Rząd zajmie się sprawą Stoczni Gdańsk?

Wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński zapowiedział w czwartek złożenie wniosku, by na wtorkowym posiedzeniu rząd zajął się sprawą Stoczni Gdańsk. Ubolewał, że ukraiński inwestor nie stanął na wysokości zadania.

- Będę wnioskował, by na wtorkowej Radzie Ministrów był taki punkt, bo za dużo jest tam plotek i przesłanek o jakimś dokumencie, o przygotowywaniu się Agencji Rozwoju Przemysłu do takich, a nie innych scenariuszy. Myślę, że ta sprawa jest wyjątkowo ważna - powiedział w Sopocie dziennikarzom Piechociński. W kurorcie odbywa się Europejskie Forum Nowych Idei.

Zdaniem wicepremiera, rząd powinien poznać opinie, audyty i analizy dotyczące stoczni, za które odpowiada Agencja Rozwoju Przemysłu, jako współudziałowiec stoczni.

Wicepremier mówił, że ze smutkiem przyjmuje to, że ukraiński inwestor w stoczni "nie stanął na wysokości zadania". Jak wskazywał, Ukraińcy chcieli połączyć polską inżynierię i technikę budowania statków z dostawami tańszej blachy ze wschodu i w ten sposób planowali rozwój zakładu.

Reklama

- Tak się niestety nie stało. Te konflikty wewnątrz zgromadzenia wspólników, a także działania medialne pokazują, że partner ukraiński od kilkunastu miesięcy chciał od państwa daleko dalej idącego zaangażowania - ocenił.

W czwartek załoga Stoczni Gdańsk strajkowała przez kilka godzin, domagając się wypłaty zaległych pensji. Zakład ma kłopoty finansowe. Pracownicy od maja otrzymują wynagrodzenie w ratach.

Załoga Stoczni Gdańsk, która domaga się wypłaty zaległych wynagrodzeń, zawiesiła po kilku godzinach rozpoczęty w czwartek rano strajk - poinformował PAP wiceprzewodniczący komisji zakładowej NSZZ "Solidarność" Karol Guzikiewicz.

Guzikiewicz wyjaśnił, że strajk ostrzegawczy został zawieszony do poniedziałku do godzin przedpołudniowych, aby nie złamać ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.

W środę portal trójmiasto.pl napisał, że upadek Stoczni Gdańsk jest praktycznie przesądzony, bo Agencja Rozwoju Przemysłu odrzuciła projekt jej ratowania. Zamiast jednak to ujawnić, zamówiła w firmie PR schemat kampanii informacyjnej, która ma zdjąć z niej odpowiedzialność za taką decyzję.

W odpowiedzi na publikację trojmiasto.pl Agencja Rozwoju Przemysłu wydała w środę wieczorem oświadczenie, w którym napisała m.in., że "tego typu doradcze dokumenty pojawiają się przy dużych przedsięwzięciach, w które angażuje się ARP S.A., a takim niewątpliwie jest sytuacja w Stoczni Gdańsk, gdzie Agencja koncentruje się przede wszystkim na zabezpieczeniu miejsc pracy".

Stocznia należy do dwóch akcjonariuszy - 75 proc. akcji ma kontrolowana przez ukraińskiego właściciela Siergieja Tarutę spółka Gdańsk Shipyard Group, a 25 proc. należy do ARP. Udziałowcy od kilku miesięcy nie mogą dojść do porozumienia w sprawie sposobu poprawy sytuacji zakładu.

Na początku września do Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego Gdańsk Północ wpłynął wniosek o ogłoszenie upadłości stoczni. Złożył go wierzyciel, firma Techwind z Banina koło Gdańska, której stocznia zalega ok. 250 tys. zł. W minionych kilku miesiącach to już drugi wniosek o ogłoszenie upadłości stoczni w Gdańsku. W przypadku poprzedniego wierzyciela, stocznia uregulowała swoje zaległości.

Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Stoczni Gdańsk po ostatnim posiedzeniu na początku sierpnia zadeklarowało, że udziałowcy "nadal rozmawiają nad rozwiązaniem problemów finansowych Stoczni Gdańsk".

Na początku lipca WZA stoczni nie przyjęło planu ratowania zakładu. Gdańsk Shipyard Group zaproponowała wówczas, by podwyższyć kapitał zakładowy spółki o 85 mln zł, z czego 64 mln zł miałby przekazać większościowy udziałowiec, a 21 mln zł - mniejszościowy, czyli Agencja. ARP nie zgodziła się na przyjęcie takiej uchwały. Od 2004 r. pomoc publiczna dla stoczni wyniosła 555 mln zł.

Tusk: Jak trzeba będzie, państwo zapłaci wynagrodzenia stoczniowcom

Jeżeli Stocznia Gdańska zostanie postawiona w stan upadłości, to państwo wypłaci stoczniowcom zaległe wynagrodzenia i będzie dla nich szukać pracy - powiedział w czwartek na konferencji prasowej premier Donald Tusk.

Tusk zapowiedział, że państwo weźmie na siebie odpowiedzialność za wypłacenie zaległych wynagrodzeń. - Będziemy starali się wykorzystać wszystkie dostępne narzędzia, żeby ludziom pomóc. Ale ja nie podejmę decyzji, że będziemy dosypywali bez końca pieniądze ukraińskiemu właścicielowi. Przecież ludzie by się za to na mnie w Polsce wściekli - ocenił Tusk.

Dodał, że jeszcze w czwartek o stoczni będzie rozmawiał z ministrem skarbu i szefem Agencji Rozwoju Przemysłu. Premier zobowiązał ich, by przekazali bardzo precyzyjne informacje o rodzajach pomocy i wsparcia, którą stocznia otrzymała i o prawdziwej sytuacji Stoczni Gdańskiej. Premier poinformował, że chce się dowiedzieć, czy prawdą jest to, co mówią związkowcy; iż tylko dobra lub zła wola rządu zdecyduje o przyszłości Stoczni.

- Dla mnie absolutnie kluczowa jest przyszłość ludzi. Na pewno nie mogą zostać bez wynagrodzenia. Jeżeli właściciel nie zapłaci, stocznia będzie w upadłości, to my na pewno zapłacimy zaległe wynagrodzenia i będziemy szukali miejsc pracy - mówił.

Premier powiedział, że od wielu lat stocznia ma właściciela prywatnego, a obecność ARP, która ma 25 proc. udziałów w stoczni, jest obecnością pasywną. - Pełną odpowiedzialność za Stocznię Gdańską ma właściciel prywatny - podkreślił premier.

Przyznał, że przez lata rząd używał wielokrotnie różnych narzędzi wobec stoczni, w tym pomocy finansowej. Zaznaczył, że to nie były jednak pieniądze rządu, ale podatników. Zdaniem premiera już dawno pojawiło się pytanie, na ile można używać pieniędzy polskiego podatnika do ratowania poszczególnych firm i miejsc pracy.

- Uważam, że nie powinniśmy być więźniami żadnej ortodoksji w tej kwestii. Jeśli można użyć publicznych pieniędzy rozsądnie, tzn. tak, że dzięki temu na dłuższy czas ratujemy miejsca pracy, to warto to robić - zadeklarował premier.

Według premiera obecna kondycja stoczni to efekt wcześniejszych decyzji politycznych, nadzwyczaj silnej pozycji związków zawodowych i właściciela ukraińskiego. Zdaniem Tuska decyzja o przewłaszczeniu stoczni była decyzją czysto polityczną nie opartą na jednoznacznym rachunku ekonomicznym.

W czwartek załoga Stoczni Gdańsk, która domaga się wypłaty zaległych wynagrodzeń, zawiesiła po kilku godzinach rozpoczęty rano strajk.

Stocznia Gdańsk ma kłopoty finansowe. Pracownicy od maja otrzymują wynagrodzenie w ratach. - Niestety, zabrakło pieniędzy w kasie firmy. Nic nie wiem o blokadzie konta, czy zajęciu pieniędzy firmy przez komornika. Prawda jest taka, że Stocznia Gdańsk przeżywa od wielu miesięcy problemy finansowe, bolejemy nad tym. Dziś poszły przelewy do 700-osobowej grupy pracowników, a reszta załogi, ok. 500 osób, otrzyma pieniądze w poniedziałek - mówił PAP rzecznik prasowy ukraińskiego udziałowca stoczni Jacek Łęski.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »