Wielki atak mrozu w kwietniu. Winiarze liczą na cud, "wszystko stracone"

Winiarze podliczają straty po fali ujemnych temperatur, która wymroziła pędy winnych latorośli. Z ponad 40 winnic na Dolnym Śląsku ucierpiały wszystkie. Niektóre w całości. Dolnośląscy winiarze domagają się, aby region został uznany obszarem klęski żywiołowej. Wtedy otrzymają odszkodowania. Teraz nie mogą na nie liczyć, bo - jak uzasadniają - większość firm nie ubezpiecza winnic od przymrozków, a ci którzy to robią, życzą sobie bardzo dużo.

To był największy atak mrozu w kwietniu od 20 lat, a według niektórych nawet od 40 lat. - Sytuacja była nienaturalna. A prawdziwym problemem nie były przymrozki, w kwietniu zdarzają się przecież często, tylko poprzedzający je upał, podczas którego na krzewach o prawie miesiąc wcześniej zostały zawiązane owoce - wyjaśnia Interii Marek Dymkowski, prezes zarządu Stowarzyszenia Winnice Dolnośląskie. 

Mróz dosięgnął wszystkich

Kiedy zrobiło się ciepło, z pędów głównych wybiły latorośla, które są bardzo wrażliwe na niskie temperatury i kiedy winnice nawiedził mróz - w niektórych rejonach Dolnego Śląska temperatura spadła do -8 stopni Celsjusza - nasady przemarzły. - Patrząc na skalę tego, co się zadziało, tylko w obrębie dolnośląskiego, trzeciego, najbardziej winiarskiego regionu Polski, nie znam winnicy, która by nie ucierpiała. Niektóre straciły 100 proc. nasadzeń - informuje Dymkowski. 

Reklama

Jedną z nich jest dolnośląska winnica Ramut. Problem zaczął się tam tydzień temu, w nocy ze środy na czwartek. - Rano połowa nasadzeń była zmrożona. Zastanawialiśmy się, czy rozpalać ogniska, ale po przeanalizowaniu prognoz na najbliższe dni, postanowiliśmy nie podejmować walki i przeczekać. Dzień później mróz zniszczył wszystko. Mamy 100 proc. zmrożonej winnicy - opowiada Ewa Ramut.   

Plantacja istnieje od siedmiu lat. Przed dwoma laty, po raz pierwszy produkowała wino, głównie na lokalny rynek. Miniony sezon był lepszy, sprzedaż zaczęła się rozwijać i Ramut znajdował odbiorców w innych regionach Polski. Najbliższej jesieni do sklepów trafią wciąż leżakujące butelki z 2023 r. - Martwimy się, co sprzedamy za rok, jeśli tej jesieni nie będzie zbiorów, nie będzie produkcji - zastanawia się właścicielka winnicy.  

Celtica też zmrożona

Najdłużej przed mrozem broniła się położona w Sobótce i założona w 2015 r. Celtica. Winne latorośla rosną tam na zboczu, i kiedy inni właściciele mierzyli się z mrozem, na plantacji wciąż panowała dodatnia temperatura. - Myśleliśmy, że się uratujemy - przyznaje Interii Małgorzata Demków, współwłaścicielka winnicy. Mróz jednak nadciągnął przedwczoraj i zmroził krzewy winnej latorośli. - Wszystko zostało stracone - przyznaje. 

Zamiast palić ogniska czy odymiać krzewy, właściciele winnicy postawili na środki ochrony roślin, jednak nie zadziałały. - Zgodnie z opisem, powinny chronić pąki i pędy do -5 stopni Celsjusza, ale się nie udało - przyznaje. Podobnie jak sąsiadowi, który rozstawił w winnicy piecyki i nocami palił ogniska. - Temperatura ani drgnęła. Nie miało to sensu - zapewnia. Do handlu nie trafiło jeszcze wino z zeszłorocznych zbiorów, ono też będzie sprzedawane za rok. - Nie wiem, co zrobimy za dwa lata, jeśli jesienią niczego nie zbierzemy - zastanawia się właścicielka Celtiki. 

Wsparciem klęska żywiołowa

Dlatego dolnośląscy winiarze zwrócili się o pomoc do urzędu marszałkowskiego. Domagają się, aby rejon został ogłoszony obszarem klęski żywiołowej. Z inicjatywy marszałka, Cezarego Przybylskiego, została powołana Komisja Klęskowa i prawdopodobnie jutro wiadomo będzie, czy przychyli się ona do żądań poszkodowanych. - Jeśli tak, dostaniemy odszkodowania od każdego kilograma straconych winogron - wyjaśnia prezes Stowarzyszenia Dolnośląskich Winnic. 

Na inną pomoc nie mogą liczyć. Winnice zwykle nie mają wykupionych polis. Większość ubezpieczycieli nie ubezpiecza od mrozu. - Można wykupić takie ubezpieczenie, ale nie na kwiecień, np. na maj. Mrozy w kwietniu nie są niczym wyjątkowym. Jest ono jednak mało opłacalne. Za 5-hektarową winnicę trzeba zapłacić około 40 tys. złotych - informuje Marek Dymkowski.  

Jest jednak szansa, że mimo klęski, jaka nawiedziła winnice, sadzonki się odrodzą. Pąki winorośli są tak zbudowane, że obok stożka głównego mają jeszcze dwa zapasowe tzw. uśpione pąki, schowane pod korą gałęzi, która je osłania przed zimnem. - Można powiedzieć, że są to pąki zapasowe, które wybijają później i są bardziej odporne na zimno - wyjaśnia Ewa Ramut. Na ostateczną ocenę sytuacji winiarze muszą czekać co najmniej dwa tygodnie. - Do tego czasu postanowiliśmy nie odwiedzać winnicy. Będziemy spokojnie oczekiwać, czy coś się wyjaśni - informuje Ramut.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mróz | winnice | klęska żywiołowa | odszkodowania | winiarze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »