Rafał Woś: Złoty, nie daj się!

Tylko bez histerii. Nasza waluta poradzi sobie z tym kryzysem. Podobnie, jak nasze państwo - przekonuje Rafał Woś w felietonie dla Interii.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

W pierwszych 10 dniach wojny złoty znacznie stracił na wartości względem największych zachodnich walut. Z resztą podobnie dzieje się z innymi podobnymi walutami. Straciła czeska korona, stracił węgierski forint. Takich ruchów można się było spodziewać. Wiadomo było, że w wypadku eskalacji konfliktu na Ukrainie nastąpi ucieczka do dolara, do euro i do franka szwajcarskiego. Ten proces napędzają z jednej strony międzynarodowi spekulanci (duzi gracze na rynkach walutowych), którzy grupują sobie waluty w różne worki. I w razie niepewności przerzucają środki z worka do worka. Teraz akurat do tego z napisem "dolary i euro". Tu niewiele możemy zrobić.

Reklama

Ale swoje dokładają też zwykli śmiertelnicy. Czyli również wy - drodzy czytelnicy. Zwłaszcza jeśli dacie się ponieść panicznemu przekonaniu, że złoty, forint albo inna korona zaraz się zawalą, stracą kompletnie na wartości i należy od niej uciekać. Wiem, że się boicie bo wojenny szok i histeria oczywiście te uczucia potęgują.

Zanim więc i wy - drodzy czytelnicy - rzucicie się do wymiany złotych na dewizy pomyślcie przez chwilę spokojnie i racjonalnie.

Pamiętajcie, że mamy szczęście, bo polska gospodarka jest w całkiem dobrej kondycji. Wzrost gospodarczy należy do najwyższych w Unii i od wielu miesięcy w dobrym stylu wychodzimy z covidowego dołka. Mamy niskie bezrobocie, ożywiony popyt wewnętrzny i trochę bardziej równe społeczeństwo, które ma za sobą parę lat wzrostu dochodu rozporządzalnego i lepszych płac. W Polsce jest rekordowo wielu ludzi, którzy w miarę stabilnie stoją na nogach i mogą uczestniczyć w życiu gospodarczym kupując dobra i usługi. Krótko mówiąc: mamy paliwo w gospodarczym baku. Jest z czego dodać (nomen, omen) gazu.

Podobnie jest z naszą walutą oraz szerzej całym państwem. Bank centralny zgromadził w ostatnich latach spore rezerwy walutowe i używa ich do stabilizacji sytuacji. Wkrótce powinno to przynieść efekty. A polskie państwo - wbrew temu, co lubią powtarzać jękliwi publicyści - nie jest z tektury. Prowadzi aktywną politykę względem tego konfliktu na różnych polach: w dyplomacji, w gospodarce czy na polu przyjęcia rekordowej liczby uchodźców z Ukrainy. Warto o tym pamiętać zanim zaczniecie wykonywać nadmiernie nerwowe i paniczne ruchy. Spokój. To spokój może nas uratować.

Oczywiście - wojna w Ukrainie przyniesie nam ryzyko recesji. To będzie koszt tej wojny. Koszt walki o ukraińską niepodległość. Podobnie, jak proinflacyjny impuls związany z nieuchronnym wzrostem cen energii i paliwa. Jest też milion uchodźców z Ukrainy. A będzie i więcej. Sporą część z nich trzeba będzie na stałe wpasować w życie gospodarcze, w rynek pracy i podzielić się z nimi zasobami państwa dobrobytu. Ale to nie jest tak, że jesteśmy na tle Europy jakimś odmieńcem. Również Zachód będzie musiał poradzić sobie z wyższymi cenami energii. Również na Zachodzie jest problem z inflacją. Zachód wreszcie będzie musiał pomóc nam jakoś w poradzeniu sobie z falą uchodźców w Ukrainy. Choćby odchodząc od swojej blokady funduszy na Krajowy Plan Odbudowy. To da mam impet potrzebny do poradzenia sobie z nadchodzącymi wyzwaniami.

Ale pamiętajcie też, że pierwszy szok wkrótce się skończy. I wtedy zobaczymy, że - mimo wojny za miedzą - inne gospodarcze wyzwania nie podlegają anihilacji. Wciąż mamy kraj, w którym trzeba prowadzić odważną i aktywną politykę gospodarczą. Po to, żeby bezrobocie nie wymykało się spod kontroli. Żeby płace realne nie zaczęły spadać. Albo, by polska gospodarka nie straciła konkurencyjności wobec swoich handlowych partnerów. Do prowadzenia takiej polityki potrzebna nam jest suwerenna waluta. A także silny suwerenny bank centralny, który będzie w sposób nieortodoksyjny pomagał rządowi w prowadzeniu takiej polityki. W razie czego zaopatrując go w potrzebne środki finansowe i pomagając w radzeniu sobie z długiem publicznym, który (w obliczy wyzwań) będziemy musieli zaciągnąć.

Panikowanie, że świat się kończy, bo złoty osłabił się wobec dolara albo euro, jest działaniem kontrproduktywnym. Podobnie jak złudzenie, że nasze problemy znikną, gdy wejdziemy szybko do strefy euro. Przeciwnie - taki krok podjęty pod wpływem uzasadnionego strachu przed Rosją - w żaden sposób nie zmieni naszego położenia geopolitycznego. Nie przesunie nas w miejsce, gdzie leżą Włochy albo Hiszpania. Jednocześnie porzucenie i utrata wiary w złotego sprawi, że problemy Hiszpanii czy Włoch z wysokim bezrobociem, mikrym wzrostem, strukturalnym brakiem konkurencyjności staną się naszymi problemami. Nie idźmy ta drogą.

Pisałem już o tym w innych miejscach, ale powtórzę i tu. Polski złoty jest jednym z największych sukcesów ostatnich 30 lat naszej historii. Bez niego nie bylibyśmy tu, gdzie dziś jesteśmy. Nie ma powodów by wątpić, że może nam służyć przez kolejne trzy dekady. Złoty, złoty, nie daj się!

Rafał Woś

Autor felietonu przedstawia własne opinie i poglądy

***

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: złoty | PLN | wojna w Ukrainie | wojna Rosji z Ukrainą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »