Bazylejskie dziel i rządź

Największe banki europejskie nie chcą podziałów - tego zresztą można było się spodziewać już dwa lata temu, gdy powstał raport Liikanena. Obecna sytuacja zaczyna jednak przypominać pat.

Największe banki europejskie nie chcą podziałów - tego zresztą można było się spodziewać już dwa lata temu, gdy powstał raport Liikanena. Obecna sytuacja zaczyna jednak przypominać pat.

Raport Liikanena nie budził takich zastrzeżeń jak teraz, nawet dwa lata temu, czyli wtedy, kiedy powstawał. Obecnie jednak, po przedstawieniu przez Komisję Europejską planu restrukturyzacji największych banków, ich przedstawiciele zaczęli dość gwałtownie protestować. Sytuacja jest, prawdę mówiąc, dość kuriozalna, gdyż propozycje KE są jednak bardzo łagodne w porównaniu z rekomendacjami ekspertów zebranymi przez fińskiego ministra finansów w 2012 r. Przede wszystkim, raport Liikanena zalecał bowiem, aby banki aktywne na rynkach finansowych wyraźnie wyodrębniły ten rodzaj aktywności od tradycyjnej działalności depozytowo-kredytowej. - Dzisiejsza propozycja jest ostatnim elementem regulacyjnej reformy europejskiego sektora bankowego. Odnosi się ona do niewielkiej liczby bardzo dużych banków, które inaczej wciąż byłyby zbyt duże, by upaść; zbyt kosztowne, by je ratować i zbyt kompleksowe, by je zlikwidować - powiedział komisarz UE ds. rynku wewnętrznego Michel Barnier. Dodał, że propozycje KE wzmocnią stabilność finansową i zapewnią, że podatnicy nie będą płacić za błędy banków.

Reklama

Cienie Lehmana i Liikanena

Wszystko zaczęło się oczywiście w 2008 r., po upadku amerykańskiego Lehman Brothers, co zapoczątkowało światowy kryzys finansowy. Wówczas światowi przywódcy, by chronić kieszenie podatników, zobowiązali się do rozwiązania problemu banków zbyt dużych, by upaść (z ang. too big to fail). Obecny projekt przewiduje, że największe banki działające w UE nie mogłyby handlować na rynkach finansowych dla własnego zysku. Daje też nadzorcom sektora finansowego prawo do podziału niektórych instytucji, tak aby najbardziej ryzykowną działalnością zajmowały się ich spółki córki mające własne zabezpieczenia kapitałowe. Ograniczeniami tymi automatycznie objęte mają być banki, które Rada ds. Stabilności Finansowej (FSB) - instytucja koordynująca regulacje finansowe na świecie, działająca przy Banku Rozrachunków Międzynarodowych w Bazylei - uznała za systemowo ważne. Z pozostałych banków zakaz handlu na własny rachunek będą miały tylko te, których aktywa i obroty na rynkach przewyższają określone progi.

Jednak kilka krajów - w tym Niemcy i Francja, skąd wywodzi się sporo spośród największych banków w UE, są przeciwne propozycjom Brukseli, aby zakazać tym instytucjom spekulacji na rynkach. Przedstawiciele tych państw twierdzą bowiem, że proponowane przepisy mogą sprawić, że niektóre rodzaje usług, służące finansowaniu gospodarki, nie będą świadczone przez europejskie banki, tylko przeniosą się do innych państw albo do szarej strefy bankowej, co zagrozi finansowaniu gospodarki w kluczowej fazie ożywienia gospodarczego. Wskazują też, że istnieją dobre argumenty na rzecz zachowania w Europie modelu banku uniwersalnego, tzn. takiego, który zajmuje się wszystkimi rodzajami bankowości. Do największych banków uniwersalnych pod względem wartości aktywów należą m.in. niemiecki Deutsche Bank, francuskie BNP Paribas i Societe Generale oraz włoski UniCredit.

Amerykański trop

Duże banki mają zresztą ostatnio zdecydowanie trudny okres. Niedawno media doniosły, że szwajcarski Credit Suisse nie obronił się przed oskarżeniem o uchylanie się od podatków. Amerykańskie władze żądały, by instytucja zapłaciła ponad 2,5 mld dolarów grzywny. Przed ogłoszeniem tego wyroku obawiano się, że będzie on miał katastrofalne konsekwencje dla rynków finansowych. Cóż, dzień po tym, jak informacja o werdykcie amerykańskiego sądu została upubliczniona, akcje szwajcarskiego giganta... zyskały na giełdzie 1 proc. To może oznaczać, że są banki nie tylko zbyt duże, by upaść, ale nawet zbyt duże, by je zaskarżyć. A najbardziej dotkliwa część kary, czyli grzywna, stanowi mniej niż przychody osiągnięte przez grupę w jednym kwartale.

Zresztą amerykańskie powiązania są w tej kwestii dość istotne. Dość powiedzieć, że pod koniec 2013 r. ustawę zakazującą bankom handlu na własny rachunek, znaną jako reguła Volckera (od nazwiska pomysłodawcy, byłego przewodniczącego Fedu Paula Volckera) przyjęły władze w USA. Amerykański sekretarz skarbu Jack Lew ocenił wówczas, że Waszyngton zrobił już wystarczająco dużo, by pieniądze podatników nie były nigdy więcej wykorzystane na pomoc dla banków, jak podczas ostatniego kryzysu. Skrytykował przy okazji regulatorów z UE, że są wobec swojego sektora bankowego zbyt pobłażliwi. Wyraził obawy, że różnice w reżimie regulacyjnym mogą utrudniać toczące się już negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu między UE a USA.

Cóż, na razie Barnier podkreślił, że ewentualne problemy ok. 30 największych banków stanowiłyby systemowe ryzyko dla europejskiej stabilności finansowej i dlatego właśnie potrzebne są stosowne regulacje. Wskazał, że takie problemy wiązałyby się z koniecznością uruchamiania środków publicznych, a tym samym obciążania podatników. - Dotychczasowa pomoc publiczna na rzecz sektora finansowego wyniosła w zobowiązaniach 1,6 bln euro, 13 proc. europejskiego PKB zostało wydane od kryzysu finansowego na przełomie 2008 i 2009 r. na pomoc dla sektora finansowego - przypomniał komisarz.

Światłem w cień

Ponadto komisja zaproponowała przepisy zwiększające przejrzystość pewnych transakcji w sektorze instytucji parafinansowych, tzw. shadow banking. Jest to częściowo powiązane z osobą wspomnianego wcześniej Erkki Liikanena. Powiedział on bowiem niedawno, że istnieje niebezpieczeństwo, iż bardziej rygorystyczne przepisy regulacyjne dotyczące banków mogą prowadzić do rozkwitu nieregulowanego sektora pozabankowego. Zdaniem fińskiego ministra, duże organizacje prowadzące działalność bankową, nie będąc bankami, mogą stać się tak istotną częścią finansowego krwiobiegu, że konieczna stanie się ich regulacja. Europejscy regulatorzy już od jakiegoś czasu próbują zresztą rzucić nieco światła na shadow banking - tym bardziej że wartość tego rynku szacowana jest na 24 tryliony euro. Składają się na to zarówno pożyczkodawcy, jak i fundusze pieniężne czy hedgingowe. Sama wielkość niektórych firm z tego sektora sprawia, że rynki mogą oczekiwać w stosownym momencie wsparcia ich ze środków publicznych, aby uchronić się przed finansową katastrofą. Zdaniem Liikanena, ten problem nie jest jednak na razie rozwiązany. - Być może konieczne są proaktywne działania, takie jak określenie części instytucji pozabankowych mianem instytucji systemowych - tak samo, jak uczyniono w przypadku banków - powiedział Erkki Liikanen.

(Nie)wielki problem

Cóż, problem dużych banków miała pierwotnie załatwić unia bankowa. Wygląda na to, że przynajmniej w tym obszarze poniesiono porażkę. Przypomnijmy wreszcie, że według propozycji zgłoszonych przez G20 banki powinny zwiększyć jeszcze bardziej niż obecnie poziom rezerw - tak, by dysponowały odpowiednią nadwyżką kapitału i obligacji w razie kryzysu. Taka nadwyżka zapewniłaby finansowy spokój, ale przede wszystkim zapobiegła kolejnemu ratowaniu banków przez europejskie rządy. Jednak banki i regulatorzy, tak w Europie, jak i w Azji, twierdzą, że poziom kapitału (tzw. poduszka kapitałowa) jest już teraz wystarczająca. Bufor musi obecnie wynosić co najmniej 10 proc. wartości aktywów ważonych ryzykiem. Tymczasem wprowadzenie dodatkowego obowiązku kapitałowego zwanego potocznie tarczą dłużną (debt shield) zwiększyłoby konieczne rezerwy kapitałowe do 20-25 proc. A to mogłoby oznaczać dla wielu banków systemowych zbyt dużych, by upaść, prawdziwe kłopoty. Jednak zdaniem wielu ekspertów, nie stanie się to w najbliższej przyszłości. Być może jakieś decyzje na ten temat zapadną w listopadzie - wtedy zbiera się w Australii Rada Stabilności Finansowej (FSB). Jeżeli nawet dojdzie wówczas do jakichś uzgodnień, trzeba będzie jeszcze przekonać regulatorów w poszczególnych krajach, by zmienili w tej kwestii własne regulacje. - Nie sądzę, by Fed zajął się tą sprawą zbyt prędko - powiedział Kenneth Bentsen, szef lobby bankowego w Global Financial Markets Association.

A jak będzie z wspomnianymi wcześniej propozycjami KE? Media prognozują, że te rozwiązania - nawet jeśli zostaną zatwierdzone - najpewniej nie wejdą w życie przed 2017 r. w związku z faktem, że projektem zajmie się dopiero następny Parlament Europejski. Na razie dość powściągliwie wypowiedziała się na ten temat europejska lewica. Jürgen Klute, niemiecki eurodeputowany z Konfederacyjnej Grupy Zjednoczonej Lewicy Europejskiej, stwierdził wprost, że propozycja Barniera nawet nie zahacza o problem dużych banków. Jego zdaniem, wystarczy, by taki bank przeniósł działalność inwestycyjną do jednej ze swoich małych filii. Dodatkowo, przedstawiona w projekcie definicja działalności handlowej (a więc pełnienia funkcji animatora rynku, transakcji na złożonych instrumentach pochodnych lub sekurytyzacji) jest nieprecyzyjna i zawężona. Nie wiadomo więc nawet, jakie będą losy projektu Michela Barniera w przyszłym Parlamencie Europejskim.

Kamil Majewski

Miesięcznik Finansowy Bank
Dowiedz się więcej na temat: rządzenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »