Kryzys finansowy głównie w głowach
Niepewność. To słowo najlepiej określa obecny rok. Spowolnienie w polskiej gospodarce jest pewne, nikt tylko nie wie, jak będzie ono głębokie. Wiele wskazuje na to, że w głęboką recesję nie wpadniemy.
Nadzieje te mogą przekreślić jednak strach banków przed udzielaniem kredytów oraz napędzane przez katastroficzne prognozy obawy konsumentów przed wydawaniem pieniędzy.
Kryzys jest w głowach - ujmuje to Maciej Krzak, ekonomista Centrum Analiz Społeczno- Ekonomicznych, główny autor kwartalnych prognoz makroekonomicznych CASE.
Dlatego przewidywania, co będzie się działo w gospodarce w tym roku, są wyjątkowo trudne. Analitycy CASE wybrnęli z tego zadania w ten sposób, że przedstawili dwa alternatywne scenariusze. Bazowy, bardziej prawdopodobny, zakłada, że polska gospodarka w 2009 roku będzie rosła w tempie 3-4 proc. Czarniejszy scenariusz to stagnacja - wzrost PKB w okolicach zera.
Jeśli gospodarka będzie rosła, to bezrobocie utrzyma się mniej więcej na poziomie 9,4 proc., a inflacja wyniesie około 3 proc. To wszystko uda się jednak tylko przy założeniu, że po pierwsze - banki wznowią kredytowanie gospodarki realnej, które zostało gwałtownie przystopowane w październiku ub. roku, po drugie - NBP zredukuje stopy procentowe, wreszcie po trzecie - światowa recesja okaże się słabsza niż najbardziej pesymistyczne prognozy.
- Gdyby banki nie pożyczały, NBP nie zareagował na pogarszającą się sytuację, a gospodarka światowa zsuwała się niebezpiecznie w dół, to grozi nam stagnacja - uważa Maciej Krzak.
Motorem wzrostu gospodarczego w najbliższym czasie będzie konsumpcja, spodziewać się można natomiast ostrego wyhamowania inwestycji.
- Kryzys wpływa na spowolnienie konsumpcji i inwestycji. To pierwsze zjawisko pokazują dane dotyczące sprzedaży detalicznej - o ile w pierwszym półroczu 2008 r. rosła ona w tempie 17,6 proc., o tyle już w kolejnych miesiącach ub. roku jej dynamika spadła poniżej 10 proc. To jest zapowiedź spowolnienia konsumpcji, która jednak będzie rewitalizowana od początku tego roku poprzez redukcję podatku od dochodów osobistych - mówi Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Niepokojące symptomy
Jak spowolnienie widać z perspektywy praktyków? Jednym z najlepszych punktów obserwacyjnych są firmy zajmujące się ubezpieczaniem wierzytelności.
- Obserwujemy zaczynające się problemy z płynnością polskich firm. Głównie dotyczy to przypadków z niektórych branż, takich jak motoryzacyjna, budowlana czy stalowa, i powiązanych z nimi obszarów - mówi Katarzyna Kompowska, prezes Coface Poland.
Na gorszą koniunkturę nałożył się jeszcze kryzys na rynkach finansowych, który powoduje, że bardzo wzrósł koszt pieniądza, a dostęp do niego jest utrudniony. Wiele zadłużonych firm, działających w sektorach o podwyższonym ryzyku, musi się liczyć ze wzrostem kosztów finansowania. Nie wszystkie na to stać i w efekcie niektóre z nich niestety nie są w stanie poradzić sobie z obsługą zadłużenia. Z jednej strony nie sprzyja im rynek, bo jest dekoniunktura, a z drugiej instytucje finansowe zaniepokojone sytuacją w tych firmach zmieniają warunki finansowania. - Wówczas dochodzi do sytuacji kryzysowych, w których czasami jedynym wyjściem jest ogłoszenie niewypłacalności.
Już o kilku takich przypadkach słyszeliśmy. Dość duża liczba firm zaczyna odczuwać poważne problemy z płynnością - dodaje Kompowska.
Przedsiębiorcy pytani w ankietach o kryzys w większości twierdzą, że jeszcze nie odczuwają jego skutków, ale się go boją.
Według sondażu przeprowadzonego jeszcze w październiku ub. roku przez Business Centre Club skutki gorszej koniunktury już odczuwało 39 proc. firm, ale obawiało się ich aż 91 proc. przedsiębiorców.
Nieco uspokajające są pod tym względem cykliczne badania koniunktury w polskiej gospodarce przeprowadzane przez Instytut Rozwoju Gospodarczego SGH.
- Huragan przetacza się przez rynki finansowe. Ten kataklizm nie dotarł jeszcze do sfery realnej. Fundamenty polskiej gospodarki są dobre - uważa profesor Elżbieta Adamowicz, współautorka Barometru IRG SGH.
W 2008 roku wartość barometru spadała - co oznacza, że spowolnienie, i owszem, jest faktem, ale na początku IV kwartału ub. roku spadki wcale nie były spektakularne.
Pogorszenie koniunktury nie jest jednak efektem zawirowań międzynarodowych, lecz wynika z cyklu gospodarczego. Podobnie uważa profesor Jan Winiecki, główny ekonomista banku WestLB Polska.
- Nasilenie histerycznych nawoływań w Polsce do "ratowania" gospodarki nie ma uzasadnienia. Przewidywane spowolnienie gospodarki ma naturalne, cykliczne przyczyny i było już sygnalizowane wtedy, gdy nikomu u nas nie śniło się o kryzysie finansowym. Dane statystyczne i wiedza o gospodarce pozwalają stwierdzić, że zmierzamy ku spowolnieniu, nie zaś recesji - uważa Winiecki.
Przyznaje, że będzie ono większe niż wcześniej przewidywane, ale krytykuje katastroficzny ton, w którym ostatnio przewiduje się najbliższą przyszłość. Przekonuje, że dane dotyczące np. produkcji przemysłowej, budownictwa czy tempa wzrostu płac nie potwierdzają póki co generalnego załamania trendów. To, co jednak niepokoi najbardziej, to zaskakująca dynamika kryzysu.
Katarzyna Kompowska pytana o to, jaką przyjmie on skalę, mówi, że tego się nie da jeszcze ocenić.
- Sytuacja jest bardzo dynamiczna, zmienia się z dnia na dzień - nawet gdy kondycja firmy jednego dnia nie wygląda źle, za parę dni zdarzy się coś, co powoduje, że zapada się ona jak domek z kart.
Duża liczba firm jest uzależniona od finansowania zewnętrznego - mówi prezes Coface Poland.
Faktycznie jaką postać przybierze kryzys, można będzie, jej zdaniem, ocenić dopiero po pierwszym kwartale 2009 roku.
- Ważne będą pierwsze miesiące tego roku. Po pierwsze spowolnienie gospodarki dopiero zaczyna być odczuwalne. Po drugie dla wielu branż - koniec roku, czas przedświąteczny, to był okres lepszej koniunktury.
To jest tradycyjnie czas, w którym działają dodatkowe siły napędowe, więc kryzys jest słabiej widoczny - mówi Kompowska.
Ryzykowne branże
Patrząc na wyniki badania koniunktury IRG SGH, widać, że spośród głównych sektorów gospodarki najdramatyczniej skutki spowolnienia odczuwa transport, gospodarstwa domowe oraz przemysł przetwórczy.
Lepiej - wbrew pozorom - radzą sobie banki oraz budownictwo. Chociaż w obu tych sektorach sytuacja również się pogarsza, to proces ten następuje powoli.
- Ostatnie kwartały ub. roku dla branży budowlanej oceniamy jako dobre, charakteryzujące się stałym wzrostem. Portfel zamówień Grupy opiewa na 7 mld złotych do realizacji w dwóch kolejnych latach, a nowe znaczące kontrakty stale się pojawiają - mówi Konrad Jaskóła, prezes Polimeksu- Mostostalu.
Jego zdaniem, w najbliższym czasie pojawią się również dalsze kontrakty w sektorze energetycznym dotyczące m.in. budowy instalacji odsiarczania spalin w elektrowni czy realizacji nowych bloków energetycznych (planowana corocznie budowa ok. 1000 MW mocy powinna przełożyć się na inwestycje rzędu ok. 2 mld euro) oraz zwiększona podaż kontraktów w sektorze drogowym. Prezes Polimeksu-Mostostalu chociaż ma świadomość, że również jego firmę mogą dotknąć negatywne trendy, jakie zakłóciły gospodarkę światową, to przekonuje, że pozycja spółki na rynku jest stabilna.
Sposobem na przeciwdziałanie kryzysowi są, jego zdaniem, wielkie kontrakty infrastrukturalne, m.in. poprzez absorpcję dyspozycyjnych środków UE oraz wykorzystanie potencjału budowlanego. To, co go niepokoi, to jednak fakt, że działania gremiów decyzyjnych w kraju, by tę szansę wykorzystać, są zbyt powolne.
- Spodziewaliśmy się, że wielkie kontrakty infrastrukturalne pojawią się dużo szybciej. Niestety, przetargi są zbyt wolno rozstrzygane, a procedury się przeciągają.
Relatywnie najmniej korzystnie wyglądają kontrakty z zakresu budownictwa drogowego.
Niezbędne jest efektywniejsze wykorzystanie dedykowanych funduszy unijnych również dla mniejszych projektów lokalnych - mówi Jaskóła.
Mimo tych utyskiwań na ciągle nie działające wystarczająco dobrze procedury przetargowe itp., w przypadku firm z branży budowlanej kryzys jednak dotknął na razie przede wszystkim te z nich, które zajmują się budową mieszkań.
Wśród branż najmocniej już dotkniętych kryzysem jest natomiast niewątpliwie branża stalowa. Zwolnienia grupowe w 2009 roku zapowiedział ArcelorMittal Poland.
Spółka pożegna się z ponad 1000 osób. Spadek produkcji ma wynieść ok. 30 proc. Problemy producentów rykoszetem uderzają w dystrybutorów stali.
- Kryzys na światowym rynku finansowym raczej nas nie ominie - uważa Jerzy Bernhard, prezes zarządu Stalprofilu SA.
Przyznaje, że producenci ograniczają produkcję i korygują swoje plany inwestycyjne.
Efektem jednak, jego zdaniem, będzie postępująca konsolidacja - m.in. jego firma kontynuuje strategię polegającą na budowie grupy kapitałowej.
Kłopoty przemysłu stalowego już uderzają w dostawców. Z jednej strony malejący popyt, a z drugiej dołujące ceny węgla powodują, że oszczędności gorączkowo szukać muszą spółki węglowe. Szczególnie mocno odczuwają kryzys producenci węgla koksowego.
Patrząc na notowania giełdowe, widać z kolei, że wśród sektorów, które już bardzo boleśnie odczuły spowolnienie, jest chemia.
W ślad za spadającą produkcją wszystkie notowane na GPW spółki sektora chemicznego były ostatnio potężnie przeceniane - mocno odstawały na minus w stosunku do również spadającego indeksu WIG.
Kłopoty klientów - w tym hut czy firm chemicznych - to jeden z powodów tego, że bardzo pesymistycznie najbliższą przyszłość oceniają przewoźnicy kolejowi. Według szacunków największego prywatnego przewoźnika - CTL Logistics - rynek przewozów towarowych w 2008 r. spadł o 3,5 proc., a w 2009 r. będzie się kurczył jeszcze w szybszym tempie, nawet o 6 proc.
Na wszystkich, ale chyba szczególnie na firmy energetyczne, negatywny wpływ będzie miało pogorszenie się warunków uzyskiwania kredytów. Droższy pieniądz w przypadku długoterminowych inwestycji, do których polska energetyka się właśnie przymierza, może zmusić całą branżę do zrewidowania planów.
O tym, że istnieje takie ryzyko, ostrzegają przedstawiciele największych firm energetycznych, m.in. Tauron Polska Energia.
Są oczywiście i przykłady pozytywne.
W dziedzinach, które na najbliższe lata pozyskały duże pieniądze unijne, cięcia planów na razie nie widać. Dotyczy to zarówno dużych projektów inwestycji infrastrukturalnych, jak i mniejszych przedsięwzięć, głównie niszowych w poszczególnych branżach, np. energetyce odnawialnej czy sektorze wytwórców urządzeń wentylacyjno-klimatyzacyjnych, gdzie inwestycje wymuszają podnoszące się standardy (m.in. wejście w życie dyrektywy unijnej o certyfi katach energetycznych).
Załamanie inwestycji?
Jednym z najbardziej niebezpiecznych zjawisk z perspektywy całej gospodarki jest spodziewany przez wszystkich analityków spadek inwestycji firm.
Nieco bardziej optymistycznie na tym tle wyglądają perspektywy napływu inwestycji zagranicznych. Paweł Wojciechowski, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych, uważa, że chociaż wpływ kryzysu niewątpliwie będzie odczuwalny w tej dziedzinie (przede wszystkim zmniejszą się reinwestycje, czyli inwestowanie przez już obecne w Polsce zagraniczne firmy wypracowanych przez nie zysków), to jednak ogółem zagraniczne inwestycje w 2009 roku powinny utrzymać się na podobnym poziomie co w ub. roku lub nawet być nieco większe.
- Generalnie zakładam, że poziom inwestycji typu greenfi eld w obecnym roku w porównaniu z rokiem ubiegłym spadnie w mniejszym stopniu niż poziom reinwestycji.
Wydaje się również, że inwestycje typu brownfi eld być może będą nawet na wyższym poziomie - dzięki temu, że będzie dużo projektów prywatyzacyjnych, a poza tym będzie się można spodziewać zainteresowania inwestorów przejęciem różnych firm, które w efekcie gorszej koniunktury będą tańsze. Natomiast najmocniej spadnie poziom reinwestycji, ponieważ korporacje międzynarodowe, które już w Polsce zainwestowały, będą wymagały od swoich spółek transferu dywidend. Biorąc pod uwagę te wszystkie uwarunkowania, zakładam jednak, że poziom nawet 12 mld dolarów w tym roku jest nadal możliwy do osiągnięcia - mówi Wojciechowski.
Na poziom inwestycji w gospodarce wpływ będzie miało również podejście inwestorów finansowych. Mimo że akurat fundusze Private Equity i Venture Capital są ostatnio zasobne w gotówkę, nie należy się spodziewać tego, że będą one natychmiast na potęgę inwestować.
Lata 2009 i 2010 to, zdaniem Jacka Pogonowskiego, prezesa Polskiego Stowarzyszenia Inwestorów Kapitałowych oraz partnera funduszu PE SGAM Eastern Europe Fund, nie będą najłatwiejsze dla branży Private Equity. To, co powstrzymuje fundusze od inwestowania, to, według niego, nawet nie sam fakt, że gospodarka zwalnia, lecz niepewność, brak możliwości oceny, jak duże będzie spowolnienie.
Dopiero uspokojenie sytuacji powinno spowodować powrót do inwestowania.
Wstępne szacunki wskazują, że rok 2008 był pod względem liczby i wielkości inwestycji dużo gorszy niż 2007. W 2009 roku sytuacja zacznie się poprawiać, ale dopiero rok 2010 i następne mają szanse być równie interesujące jak rok 2007. To wszystko jednak pod warunkiem, że do połowy tego roku będzie jasność co do skutków, jakie będzie miał międzynarodowy kryzys, powyciągane zostaną wszystkie "trupy z szafy" i nie będzie już obaw, że za chwilę pojawią się następne. Kryzys będzie miał również wpływ na to, w co, ewentualnie, będzie się inwestować.
- W mojej opinii bardzo niechętnie fundusze będą wchodziły w firmy produkcyjne, kapitałochłonne i eksportujące.
Nie dlatego, że nie mają one perspektyw, lecz dlatego, że niewiadomą jest to, jak się będzie kształtował popyt światowy. Na to jeszcze nakładają się gigantyczne wahania kursowe. To wszystko powoduje, że takie projekty są postrzegane jako ryzykowne.
W lepszej sytuacji są firmy usługowe obsługujące rynki środkowoeuropejskie, na których, pomijając wyjątki takie jak Węgry czy Ukraina, wciąż będzie wzrost gospodarczy.
Firmy działające na tych rynkach są postrzegane lepiej niż firmy, które np. obsługują także rynek niemiecki, będący wciąż w recesji - mówi Pogonowski.
Jednocześnie jednak, mimo tych zastrzeżeń zarówno z perspektywy inwestycji PE, jak i przyciągania kapitału z zagranicy, kryzys może być do pewnego stopnia szansą.
Zmuszając firmy na całym świecie do oszczędności, może spowodować, że rosnąć będzie popularność inwestycji w centra BPO (business process outsourcing), a Polska jest krajem, która z tego trendu może bardzo skorzystać.
Wydaje się, że będziemy wracać do pewnego poziomu inwestycji, które w gospodarce są niezbędne - firmy będą potrzebowały kapitału, niektórzy właściciele będą sprzedawali swoje biznesy, będzie więc naturalna podaż projektów i to po niższych cenach.
- Jeżeli banki wrócą do pożyczania pieniędzy, a będą musiały wrócić, to transakcje będą realizowane i to po niższych cenach.
Patrząc na to z dłuższej perspektywy, będzie to dla naszej branży dobry okres: firmy będą kupowane taniej, a gdy kryzys minie, fundusze, które teraz zainwestują, będą wychodziły z inwestycji i osiągały dobry zwrot z zainwestowanych pieniędzy - tłumaczy Pogonowski.
Recepty na kryzys
Co trzeba zrobić, żeby zminimalizować wpływ kryzysu na gospodarkę? Tu zarówno analitycy, jak i przedstawiciele rządu zgadzają się, że kluczowe znaczenie ma podtrzymanie poziomu inwestycji.
- Po to by przeciwdziałać skutkom kryzysu, rząd powinien podjąć działania, które pobudzałyby inwestycje firm - takie jak przyspieszenie finansowania inwestycji, funduszy unijnych, gwarancje dla małych i średnik firm czy wprowadzenie ulg inwestycyjnych - uważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista PRB.
Z badań ankietowych NBP wynika, że przedsiębiorcy kończą już zaczęte inwestycje, ale wstrzymują się z rozpoczynaniem nowych. - Z uwagi na pozycję inwestycji w tworzeniu PKB, która jest większa niż konsumpcji, w tej dziedzinie powinny zostać podjęte działania - mówi Jankowiak.
Zaproponowane przez rząd działania mające zwiększyć skalę finansowania inwestycji realizowanych przy wsparciu funduszy unijnych można pozytywnie ocenić. Tak samo zwiększenie skali gwarancji kredytowych dla małych i średnich przedsiębiorstw, bo to one są najbardziej narażone na skutki pogorszenia dostępu do kredytów bankowych. Warto byłoby rozważyć wprowadzenie czasowej (3-5 lat) ulgi inwestycyjnej w podatku CIT (lub szerzej - w podatku płaskim, tak by ulga ta zahaczyła również o firmy rozliczające się wg liniowego PIT).
Jak wskazują zarówno analitycy, jak i przedstawiciele biznesu, oprócz pakietu antykryzysowego, polegającego na ułatwieniach w dostępie do kapitału, to, czego potrzebuje gospodarka - i to szczególnie w momencie, gdy musi zmierzyć się z gorszą koniunkturą - to wielokrotnie już zapowiadanych rozwiązań usuwających bariery biurokratyczne.
- Reformy strukturalne są prowadzone w dobrym kierunku, ale niestety ulegają rozmyciu. Polityczne opóźnienia są wyraźne.
Dobrze byłoby, żeby politycy wzbili się ponad podziały i rzeczywiście zaczęli szybko przyjmować reformy deregulacyjne, zwłaszcza takie, które zwiększyłyby zaufanie biznesu i w ten sposób minimalizowały ryzyko utraty miejsc pracy w polskiej gospodarce - uważa Maciej Krzak.
- Rząd stale zapewnia, że pracuje nad uproszczeniem prawa. Na szczęście w wielu przypadkach urzędników do przyspieszenia dopinguje Unia Europejska. By skorzystać z dofinansowania, trzeba się będzie pospieszyć.
W tym kontekście ważne jest też dostosowanie wielu zakładów produkcyjnych do europejskich norm ochrony środowiska.
I nie chodzi tylko o CO2. Dla wielu fabryk dostosowanie się do norm będzie oznaczało być albo nie być. No i wreszcie perspektywa Euro 2012. Musimy się spieszyć, jeśli chcemy mieć się czym pochwalić - dodaje Konrad Jaskóła.
Jednak największa odpowiedzialność za to, w jakim stanie gospodarka przejdzie przez kryzys, spoczywa na samych przedsiębiorstwach.
Co można doradzić firmom na czas kryzysu?
Katrzyna Kompowska zwraca uwagę, że w przypadku polskich firm w ok. 70 proc. finansują swoją działalność kredytem kupieckim. O ile w przypadku dostępu do kredytu bankowego rozwiązania proponowane przez rząd i inne instytucje państwowe mogą wspomagać przedsiębiorstwa i sprzyjać zwiększaniu wzajemnego zaufania - o tyle w tej dziedzinie to przede wszystkim od samych przedsiębiorstw zależeć będzie, jak mocno dotknie je kryzys.
- To, co należałoby firmom zalecić, to przede wszystkim lepszy monitoring rynku i odpowiednie kształtowanie portfela swoich odbiorców. Szansę na poradzenie sobie z problemami będą miały te firmy, które dokładnie śledzą, co dzieje się w ich branży i nie mają priorytetu sprzedaży nad ryzykiem - mówi prezes Coface Poland.
Krzysztof Orłowski