Nadchodzi era bitcoina?
Obecny sceptycyzm wobec kryptowalut przypomina komentarze z połowy lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to równie sceptycznie przewidywano, że kiedyś bardzo duży odsetek klientów będzie zawierać transakcje przez internet.
Cały świat i jego system monetarny znajdują się w wielkim nieładzie, przez co warunki dla wprowadzenia i promowania środków alternatywnych w stosunku do tradycyjnego pieniądza chyba nigdy nie były korzystniejsze. Banki utraciły zaufanie klientów, na co zresztą w wielu przypadkach zasłużyły. W jeszcze większym stopniu dotyczy to banków centralnych, a już najbardziej - rządów.
Warto bliżej przyjrzeć się bitcoinowi i kryptowalutom. Warto też w pełni zrozumieć zarówno szanse, jak i zagrożenia dla tradycyjnego modelu bankowości, nieodłącznie związane z koncepcją zdecentralizowanego zatwierdzania transakcji, inteligentnych umów i instrumentów pochodnych.
Jesteśmy świadkami początków zmiany paradygmatu, a ci, którzy wkroczą w tę dziedzinę jako pierwsi, będą mogli zyskać dużą przewagę konkurencyjną dzięki zaakceptowaniu i zrozumieniu tej przestrzeni.
Obecny sceptycyzm wobec kryptowalut przypomina komentarze z połowy lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to równie sceptycznie przewidywano, że kiedyś bardzo duży odsetek klientów będzie zawierać transakcje przez internet. Twierdzono, że ten nowy kanał to tylko przejściowa moda, a ludzie zawsze będą chcieli dokonywać transakcji na parkietach, że nigdy nie zaufają internetowi, że klienci prywatni zawsze będą musieli szukać informacji i doradztwa u sprzedawców i analityków.
W tamtych czasach inwestowanie na rynku walutowym stanowiło prywatny rezerwat ludzi bogatych. Musieli oni płacić bardzo wysoką cenę ze względu na brak przejrzystości i wątpliwe praktyki swoich zaufanych doradców. Dziś na rynku walutowym transakcje zawierane przez klientów prywatnych stanowią ogromną część dziennych obrotów.
Na tradycyjnych rynkach finansowych przepisy są dziś wszechobecne. Wszystko, co choć odrobinę przypomina instrument finansowy, zostanie w końcu objęte regulacjami. Z pewnością dotknie to również bitcoina i inne kryptowaluty.
Tradycyjny system bankowy jest niezwykle ostrożny w stosunku do obszarów, które są słabo uregulowane, lub gdzie istnieją niejasności co do przepisów. Nie dlatego, że kochamy nadmierną ich liczbę, gdyż ta ogranicza możliwość obsługiwania i wspierania naszych klientów w ich najlepszym interesie, generuje gigantyczne dodatkowe koszty i złożone problemy bez żadnej innej przyczyny.
Powodem, dla którego banki obawiają się rynków nieregulowanych jest fakt, że zbyt często przepisy wprowadza się post factum, z mocą wsteczną, co pociąga za sobą konsekwencje dla instytucji finansowych. Zatem bankierzy szukają regulacyjnej pewności i jasności i raczej zrezygnują z okazji biznesowej, niż narażą się na nieznane ryzyko.
W tym sensie przepisy mogą okazać się dla tej dziedziny zawoalowanym błogosławieństwem, gdyż bitcoin nie zostanie przyjęty przez system finansowy, kupców, inwestorów itp., dopóki nie pojawią się takie regulacje - miejmy nadzieję, że łagodne.
Oczywiście przepisy rzadko kiedy bywają "łagodne". Dając nowe możliwości nowym inwestorom i partnerom, spowodują też gigantyczny wzrost kosztów prowadzenia działalności związanej z bitcoinem. Zachowanie zgodności z przepisami stanowi obecnie ważną pozycję kosztową w wynikach każdej instytucji finansowej, a niewielkim brokerom i nawet bankom bardzo trudno jest dalej prowadzić opłacalną działalność, gdy te koszty nieustannie rosną.
Jest jasne, że w świecie kryptowalut dla wielu graczy o bardzo niewielkiej kapitalizacji niezwykle trudne będzie uporanie się z dodatkową płaszczyzną kosztów. Zatem bardzo mądrym posunięciem będzie przygotowanie już teraz systemów i procedur dla zapewnienia zgodności z nieuniknionymi wymogami, wynikającymi z procedur zapobiegających praniu pieniędzy, związanych z danymi klientów, ujawnianiem ryzyka, ochroną inwestorów, programami ubezpieczeniowymi itp. Te zagadnienia wkrótce będą dotyczyć także nas wszystkich i to pewnie szybciej, niż nam się wydaje. Bardzo mądrym posunięciem będzie także proaktywne angażowanie się we współpracę z regulatorami i wyjaśnianie im szczególnych cech tej branży, zamiast prób pozostania niewidocznym.
Innym ważnym zarzutem jest brak płynności. Dostępna płynność jest naprawdę kiepska. W rzeczywistości duże transakcje trzeba załatwiać poza rynkiem, pomiędzy poszczególnymi kupującymi a sprzedającymi, jeśli w grę wchodzą transakcje o wielkości istotnej dla instytucji.
Powstaje błędne koło. Na rynku jest bardzo niewielu większych graczy, przez co zachęty ekonomiczne dla banków do wprowadzenia tego rodzaju usługi są niewielkie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ryzyka regulacyjne nieodłącznie związane z tym procesem.
Bezpośrednie zaangażowanie instytucji finansowych o ustalonej reputacji będzie zatem bardzo nieduże. Naprawdę trzeba być entuzjastą, by w to wejść. Cyniczna analiza ryzyka i korzyści nie przyniesie owoców.
Na szczęście jednak istnieją i entuzjaści. Rynek bitcoina jest z pewnego dystansu obserwowany przez znacznie większą liczbę inwestorów, a stojąca za nim technologia i jej ewentualne zastosowanie w dużo szerszym zakresie, niż tylko do obrotu kryptowalutami, zaczyna być doceniane przez niektórych analityków biznesowych i osoby zajmujące się technologiami, również w bankach.
Dla dużej organizacji, takiej jak np. Saxo Bank, której klienci spodziewają się jakiejś innowacji przynajmniej od czasu do czasu, bitcoin może odegrać pewną rolę wizerunkową, której nie można nie docenić. Zazwyczaj banki troszczą się o zagrożenia dla swej reputacji, ale mogą istnieć też korzyści w tym względzie, a ta dziedzina z pewnością do nich należy.
Ponieważ entuzjazm związany z tą sferą jest duży, a komunikacja między użytkownikami bitcoina dość skuteczna, istnieje dobry potencjał dla powstania efektu wirusa, dzięki któremu może powstać interesująca grupa nowych klientów, chociaż zapewne musiałyby obowiązywać pewne minimalne poziomy transakcji.
Podejmowane są liczne próby budowania giełd kryptowalutowych z płynnością zagregowaną, ale warto pamiętać, że w obszarze rynku pieniądza fiducjarnego większość wolumenu obrotów jest generowana na platformach pojedynczych banków, a nie oferujących płynność zagregowaną. Ponieważ rynek bitcoina z trudem dąży do osiągnięcia rozsądnego stanu pod względem płynności, odważny bank - animator rynku, gotowy podjąć skalkulowane ryzyko łączenia ze sobą klientów w ramach umiarkowanie płynnego spreadu, może równie dobrze okazać się zwycięzcą w tych zawodach, przynajmniej na krótką metę, tak jak to było w przypadku tradycyjnego rynku walutowego.
Zmienność jest mieczem obosiecznym, chociaż okresowo maleje. W sposób oczywisty jest czynnikiem negatywnym na płaszczyźnie komercyjnej, gdzie kupcy niechętnie ponoszą ryzyko realnego kursu wymiany przy tak szybkim przepływie środków płatniczych. Słyszałem wypowiedzi wielu kupców, niechętnych do podjęcia tego ryzyka punktowego, nawet przy krótkoterminowym zaangażowaniu. Oczywiście ten aspekt można z łatwością automatycznie zmienić dzięki dostawcy rozwiązań płatniczych dla kupców, zabezpieczających natychmiastową konwersję na waluty fiducjarne, przynajmniej dla niewielkich transakcji.
Z drugiej strony niektórzy inwestorzy aktywnie poszukują zmienności cen. Weźmy na przykład EUR/USD. Kurs tej najważniejszej na świecie pary walutowej dochodzi do rekordowych minimów, a rentowność obligacji jest ogólnie niezwykle niska w ujęciu historycznym. W takich warunkach zmienność oferowana przez bitcoina mogłaby być dla niektórych inwestorów bardzo atrakcyjna, gdyby spready były do przyjęcia, a płynność na tyle głęboka, by można było dokonywać jakichś większych transakcji.
Z bitcoinem wiąże się pewna zagadka. Najwyraźniej od przypominającej bańkę zwyżki odnotowanej pod koniec ubiegłego roku, kiedy to kurs przekroczył poziom 1 200 USD, dominuje trend spadkowy. Od tamtej pory cena spadła o ponad 70 proc., pomimo niezwykłej uwagi mediów, jaką bitcoin ostatnio przyciągał. Zazwyczaj należałoby się spodziewać, że ta eksplozja popytu spowoduje wzrost cen, albo przynajmniej, że spadek ze szczytowych poziomów będzie bardziej umiarkowany niż to, co widzieliśmy ostatnio.
Wydawałoby się, że musi istnieć znaczny nawis zainteresowania sprzedażą, być może ze strony "kopaczy" (generujących nowe bitmonety), bądź pierwszych inwestorów, którzy dostarczają duże ilości tej waluty, by zaspokoić popyt. Najciekawsze będzie to, co się stanie, gdy sprzedaż ta stanie się mniej intensywna, zwłaszcza jeśli w tym samym czasie na giełdę tę wkroczy więcej funduszy hedgingowych i wzrośnie zainteresowanie instytucji długoterminowymi zleceniami i inwestycjami.
Wydawałoby się, że na bardzo małym rynku, o kapitalizacji zaledwie 5-6 mld USD, z ograniczonym wolnym obrotem (który zapewne w ujęciu netto też ogranicza), istnieje potencjał znacznego wzrostu cen, o ile nie zostaną wprowadzone ostre, restrykcyjne przepisy.
W perspektywie krótko- i średnioterminowej bitcoin będzie przyjmowany przez większe banki w ograniczonym stopniu. Mniejsze, bardziej innowacyjne i bardziej agresywne banki mogą w nim dojrzeć szansę zbudowania zarówno poważnego przedsięwzięcia, jak i nowego kanału dystrybucji, który może znacznie zwiększyć ich widoczność. Jednak długofalowo niedawne spostrzeżenia Marka Andreesena mogą okazać się prorocze. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że stojąca za bitcoinem technologia oznacza prawdziwą zmianę paradygmatu.
Oto mamy przed sobą koncepcję potencjalnie bardzo rewolucyjną, destrukcyjną, która zastępuje zcentralizowane i zawodne zaufane instytucje zdecentralizowanym, bezpiecznym zatwierdzaniem transakcji. Zagrożenie dla banków centralnych i komercyjnych, rządów, instytucji sądowych, giełd, dostawców rozwiązań płatniczych oraz wielu, wielu innych takich scentralizowanych, zaufanych instytucji jest naprawdę duże.
Ale wspomniany analityk ma również rację, że zjawisko to można porównać z wczesnymi etapami rozwoju internetu. Ma ono potencjał, który jest przewidywalny, ale jak dokładnie go użyć i jak na nim skorzystać - to już jest nieprzewidywalne.
Lars Seier Christensen
Autor jest współzałożycielem, dyrektorem generalnym Saxo Bank A/S