Brak obliga giełdowego na obrót energią to stłuczenie termometru
Elektrownie mają koszty stałe wytwarzania energii. Jest to koszt paliwa, np. gazu – który jest rekordowo drogi oraz węgla – który drożeje przez to, że jest alternatywą dla tego gazu. Do tego są opłaty za emisję dwutlenku węgla. Ceny uprawnień do emisji CO2 w ramach polityki klimatycznej też są rekordowo wysokie. Do tego oczywiście należy dodać marżę elektrowni – natomiast cena jest wyznaczana na giełdzie, według mechanizmu Merit-Order. Oznacza to, że do systemu dopuszczane są najpierw najtańsze źródła energii – czyli także odnawialne, dzięki dyrektywie OZE, która je promuje – potem inne, a na końcu te najdroższe. Dostępność wszystkich ma być zabezpieczona właśnie przez to, że cena jest uzależniona od najdroższego źródła – czyli w tym przypadku elektrowni gazowych. Dlatego niektóre firmy produkujące energię taniej mogą zarabiać więcej – dzięki maksymalnej, krańcowej cenie na giełdzie, wyznaczonej przez bardzo drogi gaz. Są to na przykład elektrownie produkujące prąd z OZE lub jądrowe. To powoduje różnicę w zyskach i rentowności firm na rynku energetycznym. Obecnie trwa dyskusja wewnątrz Unii Europejskiej, czy nie należałoby tych zysków opodatkować – czyli wprowadzić tzw. windfall tax. Według Międzynarodowej Agencji Energii taki podatek przyniósłby jeszcze w tym roku 200 miliardów euro na walkę z kryzysem energetycznym.