Turecki syndrom może wpłynąć na kurs złotego
Światowy rynek finansowy jest systemem naczyń połączonych - być może po raz kolejny przyjdzie nam przekonać się o prawdziwości tego stwierdzenia. Tym razem za sprawą trzeciego już kryzysu finansowego w Turcji.
W miniony czwartek rząd turecki, w dramatycznych okolicznościach politycznych, zdecydował się na upłynnienie kursu swojej waluty, liry, i tego samego dnia zdewaluował jej wartość o 30 proc. Resztę już zrobił rynek: przejściowy spadek notowań TRL wobec USD o 45 proc., obniżenie wiarygodności kredytowej Turcji z BB na B plus, paniczna ucieczka inwestorów zagranicznych wyprzedających lirę i obligacje rządowe.
Do gry włączył się turecki bank centralny i rząd, które ponad 7 mld dolarów, czyli czwartą część wszystkich rezerw walutowych, przeznaczyły na zakupy swojej waluty. I choć rządowi udało się, za cenę interwencji i ogromnej skokowej dewaluacji waluty, udało się osiągnąć stabilizację na rynku walutowym - to analitycy są zgodni, że najtrudniejsze Turcja ma jeszcze przed sobą.
Co ma Turcja do Polski, a Polska do Turcji? Nasze związki gospodarcze z tym krajem i wielkość wzajemnej wymiany nie są tak wielkie, by mogło to stanowić poważne zagrożenie. Ale...:
Polska i Turcja, poprzez światowy rynek finansowy, traktowane są bardzo podobnie i zaliczane do tzw. rynków wschodzących. W związku z tym inwestycje w obu krajach pomieszczone są w tym samym koszyku podwyższonego ryzyka. Zawirowanie na jednym z rynków powoduje automatyczne zamknięcie pozycji na innych - w ten sposób fundusze ograniczają straty i ryzyko. Po dotkliwym kryzysie rosyjskim wszyscy są na to ogromnie wyczuleni, dlatego wydarzenia w Turcji będą miały wpływ na strategie inwestujących w Polsce, Czechach czy na Węgrzech.
Do Turcji, przy stabilnym - przed kryzysem - kursie liry, inwestorów przyciągały wysokie stopy procentowe. Ryzykowną grę na stopach podejmuje jednak najbardziej gorący kapitał spekulacyjny. Po prostu inwestujący uznaje, że jest gotowy ponieść ryzyko - w oczekiwaniu wysokich zysków. Najdrobniejsze zawirowanie, w tureckim przypadku polityczne, powoduje natychmiastowe, bez względu na skutki i wyniki, zamknięcie pozycji. Stąd zużycie, w ciągu kilku dni, czwartej części rezerw walutowych kraju.
W naszym przypadku również wysokie stopy procentowe są głównym magnesem przyciągającym kapitał. I również jest to kapitał gorący, spekulacyjny, w każdej chwili gotowy do ucieczki. Nawet rezerwy walutowe mamy na zbliżonym, poziomie. Na szczęście Polskę również wiele od Turcji różni:
- mniejsze zadłużenie zagraniczne przedsiębiorstw (częściowo niestety zrównoważone deficytem obrotów bieżących);
- niska inflacja o podłożu strukturalnym (co praktyczne uniemożliwia jej szybki i dynamiczny wzrost);
- zrestrukturyzowany i sprywatyzowany (co czasami jest tak mocno krytykowane) sektor bankowy;
- zdrowsze (w ocenie ekspertów międzynarodowych) fundamenty polskiej gospodarki i związane z tym różnice w wizerunku obu państw.
Tak więc skutki syndromu tureckiego, poprzez system naczyń połączonych, z pewnością odczujemy - co zresztą już widać, szczególnie na giełdzie - jednak powtórka tamtego scenariusza w Polsce nie wydaje się możliwa. Choć najwyższy już czas na rewizję polityki pieniężnej i kursowej.