Kiedy polskie euro?

Specjalnie dla INTERIA.PL, Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH oraz prof. Witold Orłowski, doradca Prezydenta ds. Ekonomicznych odpowiadają na pytania dotyczące zalet i wad przystąpienia Polski do strefy euro.

INTERIA.PL: - Kiedy i po jakim kursie najkorzystniej będzie przystąpić do strefy euro?

Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH: - Oczywiście kluczowa kwestia to kiedy. Jeżeli to byłby rok 2010, a w moim przekonaniu jest to całkiem realny termin, to w tym momencie kurs musiałby odzwierciedlać siłę polskiej gospodarki.

Tak szczerze mówiąc, powiedziałbym że to kurs dużo niższy niż obecnie, czyli nie 4 zł ale 3,7 lub 3,8. Sądzę, że złotówka będzie bardziej wzmacniała, ale trudno mi w tym momencie dokładnie to określić, ponieważ zależy to od tak wielu czynników, że trudno coś teraz przewidzieć, natomiast kluczem jest wyznaczenie terminu. Bo inny kurs będzie w 2010 a inny w 2012.

Reklama

INTERIA.PL: - Jakie profity uzyskamy poprzez jak najszybsze przyjęcie euro? Komu ma służyć taka szybka i nieodwracalna likwidacja złotego?

Ryszard Petru: - Jeśli chodzi o zalety, to po pierwsze członkostwo w klubie państw, które są stabilne i przez to świadczy to o tym, że ich gospodarki nie są zagrożone niestabilnością finansową. Po drugie niższe stopy procentowe - ustalane przez EBC - czyli niższe finansowanie kredytów. Po trzecie, co wydaje mi się także istotne, zniknie ryzyko kursu walutowego. Po czwarte, znacznie większe inwestycje zagraniczne, niż gdybyśmy euro nie wprowadzili. Te cztery kwestie przeważają nad potencjalnymi kosztami.

INTERIA.PL: - A jakie będą koszty?

Ryszard Petru: - Musimy mieć przejściowo wyższe stopy procentowe niż w UE, bo u nas automatycznie inflacja jest wyższa, czyli w krótkim okresie ponosimy pewien koszt, ale im szybciej będziemy w strefie euro, tym krótszy będzie ten okres wyższych stóp. Po drugie jest problem, że jeżeli będziemy musieli ciąć wydatki w ostatniej chwili, po to żeby spełnić kryteria z Maastricht, to przy niekorzystnych cięciach (np. wydatków inwestycyjnych) może to spowodować małe osłabienie wzrostu gospodarczego. I trzecia kwestia, to jest to, czego ludzie się obawiają, to jest wzrost cen.

INTERIA.PL: - Czy powinniśmy się tego bać?

Ryszard Petru: - Wydaje mi się to o tyle nieuzasadnione, że Polacy są bardzo wyczuleni na zmiany cen (w porównaniu do mieszkańców innych krajów UE) ze względu na to, że jako biedniejszy kraj mamy większą skłonność do liczenia każdego grosza. Nie sądzę, żeby ten efekt miał taką skalę jak w krajach eurolandu, poza tym tamta skala była też sztucznie nagłośniona przez media.

INTERIA.PL: - Czy utrata możliwości prowadzenia niezależnej polityki monetarnej nie zagrozi naszej suwerenności? Po przystąpieniu do unii walutowej będziemy całkowicie uzależnieni od polityki EBC, co będzie gdy okaże się ona nieadekwatna do sytuacji gospodarczej naszego kraju?

Ryszard Petru: - Oczywiście jest problem taki, że będą tzw. szoki niesymetryczne - jeśli stanie się w Polsce coś takiego, co nie dzieje się w Europie. I powstaje pytanie jak ma reagować polska polityka, jeśli instrument monetarny jest poza nami, czyli w EBC. Czyli pytanie sprowadza się do tego na ile polska gospodarka jest skonwergowana, zbieżna z tym co się dzieje w UE. Wydaje mi się, biorąc pod uwagę skalę naszej wymiany eksportowej z UE (70 proc. polskiego eksportu) i cykl koniunkturalny, że skala tej konwergencji jest bardzo duża. Nie obawiałbym się tego czy mogą nas dotyczyć szoki niesymetryczne, natomiast wydaje mi się, że zaletą tego jest to, że tak naprawdę EBC daje gwarancję pewnej stabilności, podczas gdy jednak w kraju takim jak Polska ten czynnik polityczny odgrywa zbyt dużą rolę. Pytanie jest takie - jaka będzie RPP gdy nie przystąpimy do euro. Prawdopodobnie jeśli nie przystąpimy do euro będzie to oznaczało, że do władzy doszli populiści, a jeśli tak, to jest zagrożenie że RPP też będzie populistyczna. W tym momencie o wiele bardziej wolę być zależnym od EBC i mieć stopy ustalane przez bank europejski, niż polegać na politycznej RPP.

INTERIA.PL: - Czy po wejściu do strefy euro możemy spodziewać się większego wzrostu gospodarczego?

Ryszard Petru: - Tak, jestem przekonany że będzie większy, ale to bardzo trudno policzyć. Na pewno spadają nam koszty różnic kursowych. Możemy też oczekiwać znacznego wzrostu inwestycji zagranicznych w Polsce w porównaniu z wariantem, gdybyśmy euro nie przyjęli.

INTERIA.PL: - Jak by Pan przekonał zwykłego Kowalskiego, że przyjęcie euro jemu także się opłaci?

Ryszard Petru: - Euro to większa szansa na stabilną walutę, tzn. na więcej miejsc pracy, inwestycji. Generalnie bardziej stabilne środowisko, w którym się żyje, a koszty z tego tytułu są niewspółmierne do korzyści. Przeciętnemu Kowalskiemu można powiedzieć tylko tyle, żeby się nie bał potencjalnego wzrostu cen z tytułu wejścia Polski do eurolandu, bo ja wierzę w Kowalskiego i wiem, że się nie da nabrać.

Zobacz galerię monet euro

Zobacz galerię banknotów euro

INTERIA.PL: - Czy to dobry czas na wprowadzenie euro?

prof. Witold Orłowski, doradca Prezydenta ds. Ekonomicznych: - Mamy teraz bardzo sprzyjający moment na wprowadzenie euro i żeby go wykorzystać potrzebna jest przede wszystkim decyzja polityczna, a będzie ją w stanie podjąć dopiero przyszły rząd. Ta decyzja musi być podjęta przy świadomości, że czasu nie ma dużo. Albo wykorzystamy sprzyjający moment, albo musimy to odłożyć, dlatego że wkroczenie do strefy euro, żeby było bezbolesne, musi nastąpić przy sprzyjającej koniunkturze gospodarczej. Czyli od polityki zależy wszystko, ponieważ nawet NBP nie jest w stanie określić swojej polityki tak długo, jak długo nie ma informacji od rządu w którym momencie będą spełnione kryteria wejścia. Najpierw rząd musi powiedzieć w którym roku zamierza i podejmuje się spełnić kryteria dotyczące przede wszystkim budżetu. Bank Centralny jest wtedy w stanie odliczyć 2 lata wstecz na ustabilizowanie kursu walutowego. Czyli jest to decyzja polityczna i to przyszłego rządu.

INTERIA.PL: - Co by było, gdybyśmy zrezygnowali z wprowadzenia euro?

prof. Witold Orłowski: - Musimy się liczyć z tym, że jeśli nie wprowadzimy euro w sprzyjających warunkach, to następna okazja może się przesunąć na kilka lat. Problem polega na tym, że wprowadzenie euro jest generalnie korzystne dla Polski, wpłynęłoby na zmniejszenie ryzyka, zwiększenie inwestycji, oszczędności, co doprowadziłoby do szybszego wzrostu gospodarczego. Jeśli odłożymy wejście do strefy euro, to będzie to oznaczało, że z części tych korzyści rezygnujemy. Mogę sobie wyobrazić znakomicie sytuację, że jeśli Polska nie wprowadzi euro, a zrobi to Słowacja czy Czechy, to wiele inwestycji, które zostały ulokowane w Polsce popłyną do naszych sąsiadów, bo inwestorzy lubią stabilność, pewność a nie lubią zmiennych kursów walutowych.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »