Od połowy lutego rentowność obligacji 10-letnich USA zmniejszyła się z ok. 1,6 proc. do rekordowych 0,39 proc. 9 marca. Aż w końcu na rynku amerykańskim zabrakło gotówki.
Już 12 marca Fed dostarczył tamtejszym bankom ogromne ilości gotówki poprzez operacje repo. Dolar osłabł jednak tylko nieznacznie, choć rentowności amerykańskich papierów zaczęły już rosnąć. Ale dopiero w poniedziałek zapowiedź nieograniczonego skupu aktywów oraz zawarcia z 14 bankami centralnymi transakcji, które pozwolą im wymieniać inne waluty na dolary, spowodowała znaczącą zmianę. Wcześniej za euro płacono już 1.064 dolara, a po ogłoszonej decyzji jego wartość spadła do blisko 1,09 za europejską walutę.
Obliczany przez agencję Bloomberg Dollar Spot Index spadł we wtorek aż o 1,5 proc., najbardziej od końca 2016 roku po nieprzerwanym 10-dniowym wzroście, na koniec dnia jednak wzrósł znowu o 0,6 proc. Korona norweska, która była jedną z walut najbardziej osłabiających się do dolara (podobnie jak inne krajów "naftowych") podskoczyła bardzo mocno w górę. Wartość funta, który był już najsłabszy od 35 lat, wzrosła o 2,2 proc. Wzrosła także wartość walut "rynków wschodzących, w tym również złotego.
Za dolara przed decyzją Fed płacono już ponad 4,3 zł, a w środę wieczorem już poniżej 4,20 zł. Polska waluta umocniła się także lekko do euro, do nieco ponad 4,56 zł za euro, gdy jeszcze 24 marca za euro płacono ponad 4,63 zł. Jeszcze 10 marca za dolara płacono poniżej 3,8 zł, a za euro mniej niż 4,3 zł.
- Ucieczka od ryzyka oraz obniżka stóp procentowych i wprowadzenie przez NBP "łagodzenia ilościowego" to powody osłabienia złotego - mówi Mariusz Adamiak.
A właściwie to po co? Skoro licha i słaba rzekomo sprzyja eksportowi. Takie głosy słyszeliśmy nawet wśród członków naszej Rady Polityki Pieniężnej. Takie myślenie może nas jednak zaprowadzić na manowce. Choć nieraz państwa starają się "osłabić" swoją walutę, żeby poprawić wyniki swojego eksportu, taka polityka też powinna mieć swoje granice. Kiedy zostaną przekroczone może mieć to bardzo złe skutki. A analitycy jakiś czas temu mówili, że tą granicą bezpieczeństwa jest 4,5 zł za euro.
- Wydawało się, że kurs między 4,2 a 4,4 zł za euro to dobry kompromis. Był korzystny dla eksporterów, a z drugiej strony nie powodował dużych obciążeń spłatą zadłużenia zagranicznego. Mocne osłabienie złotego, to nie jest dobra sytuacja, gdyż koszty importu mają wpływ na inflację, importujemy też paliwa i surowce. Zadłużenie we frankach szwajcarskich to wciąż cierń wbity w nasz system finansowy. Zobowiązania denominowane w walucie także rosną - mówi Mariusz Adamiak.
- Niestabilna waluta powoduje, że część inwestorów mających polskie obligacje inaczej wycenia ryzyko. Rosną ich koszty zabezpieczeń albo biorą pod uwagę zmienność kursu, żądając wyższej rentowności - dodaje.
Po tsunami płynności rozpętanym przez Fed amerykański Kongres decyduje właśnie na temat wartego dwa biliony dolarów pakietu pomocy dla gospodarki USA, mającym pomoc jej w przezwyciężeniu kryzysu spowodowanego pandemią koronawirusa. W USA liczba zachorowań dramatycznie rośnie.
- Jeśli wróci optymizm, dolar powinien się osłabić - mówi Mariusz Adamiak.
Osiągnięte we wtorek porozumienie pomiędzy głównymi partiami w USA dotyczące pakietu spowodowało powrót optymizmu na tamtejsze giełdy. Indeks Standard & Poor’s 500 wzrósł we wtorek o prawie 9,4 proc., a w środę o 19.25 polskiego czasu rośnie o 4,01 proc. Po nagłym odwrocie od ryzyka inwestorzy zainteresowani są znowu bardziej ryzykownymi aktywami. A to może zatrzymać odpływ kapitału z "rynków wschodzących".
Przede wszystkim od dynamiki rozwoju epidemii, zwłaszcza w USA. - Sytuacja na rynkach będzie zależy od tego czy i kiedy uda się opanować wirusa. Rynki są skłonne zakładać, że stanie się to w czasie II kwartału - od maja sytuacja zacznie wracać do normy, a w II połowie roku ludzie przestaną chorować - ocenia Mariusz Adamiak.
- Jeśli to założenie jest słuszne, pakiety monetarne i fiskalne pozwolą gospodarce odbić w II połowie roku. Ożywienie będzie miało raczej kształt litery "U", bo trochę potrwa odtwarzanie łańcuchów dostaw - dodaje.
Ale gdyby epidemia okazała się trudniejsza do zwalczenia, mogłyby dojść do ponownej głębokiej przeceny na całym świecie.
- Wydaje mi się, że rządy, banki centralne i regulatorzy są przygotowani na to, żeby do półrocza wytrzymać. Ale gdyby pandemia rozwijała się dalej w II połowie roku, staniemy w sytuacji bardzo trudnej (...) kiedy będą zwolnienia, bankructwa firm. Wtedy wznowienie biegu przez gospodarkę będzie się opóźniać - mówi Mariusz Adamiak.
Choć na razie wokół pakietów wydatków rządowych na przeciwdziałanie gospodarczym skutkom pandemii reakcje rynków są pozytywne, analitycy już zwracają uwagę, że oznaczają one równocześnie ogromne zwiększenie deficytów budżetu, a także zadłużenia.
"(...) gospodarka desperacko potrzebuje (amerykańskiego pakietu), ale przy nieuniknionej recesji sytuacja budżetowa USA znacznie się pogorszy. Deficyt znacznie przekraczający 10 proc. PKB jest w tym roku nieunikniony ... 20 proc. jest możliwe" - napisali analitycy banku ING w komentarzu
- Wyliczenia pokazują, że sytuacja fiskalna USA powinna działać na niekorzyść dolara. Jeśli chodzi o deficyty z ostatnich lat i dług publiczny są one przerażające, gdyż za czasów prezydenta Donalda Trumpa prowadzona była polityka procykliczna. Ale pandemia spowodowała, że nie tylko w USA budżety się pogorszą - dodaje Mariusz Adamiak.
Ministrowie finansów strefy euro spotkali się we wtorek i ustalili, że środki fiskalne mające na celu zaradzenie kryzysowi będą koordynowane. W czwartek ma odbyć się spotkanie przywódców państw używających wspólnej waluty, gdzie oczekiwane są ostateczne decyzje.
Zapewne uruchomiona zostanie zapobiegawcza linia kredytowa z Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, dzięki czemu kraje strefy euro miałyby dostęp do środków odpowiadających ok. 2 proc. ich PKB. Do tej pory wydatki budżetów na walkę ze skutkami recesji zapowiadane były w tej mniej więcej wysokości. Nie będzie natomiast zapewne zgody co do emisji wspólnych "koronaobligacji". Strefa euro ma zamiar wprowadzić "rozluźnienie dotychczasowych reguł fiskalnych pozwalające na zwiększenie deficytów budżetu właśnie o 2 proc. PKB. Koszty finansowania gospodarki przez banki ma zapewnić "łagodzenie ilościowe" Europejskiego Banku Centralnego.
Na tle amerykańskich bilionów dolarów europejski pakiet wygląda na razie skromnie i prawdopodobnie okaże się niewystarczający, a specjalna pomoc dla Włoch może okazać się konieczna. Brak "unii fiskalnej" - o czym rozmawiano od poprzedniego kryzysu zadłużenia - znowu może zagrozić fundamentom stabilności strefy euro.
Jacek Ramotowski