Minister Szczurek w pułapce Rostowskiego?

Z dr Stanisławem Kluzą, byłym ministrem finansów, rozmawiał Szymon Szadkowski

Systematycznie malejące wpływy z tytułu VAT do budżetu państwa, niewypał z drenażem kieszeni kierowców przez zwiększenie liczby fotoradarów, praktycznie od kilku lat brak dużych inwestycji zagranicznych, deficyt budżetowy zbliżający się w ekspresowym tempie do konstytucyjnego progu 60 proc. PKB, i jak łatwo się domyślić, w przyszłym roku zmniejszone dochody budżetu państwa z tytułu akcyzy na alkohol i papierosy. Czy w kontekście tych wszystkich czynników możemy powiedzieć, że Rostowski sam uciekł spod topora, a polecając Szczurka na swojego zastępcę, wpędził go w pułapkę?

Reklama

Zmiana na stanowisku ministra finansów wydaje się pożądana m.in. z racji sześciu lat zaniechań w reformowaniu finansów publicznych z obecnie widocznymi tego skutkami dla budżetu. Moment natomiast nie jest trafny, zważywszy na fakt, że jednym z fundamentów przyszłego budżetu mają być rezultaty zmian w OFE. Dobrze jest dokończyć to, co się rozpoczęło i nie spychać tematów na następców... Chyba że premier poprzez nominację Mateusza Szczurka chce się zdystansować od niektórych słabych merytorycznie pomysłów.

W maju tego roku KE zagroziła karami finansowymi i dała Polsce dodatkowe dwa lata (do 2015 r.) na zbicie nadmiernego deficytu do poziomu maksymalnie 3 proc. PKB. Według zaleceń, Polska miała w tym roku osiągnąć deficyt na poziomie 3,6 proc. PKB, a w 2014 r. 3 proc. Tymczasem polski deficyt wyniesie ok. 4,8 proc., a dzięki reformie OFE w 2014 r. deficyt obniży się do 4,6 proc. Z wypowiedzi unijnego urzędnika wynikało jasno, że obniżenie ma być realne, a nie przy pomocy zmian w statystyce...

Sięgając pamięcią do pierwszych miesięcy tego roku, mam wrażenie, że sposób prowadzenia rozmów w kontekście procedury nadmiernego deficytu miał wprowadzić w błąd stronę europejską co do rzeczywistej jakości zarządzania finansami publicznymi w Polsce. W rezultacie, w czerwcu Polska otrzymała nad wyraz łagodne zalecenia od Komisji Europejskiej. Kilkanaście dni później okazało się, że główne parametry tegorocznego budżetu są zawyżone i nierealne. Uważam, że minister finansów miał tego świadomość już na etapie przyjmowania budżetu. W tym kontekście najbardziej niepokoi mnie ryzyko utraty reputacji przez polski rząd w relacjach z Komisją Europejską.

Jak widać, bez zmian w OFE nie obniżymy deficytu. To nie koniec kłopotów Szczurka. 22 i 23 kwietnia 2014 r. to dni ustalenia praw do kuponów od obligacji skarbowych. Gdyby OFE działały do tego czasu bez zmian, nabyłyby prawa do wypłaty ok. 1,6 mld zł z tytułu odsetek od obligacji. Z kolei 25 kwietnia wypada termin spłaty pięcioletnich obligacji. Spłata tych papierów wartościowych kosztowałaby budżet państwa kolejne 2,3 mld zł. W sumie budżetowi bez zagarnięcia pieniędzy z OFE zabraknie 15 mld zł. Można powiedzieć, że jeżeli rząd nie zdąży z wprowadzeniem OFE do tego czasu, może się tak stać, że do historii przejdzie sformułowanie "czarny kwiecień", ponieważ wystarczy wnieść skargę do Trybunału Konstytucyjnego, żeby skutecznie zablokować prace legislacyjne, nie mówiąc o tym, że reforma emerytalna Rostowskiego to bardzo śliski prawnie temat i wiele środowisk szykuje pozwy przeciwko Polsce. Co wtedy?

Myślę, że premier wraz z ustępującym ministrem finansów chcieli wprowadzić zmiany w OFE siłowo i z zaskoczenia, trochę na wzór 2011 r. W rezultacie podjęli próbę ograniczenia i wykrzywienia debaty publicznej. Tymczasem wpadli w pułapkę niemerytorycznej propozycji legislacyjnej. Niestety, niektóre z pomysłów okazały się równie słabe, co i szalone.

Powołanie nowego ministra finansów daje szansę na elastyczniejszą rewizję wcześniejszych postulatów. Z punktu widzenia finansów publicznych dużo ważniejsze (niż przesunięcia w OFE) jest zadbanie o powrót koniunktury, ograniczenie wydatków na administrację oraz zwiększenie efektywności podatkowej państwa.

Przynajmniej kilka milionów Polaków pracuje na umowę o dzieło, co oznacza, że już dzisiaj wyłączonych jest z systemu opieki zdrowotnej i systemu emerytalnego. Przez to w przyszłości te kilka milionów Polaków w wieku emerytalnym czeka albo praca do śmierci, albo żebranie na ulicy, lub wcześniejsza śmierć z powodu braku choćby podstawowej opieki zdrowotnej. Jaka przyszłość czeka dzisiejszych 30-40 latków pracujących na umowy śmieciowe?

Po pierwsze bezrobocie wśród młodych jest dwukrotnie wyższe niż przeciętna stopa bezrobocia w Polsce. Kluczowa jest aktywizacja zawodowa młodego pokolenia. Należy pochwalić działania ministrów Kosiniak-Kamysza i Męciny w tym obszarze. Tylko poprawa warunków pracy dla młodego pokolenia ma szanse przełożyć się na poprawę dzietności. Zaś dzietność daje szanse na zmniejszenie się dysproporcji w liczebności młodszych i starszych pokoleń. Po pierwsze poprawa w obszarze zastępowalności pokoleń ma szansę przełożyć się w długim okresie na poprawę kondycji sytemu emerytalnego i jakości obsługi zdrowotnej.

Jakie widzi Pan w tej chwili priorytety w kwestii finansów skarbu państwa?

Finanse publiczne wymagają głębokiej reformy. Ze smutkiem oceniam, że rząd nie tylko nie przeprowadził jakiejkolwiek całościowej reformy w tym obszarze, ale przez sześć lat nie dorobił się nawet materiału programowego. W tym sensie z nadzieją patrzę na pierwsze postulaty Mateusza Szczurka, aby m.in. całościowo zająć się systemem podatkowym. Uważam, że podobnych programów powinniśmy oczekiwać m.in. w obszarze wydatków państwa i polityki demograficznej.

Stanisław Kluza (ur. 2 czerwca 1972 r. w Lublińcu) - doktor nauk ekonomicznych. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. W 1998 r. został stypendystą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, a w 1999 r. stypendystą Fundacji Fulbrighta. Studiował do 2000 r. na Uniwersytecie Waszyngtona w St. Louis, a jako stypendysta Dekaban-Liddle w 2001 r. na Uniwersytecie w Glasgow. Został członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich i honorowej rady ekspertów przy AIESEC Polska. Od 2002 do 2006 r. był związany z Bankiem Gospodarki Żywnościowej SA, zajmował stanowiska dyrektora departamentu i głównego ekonomisty.

Po wyborach w 2005 r. reprezentował Prawo i Sprawiedliwość w rozmowach koalicyjnych z PO w zespołach makroekonomicznym i podatkowym. W rządzie Kazimierza Marcinkiewicza wiosną 2006 r. powołany na podsekretarza stanu w Ministerstwie Finansów. 14 lipca 2006 r. objął urząd ministra finansów w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego. Został odwołany już 22 września tego samego roku w związku z powrotem na stanowisko rządowe Zyty Gilowskiej.

29 września 2006 r. został wybrany na przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Kadencję zakończył 12 października 2011 r.

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »