"Financial Times": wzrost protekcjonizmu grozi powtórką z lat 30.

UE i USA zmierzają do protekcjonizmu; fala niechęci do globalizacji już pomogła Donaldowi Trumpowi wygrać wybory w USA, ale próba odwrócenia tego procesu za pomocą taryf grozi powtórką z lat 30. - ostrzega w dwóch artykułach "Financial Times". "Zwycięstwo Trumpa jest odrzuceniem wszystkich liberałów" - przyznaje "Economist"

Wynik wyborów prezydenckich w USA jest kolejnym dowodem na to, że kraje rozwinięte z trudnością radzą sobie ostatnio ze skutkami globalizacji. A skoro znaczna część populacji tych państw odczuwa jej negatywne skutki, trudno się dziwić, że część wyborców zwraca się przeciw międzynarodowym porozumieniom i wolnemu handlowi - pisze na łamach "FT" Lorenzo Bini Smaghi, były członek zarządu Europejskiego Banku Centralnego i wykładowca Centrum Spraw Międzynarodowych Harvardu.

Ostatnie dane dotyczące światowych obrotów handlowych dowodzą zresztą, że odwracanie procesu globalizacji już się rozpoczęło. - Najważniejszym pytaniem jest teraz to, jak dalece posunie się efekt wahadła i jaki to będzie miało wpływ na wzrost i pomyślność różnych części świata- pisze Smaghi i kreśli dwa możliwe scenariusze.

Reklama

W pierwszym wypadku światu grozi powrót do kryzysu lat 30. "W miarę jak jedne państwa będą się wycofywać z porozumień handlowych i podnosić cła, aby ich krajowa produkcja stała się bardziej konkurencyjna niż dobra importowane, inne mogą kontratakować za pomocą taryf, limitów, subsydiów oraz deprecjacji kursu (waluty), aby zrekompensować sobie zmiany cen (ich dóbr)" - prognozuje autor.

Taki rozwój wydarzeń doprowadziłby do konfrontacji, w której akcja rodzi reakcję odwetową, a to ostatecznie doprowadziłoby do zmniejszenia międzynarodowej wymiany handlowej i światowej produkcji - wyjaśnia Smaghi.

"Straciłyby na tym wszystkie kraje, byłoby też bardzo trudno wyjść z tego (kryzysu) i trwałoby to bardzo długo" - ostrzega dalej ekonomista.

Jest też inny scenariusz, który byłby powtórzeniem błędu, jaki Chiny popełniły w XV wieku i jaki sprawił, że z najbogatszego państwa zmieniły się w ubogie peryferie świata i stały z czasem celem podbojów - pisze Smaghi.

Państwo Środka, które było wcześniej potęgą handlową, nagle około 1440 roku zamknęło się, zrezygnowało z międzynarodowego handlu i odizolowało się od świata - wyjaśnia dalej ekspert, porównując taką politykę do stanowiska Donalda Trumpa, które odzwierciedla hasło jego hasło wyborcze "America First" (Ameryka Przede Wszystkim).

Zapaść gospodarcza Chin była wynikiem decyzji krajów Zachodu, które postanowiły szukać nowych szlaków handlowych i nowych partnerów. A to z kolei przyśpieszyło dalszy schyłek Państwa Środka.

"Teraz, jeśli nowa administracja USA wprowadzi daleko idące środki protekcjonistyczne w ramach programu +America First+, wschodzące gospodarki, począwszy od Azji, (...) mogą, zamiast wybrać kontruderzenie, podjąć kroki ku integracji (...), która zwiększyłaby ich wzrost gospodarczy niezależnie od barier handlowych narzuconych przez kraje zaawansowane" - uważa Smaghi.

"Próby odwrócenia globalizacji mogą być bardzo destruktywne, zwłaszcza dla tych, którzy zrobią (w tym kierunku) pierwszy krok" - konkluduje autor.

W artykule redakcyjnym "FT" podejmuje ten sam wątek i ostrzega Unię Europejską przed "staczaniem się w protekcjonizm", ku któremu skłaniają się teraz Stany Zjednoczone.

"Kraje zaawansowane powinny rozumieć, że tworzenie barier (...) przerywa światowy łańcuch dostaw, który ma znaczenie fundamentalne dla współczesnych gospodarek" - wyjaśnia redakcja.

"FT" podkreśla, że im bardziej produkcja dóbr, w poszukiwaniu optymalizacji kosztów, przemieszcza się ku miejscom, gdzie jest najtaniej, tym bardziej próba powstrzymania tego procesu odbija się negatywnie na krajach wprowadzających cła i kwoty importowe.

Wprowadzanie rozwiązań politycznych, które powstrzymują globalizację, może przysporzyć europejskim rządom chwilowej popularności, ale w ostatecznym rozrachunku żadną miarą nie pozwoli to na "budowanie takich nowoczesnych, rentownych sektorów (gospodarki), jakich potrzebuje Europa by uzyskać wzrost gospodarczy - konkluduje redakcja.

......................

Upadek muru berlińskiego w 1989 roku wyznaczył początek nowej ery, którą nazwano końcem historii. Dzień, w którym na nowego prezydenta USA wybrano Donalda Trumpa, wyznacza kres tego złudzenia - pisze w dwóch wtorkowych artykułach "Economist".

Końcem historii miał być kres konfrontacji między kapitalizmem a komunizmem. Ale historia wraca, by się zemścić - pisze brytyjski tygodnik. Zwycięstwo Trumpa to cios dla norm, które stanowią fundament polityki USA i jej roli, jako dominującej światowej potęgi. W kwestiach polityki zagranicznej podważa on to, w co wierzył każdy powojenny prezydent USA: że Ameryka zyskuje dzięki temu, że jest globalnym hegemonem

. Jeśli teraz Trump postanowi, że ma ona zrezygnować z tej roli, któż wie, jaka burza wybuchnie w tej pustce, jaka pozostanie po Ameryce? - pisze "Economist". Przeczucie, że znikają pewniki polityki międzynarodowej, zaniepokoiło sojuszników Ameryki, a obawa o załamanie globalizacji wstrząsnęło rynkami - ocenia tygodnik. "Biorąc pod uwagę jego program polityczny, jego temperament i wymogi urzędu, jesteśmy bardzo sceptyczni, co do tego, że będzie on (Trump) dobrym prezydentem" - ostrzega redakcja w artykule "Era Trumpa".

Protekcjonizm Trumpa zuboży najgorzej zarabiających Amerykanów, którzy jako konsumenci korzystają na importowaniu tanich dóbr. Jeśli doprowadzi on do wojen handlowych, krucha globalna gospodarka może wpaść w recesję. A ponieważ stopy procentowe już teraz są bliskie zera, politycy nie będę mogli łatwo zaradzić - prognozuje tygodnik.

"Zwycięstwo Trumpa jest odrzuceniem wszystkich liberałów, włącznie z tą gazetą" - przyznaje "Economist", przypominając, że jego redakcja broni od zawsze takich wartości, jak "klasyczna, liberalna demokracja, która - jak się zdawało - została umocniona w 1989 roku, została najpierw odrzucona w Wielkiej Brytanii, a teraz w Ameryce. Francja, Włochy i inne kraje europejskie mogą pójść za tym przykładem". W kolejnym artykule "Economist" przypomina główne założenia polityki Trumpa, podkreślając, że tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać po jego administracji.

Niektóre pomysły prezydenta elekta są sprzeczne z tradycyjnym programem jego partii. Inne obietnice wyborcze wydawały się mało realistyczne, a jeszcze inne będą zapewne odrzucone. Wiele będzie zależeć od tego, czy ci prominentni Republikanie, którzy otwarcie krytykowali Trumpa podczas kampanii wyborczej, zdecydują się jednak z nim pracować.

Być może - spekuluje "Economist" - jego rządy będą "czymś między reaganizmem a francuskim Frontem Narodowym" - pisze tygodnik, odnosząc się do populistycznej i skrajnie prawicowej partii, na czele której stoi Marine Le Pen

Administracja prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa powinna rozważyć poparcie dla wspieranej przez Chiny inicjatywy wolnego handlu w regionie Azji i Pacyfiku - zachęca we wtorkowym artykule redakcyjnym dziennik "China Daily".

Gazeta odnosi się tu do proponowanego przez Chiny Regionalnego Wszechstronnego Partnerstwa Gospodarczego (RCEP). Stanowi ono alternatywę dla Partnerstwa Transpacyficznego (ang. Trans-Pacific Partnership, TPP), które nie zakłada udziału Chin i któremu patronuje obecny prezydent USA Barack Obama. Podczas kampanii wyborczej Trump oceniał, że TPP będzie "katastrofą" dla kraju.

"Nowa administracja powinna zdać sobie sprawę, że bardziej otwarte i mające ogólny charakter RCEP okaże się bardziej efektywnym narzędziem dla amerykańskich interesów. (...) Waszyngton może wykorzystać rodzącą się i ewoluującą platformę do zaangażowania się w proces decyzyjny. Amerykański wpływ na Azję i Pacyfik nie zmniejszy się, jeśli administracja Trumpa postanowi konstruktywnie zaangażować się w regionie" - podkreślał anglojęzyczny chiński dziennik.

Chiny obawiają się, że podpisując TPP, będą zmuszone przez USA do otwarcia swego rynku. Tymczasem odrzucenie Partnerstwa może odizolować kraj od innych gospodarek regionu. "China Daily" dodaje, że Pekin odetchnął, ponieważ w obecnej sytuacji politycznej w USA mało prawdopodobne jest szybkie podpisanie TPP.

Jak zwraca uwagę agencja Reutera, opinie wyrażane w artykułach redakcyjnych nie są oficjalnym stanowiskiem Pekinu, ale należy je traktować jako bliskie poglądom władz.

TPP jest uznawane za element tzw. zwrotu w kierunku Azji administracji Obamy. Porozumienia ma uregulować zasady handlu na obszarze Azji i Pacyfiku, zanim zrobią to władze w Pekinie.

W skład RCEP wchodzi 10 państw Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) oraz Chiny, Japonia, Korea Południowa, Indie, Australia i Nowa Zelandia. Partnerstwo to nie zapewnia jednak takiego otwarcia gospodarczego jak w przypadku TPP.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | rynki wschodzące | juan | wojna handlowa | USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »