Numizmatyka: Moneta ze strychu warta kilka pensji?
Zdaniem ekspertów numizmatycznych nienasycony popyt na pieniądze łódzkiego getta powodują , ze podrabiane są szeroką skalę, a w obiegu wychwycić można dzieła fałszerzy czynnych już 60 lat temu.
"Nie jestem kolekcjonerem, a numizmaty kojarzą mi się z klaserem po dziadku"... Nadchodząca giełda w Łodzi jest właśnie dla takich - potencjalnych przegranych, którzy monetę tamtejszego getta wyrzucą razem z bałaganem, tracąc kilkadziesiąt tysięcy złotych i przy okazji stary klaser.
Czym może się różnić pospolita dwuzłotówka od dwuzłotówki wartej tyle co mały samochód? Będzie okazja, żeby zapytać specjalisty, przenosząc się przy okazji w królewskie czasy tzw. kunstkamer - Ogólnopolska Giełda Rzeczy Dawnych i Osobliwości potrwa od 9 do 10 marca, szczelnie zapełniając łódzką halę Expo morzem staroci.
O ile samo bogactwo mebli i drobiazgów może nie zachęcić grupy wolnej od kolekcjonerskiego obłędu, o tyle możliwość wyceny zalegających w domu numizmatów powinna zaszczepić w głowie pomysł: być może w szufladzie z pamiątkami kurzy się jakaś krotność pensji, po którą wystarczy się upomnieć, wstawiając parę drobnych na aukcję.
Przekładając odziedziczone zbiory monet czy banknotów na coraz wyższe półki, często nie wiemy, jak wysoki kapitał chowamy głęboko w szafie. Któregoś razu, przejazdem, wstąpiłem do domu właściciela takiego zbioru, żeby pomóc oszacować wartość dorobku jego przodka - w ramach cennej kolekcji II RP trafiły do nas wtedy znakomitej jakości monety próbne, choć nierzadko wyglądające zupełnie jak standardowe pieniądze obiegowe.
Rzadkie 5 złotych wybite stemplem lustrzanym przebiło na aukcji próg 40 tys. zł, a zdarzyły się i takie pozycje, których nawet my nie zdołaliśmy właściwie oszacować na pierwszy rzut oka - opowiada Damian Marciniak, którego Gabinet Numizmatyczny będzie doradzał odwiedzającym giełdę, jak nie przegapić wspomnianych drobnych za kilkadziesiąt tysięcy złotych.
W ramach oglądanej przejazdem kolekcji, ekspert zauważył właśnie pierwszą polską dwuzłotówkę po reformie Grabskiego - typ nazywany po prostu "kobieta i kłosy" - którą, z uwagi na niższe moce przerobowe mennicy warszawskiej, bito m.in. również w Paryżu czy Birmingham, oznaczając miejsce wykonania odpowiednią literką.
Egzemplarze z ostatniego z miast i tak są na rynku bardzo rzadkie, a w pięknym stanie zachowania potrafią kosztować nawet do 10 tys. zł. Takiej właśnie stawki spodziewaliśmy się do czasu, kiedy, robiąc zdjęcia do katalogu, dostrzegliśmy, że moneta jest wybita odwróconym stemplem. Takie ułożenie oznacza natomiast emisję próbną, wobec czego z pozoru zwykła dwuzłotówka opuściła aukcję ze stawką około 30 tys. zł - dodaje Damian Marciniak, zachęcając szczególnie Łodzian, na których w zakamarkach szuflad czekać mogą nawet rozchwytywane na kolekcjonerskim rynku monety getta.
Smutna pamiątka po czasach, w których niemieckie wojska karały śmiercią za posiadanie innych pieniędzy niż obowiązujące w obrębie murów getta, budzi zainteresowanie ogólnoświatowe - znajdując na strychu drobne z napisem "Litzmannstadt", nie kierujmy więc dłoni do kosza, bo nawet egzemplarze przebite gwoździem potrafią mieć wartość kilku tysięcy złotych.
Zdecydowanie najrzadszym i najwyższym nominałem z terenów łódzkiego getta jest 20 marek wyemitowane w bardzo niskim nakładzie. Przed kilku laty, właśnie od uczestników giełdy trafiły do nas na aukcję trzy takie egzemplarze znalezione podczas rozbiórki dachu.
Przedziurawione, służyły prawdopodobnie jako podkładki pod papę, do czasu aż kolekcjonerzy wycenili je w przedziale 2-3 tys. zł za każdą - wspomina Damian Marciniak na okoliczność majowej aukcji, na którą trafi najlepiej zachowane 20 marek, z jakimi zetknął się przez niemal dwie dekady pracy.
Jak zaznacza ekspert, tak nieskazitelny egzemplarz ułatwi zdecydowanie nieustanną walkę z fałszerzami, dlatego że wzorcowo zachowane cechy stempla pozwolą w przyszłości na błyskawiczne porównania. Z uwagi na stale nienasycony popyt, pieniądze łódzkiego getta są podrabiane na szeroką skalę, a w obiegu wychwycić można dzieła fałszerzy czynnych już 60 lat temu.
Jak się wobec tego zorientować, czy w szufladzie poniewiera się skarb, czy kawałek złomu? Z lenistwa warto skorzystać z darmowej wyceny na nadchodzącej giełdzie - drugi scenariusz zakłada dwie dekady wyrabiania oka, a więc oglądania monet pod lupą i przedzierania się przez całe piętra klaserów tak starych, że nie pamiętają, czy zapełniał je kiedyś kolekcjoner, czy fałszerz.
Weronika A. Kosmala,
Alternatywne.pl