Rynek obligacji: Panika sprzyja korekcie
Temat wyprzedaży polskich obligacji przebił się do mediów głównego nurtu, co często bywa sygnałem przesilenia i przynajmniej odreagowania ostatnich strat. Ponad 6,5 proc. rentowności z pięcioletnich papierów skarbowych może okazać się zbyt wielką pokusą dla poszukiwaczy okazji.
Otoczenie naturalnie nadal nie sprzyja inwestowaniu w obligacje skarbowe, szczególnie o stałym oprocentowaniu i długim terminie wykupu, ale rentowność obligacji dziesięcioletnich dotarła w tym tygodniu do 6,3 proc. z 4 proc. zaledwie sześć tygodni temu. W odniesieniu do wartości historycznych, jest to poziom nieznacznie tylko przekraczającą rynkową normę, jeśli za taką uznać różnicę między rentownością obligacji, a wysokością stopy referencyjnej (4,5 proc.)
Historyczna średnia to okolice 1,3 proc., przy czym jest ona zazwyczaj wyższa w cyklu zacieśniania polityki pieniężnej, bo rynek spodziewa się kolejnych podwyżek stóp, czyli tak jak obecnie. Jeśli RPP podniesie stopy jeszcze o punkt procentowy (to założenie dość konserwatywne) rentowność obligacji dziesięcioletnich mogłaby sięgnąć 6,8 proc. Jak widać, rynek zdołał już w znacznym stopniu zdyskontować tę perspektywę.
Ale wydarzyło się też coś innego. Rentowność obligacji dwuletnich (PS0424) osiągnęła pułap 5,8 proc., czyli taki sam co obligacje dziesięcioletnie (na Catalyst jest to nawet 5,7 proc.). Przecięcie krzywej rentowności dwu- i dziesięcioletnich papierów na rynku amerykańskim uznawane jest za sygnał wyprzedzający recesję i choć nie możemy tworzyć tu analogii, to spowolnienie gospodarcze wydaje się bardzo prawdopodobne, a kolejne instytucje obcinają prognozy tempa wzrostu PKB dla Polski. To z kolei może skrócić perspektywę kolejnych podwyżek stóp. Oczywiście RPP powinna kierować się w pierwszej kolejności dbaniem o stabilność cen, ale... Cóż, wszyscy znamy realia.
Analitycy informował na początku tygodnia o "kłopotach" resortu finansów z plasowaniem kolejnych emisji. Tego rodzaju informacje bywają czasem samo ziszczającą się przepowiednią, ale wyniki aukcji w środę (popyt 6 mld zł przy podaży 4 mld zł) zaprzeczyły alarmistycznym tonom. Nie ma w tym zresztą niczego niezwykłego - kiedy niszowy w gruncie rzeczy temat jakim jest rynek obligacji i sposoby finansowania budżetu przebija się na główne strony ogólnotematycznych serwisów (Onet.pl), bywa to zwykle sygnałem rynkowego przesilenia.
Na tej samej zasadzie o krachu na rynku akcji można zwykle usłyszeć w głównych wydaniach wiadomości w końcowej fazie bessy.
Sama publikacja nie mogłaby być rzecz jasna sygnałem do zakupów, to zwykły splot wydarzeń. Warto jednak zwrócić uwagę, że spread między polskimi i niemieckimi obligacjami wynosi dziś 5 pkt proc., podczas gdy jeszcze przed rokiem było to "standardowe" 1,8 proc.
Oczywiście, przez rok warunki się zmieniły, ale 5 pkt proc. (5,5 pkt proc. w poniedziałek), to naprawdę spora premia i - wobec wyprzedaży obligacji niemieckich i amerykańskich - mogła skusić tych inwestorów, którzy porzucali rynki bazowe w obawie o dalszy wzrost rentowności.
W takiej sytuacji lepiej przesiąść się na obligacje krajów, które zdążyły już przejść przez znaczną część cyklu zacieśniania polityki pieniężnej (co nie musi oznaczać, że cykl ten jest bliski zakończenia, po prostu szanse na to są większe tu, niż w strefie euro, gdzie cykl nawet nie ruszył z miejsca) i zarobić przy tym parę punktów swapowych. Całość nie oznacza jednak, że wyprzedaż się zakończyła. Po prostu prawdopodobieństwo korekty, nawet mocnej, jest spore.
Emil Szweda analityk Obligacje.pl