2012 był rokiem drukowania pieniędzy!

Rok 2012 powoli staje się historią. Gdy piszę te słowa nie wiem jeszcze, czy 21 grudnia faktycznie doszło do końca świata. Wśród wielu teorii na ten temat jest i taka, że Majowie nie tyle przewidywali koniec świata, ile skończył się ich kalendarz. A to nie to samo.

- Chociaż biorąc pod uwagę retorykę niektórych polityków, ekonomistów i innych ekspertów, to każdą tezę można postawić i udowodnić na bazie tych samych faktów. Czyli innymi słowy: jest tak jak mówimy, że jest. Można przecież różne rzeczy rozumieć po różnymi pojęciami. Dla jednych 1,4 proc. wzrostu PKB, czyli wynik osiągnięty w trzecim kwartale 2012 r., to dramat i właściwie recesja, choć klasycznie z pewnością recesją to nie jest, dla innych całkiem przyzwoity "plus", szczególnie w kontekście porównywania z innymi krajami.

Zostawmy jednak retorykę, zajmijmy się faktami. Rok 2012 z pewnością należał do ciekawych i miało miejsce wiele ważnych zdarzeń. Najważniejsze, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, było jednak chyba to, co działo się w strefie euro. Po dość niemrawych działaniach w latach 2010 i 2011, impet reformatorski nabrał rozpędu. Na poziomie całej unii walutowej stworzono z grubsza fundamenty nowego systemu. Z pewnością bezpieczniejszego. Kontrola fiskalna stała się faktem. Bezprecedensowe decyzje, najpierw o gigantycznych pożyczkach, a potem o de facto drukowaniu pieniędzy, podjął Europejski Bank Centralny.

Reklama

Na co postawić w 2013 roku?

Zaczęto tworzyć nadzór nad całym systemem bankowym, choć tu jeszcze nie wszystko zostało uzgodnione. Stworzono fundusz stabilizacji strefy. Przynajmniej tak samo istotne jest to, że także w poszczególnych państwach kontynuowano reformy i to reformy bez precedensu. Włochy, Hiszpania, Portugalia, nie mówiąc już o Grecji, podlegały działaniom, których nie powstydziliby się najwięksi piewcy kontroli nad finansami publicznymi. Dość powiedzieć, że na przykład w Wielkiej Brytanii podjęto decyzje o jeszcze głębszych konsekwencjach niż te, które wynikały z działalności legendarnej Żelaznej Damy, czyli Margaret Thatcher. Wydaje się zatem, że w 2012 r. zbudowano fundament stabilności finansowej w Europie. Choć jeszcze nie wszyscy w to wierzą i nie wszystkie zagrożenia przestały być realne. Z pewnością był to jednak rok Europy, choć niestety nie w znaczeniu pozytywnym. Każdy na świecie problemy europejskie odczuł.

W mniejszym, czy większym stopniu.

Rok 2012 był także rokiem drukowania pieniędzy. Pod różnymi nazwami, w nieco odmienny sposób, ale de facto tak można te procesy określić. Stany Zjednoczone kontynuowały działania rozpoczęte już wcześniej. Po maszyny drukarskie sięgnęły także Bank Japonii i EBC. Jak to wszystko się skończy?

Oczywiście wzrostem inflacji. Pytanie tylko kiedy? Przy czym rozpoczęcie procesu wzrostu cen będzie jednocześnie potwierdzeniem tego, że świat dźwiga się z dołka. Innego wiarygodnego sposobu na przeciwdziałanie efektowi załamania w 2009 r. chyba jednak nie ma. Analizując sytuację z Wielkiego Kryzysu wielokrotnie podkreślano, że jednym z większych problemów, jaki wtedy ogarnął świat, był brak zapewnienia płynności w kluczowych momentach. Tak czy inaczej konsekwencje odczujemy w przyszłości.

Warto także podkreślić, że w USA oficjalnie, ustami prezesów niektórych banków inwestycyjnych, odtrąbiono koniec kryzysu 2008 - 2009. Po raz pierwszy od tamtego czasu spadła liczba złych kredytów hipotecznych i dało się odczuć wyraźny oddech na rynku nieruchomości. Problemy oczywiście są, na czele z klifem fiskalnym, ale najgorsze, jak się wydaje, za największą gospodarką świata. Teza, o swoistej opozycji, jaka w 2012 r. miała miejsce, jeśli chodzi o sytuację w USA i w strefie euro, królowała zresztą w dyskusjach światowych analityków i inwestorów.

Wspomnijmy jeszcze o Chinach, które po latach napędzania koniunktury eksportem, oficjalnie przeszły na wspieranie rynku wewnętrznego, co ma stać się, a właściwie już się stało, priorytetem polityki gospodarczej. Skończyła się pewna epoka - epoka, jeśli można tak powiedzieć, prostego wzrostu. I dwucyfrowych wyników dynamiki PKB.

Koszty pracy wzrosły, bo Chińczycy nie chcą się już godzić na głodowe stawki. W konsekwencji wycofywanie się z bezpośrednich inwestycji w Państwie Środka osiągnęło zauważalny poziom, co postronnych obserwatorów może szokować. Był to zatem pod wieloma względami rok przełomowy dla nowego światowego giganta.

Co zresztą władze Chin często podkreślały, zarówno odchodzące, jak i przychodzące.

Jako ciekawostkę, choć o bardzo poważnych konsekwencjach, chciałem zwrócić uwagę na konflikt chińsko-japoński o wysepki Senkaku. Początek roku był bardzo obiecujący dla kontaktów drugiej i trzeciej gospodarki świata. Decyzja o wymianie handlowej z pominięciem "pośredników" w postaci dol., czy euro miała zintensyfikować procesy gospodarcze. I w ogóle poprawić relacje. Niełatwe dodajmy, bo oba narody nie pałają do siebie szczególną miłością.

Wystarczyła jednak jedna decyzja o zakupie maleńkich wysepek, żeby całe zbliżenie zawaliło się niczym domek z kart. Nie kwestionuję wagi złóż zlokalizowanych w pobliżu owych wysepek. Nie zmienia to jednak faktu, że, wydawałoby się, relatywnie błahy czyn doprowadził do potężnych konsekwencji gospodarczych. Załamanie sprzedaży japońskich samochodów w Chinach to coś, czego na początku roku nikt nie przewidywał.

W Polsce odczuwamy skutki tego, co dzieje się na świecie.

Polska gospodarka zwalnia, będąc pod wpływem niekorzystnych czynników zewnętrznych, czyli problemów strefy euro, w tym hamowania gospodarki niemieckiej, ale także wewnętrznych. Najważniejszy z tych wewnętrznych to oczywiście wyczerpanie się potencjału inwestycyjnego związanego z rozwojem infrastruktury.

Do tego doszły błędy, moim zdaniem, w polityce monetarnej, podwyżka stóp w maju i opóźnienie procesu obniżania ich w następnych miesiącach oraz zbytnie przykręcenie śruby kredytowej przez KNF i niepotrzebne straszenie dramatem, który rzekomo miał już za moment nastąpić. Wieszczenie totalnego załamania, upadłości Włoch, rozpadu strefy euro, dramatycznej recesji w Polsce odbiło się wreszcie na decyzjach zarówno przedsiębiorców, jak i konsumentów. Czy faktycznie grozi nam recesja? Jest to mało prawdopodobne, ale z pewnością zbliżyliśmy się do niej także w związku z mechanizmem samosprawdzającej się prognozy wynikającej z tego czarnowidztwa.

Co zatem stanie się w przyszłym roku?

Dobre pytanie. Moim zdaniem o ile rok 2012 był rokiem decyzji mających kluczowe znaczenie dla budowania nowej strefy wspólnej waluty, o tyle 2013 będzie rokiem, w którym świat uwierzy w szanse zbudowania tej nowej stabilnej strefy. Jeśli tak się stanie, to drugie półrocze rzeczywiście powinno przynieść długo oczekiwane odbicie w gospodarce. Nie tylko obszaru strefy euro, ale także naszej. A jeśli rzeczywiście Europa zacznie wychodzić z kłopotów, powoli, ale jednak, to optymizm pojawi się także w innych częściach świata. Bo, na razie, Stary Kontynent właśnie jest największym problemem naszego globu. Klifu fiskalnego w USA jakoś specjalnie się nie obawiam nawet, gdyby w krótszym okresie konsekwencje jego rozwiązania miały przynieść przyhamowanie największej gospodarki świata.

Marek Zuber

Autor jest ekonomistą i analitykiem rynków finansowych. Pełnił funkcję szefa zespołu doradców ekonomicznych premiera Kazimierza Marcinkiewicza

Sprawdź bieżące notowania indeksów światowych na stronach BIZNES INTERIA.PL

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: prognozy | świata | makroekonomia | drukowanie pieniędzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »