Bary mleczne na skraju przepaści. "Zimą już może nas nie być"
Warszawskie bary należące do Jadłodajni Centralnej przygotowują się do kryzysu. 2022 rok zamknie się dla nich olbrzymimi stratami. Szukają więc oszczędności, m.in. rozważane jest wycofanie dań smażonych ze względu na wysokie ceny oleju. Bary mleczne wprawdzie chroni status przedsiębiorstw budżetowych, ale to może nie wystarczyć, żeby utrzymać niskie ceny. Ostatnia zmiana przepisów na korzyść barów mlecznych miała miejsce kilka miesięcy temu, ale rozporządzenie Ministra Finansów było lekarstwem na sytuację na początku roku. Jednak obniżony wtedy narzut to dziś, w warunkach kryzysu energetycznego, gwóźdź do trumny wielu jadłodajni.
Warszawskie bary należące do Jadłodajni Centralnej przygotowują się do kryzysu. - Przeprowadzamy w naszych barach audyt energetyczny, aby sprawdzić, jakie oszczędności są możliwe do poniesienia. Być może ograniczymy menu. Myślimy na przykład o wycofaniu dań smażonych ze względu na horrendalne ceny oleju. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli zamykać jadłodajni na zimę, bo dla wielu stałych klientów byłby to trudny do zniesienia cios - opowiada Interii Kamil Hagemajer, właściciel sieci barów mlecznych w stolicy, Gdyni i we Wrocławiu.
Zdaniem Kamila Hagemajera, poziom absurdu sięga w Polsce nie tylko barów mlecznych, ale i każdej dziedziny życia. - Dla mnie najbardziej istotna wciąż pozostaje misja jadłodajni, do których przychodzą różni ludzie, ale każdy z nich może zjeść tanio zdrowy posiłek i poczuć się właśnie jak człowiek. I ci najbiedniejsi nie muszą mieć kompleksu niższości wobec tych, którzy przy stoliku obok wpatrują się w ekran drogiego laptopa i jedzą tę samą zupę. To takie sprzymierzenie zupy pomidorowej, prawdziwe porozumienie ponad podziałami, może ostatnie w tym kraju i bardzo bym nie chciał, żeby przestało istnieć - mówi Kamil Hagemajer.
Restaurator przyznaje, że rok 2022 zamknie olbrzymimi stratami. Bary mleczne wprawdzie chroni status przedsiębiorstw budżetowych, ale to może nie wystarczy, aby utrzymać niskie ceny. Ale dlaczego właściwie w takich placówkach jedzenie jest dużo tańsze, niż gdzie indziej? Niższa cena potraw jest spowodowana dotacjami państwowymi. Państwo dokłada jednak wyłącznie do produktów jarskich (zbożowych, mlecznych, warzyw i grzybów), dlatego potrawy mięsne są trochę droższe. Dotację otrzymują tylko te lokale, które nie narzucają marży większej niż 45 proc. wartości zakupionego produktu spożywczego.
- Działamy na obniżonej wysokości narzutu od maja, kiedy Ministerstwo Finansów zmniejszyło jego dopuszczalny poziom z 55 proc. Dziś mamy właściwie tylko dwa wyjścia. Możemy podnieść ceny i tym samym zrezygnować z subwencji rządowych, albo nadal dopłacać do każdego podawanego dania. Tak naprawdę, gdyby nie specyficzna kondycja zakładu masowego żywienia, już dawno powinniśmy ogłosić upadłość. Co zresztą nastąpi, gdy już nie będziemy w stanie płacić faktur - dodaje Hagemajer.
Na początku roku za 1 MWh energii elektrycznej od PGE Jadłodajnia Centralna płaciła około 700 zł. Na ostatnich fakturach cena 1 MWh wynosi już 2,6 tys. zł. Podobnie, o 300-400 proc. wzrósł już koszt ogrzewania. Jak to się przekłada na ceny? - Przyjmijmy, że składniki jednej porcji zupy pomidorowej kosztują 2 zł. Musimy doliczyć do tego co najmniej 3 zł za energię. W moich barach ludzie zapłacą za swój talerz zupy 4,60 zł. Czego Państwo nie rozumiecie? - dodaje restaurator.
Wydawać by się mogło, że bary mleczne mają zapewnione funkcjonowanie dzięki rządowym dotacjom. To nie do końca prawda. W przyszłym roku dotacje dla barów mlecznych mają osiągnąć pułap 30 mln zł (w tym roku jest to około 20,3 mln zł). To nie są w skali kraju jakieś trudne do wyobrażenia środki. - Mimo wszystko część ludzi w rządzie chyba rozumie, jaką mamy sytuację - uśmiecha się rozmówca Interii. Mimo to warszawskie bary mleczne Kamila Hagemajera dołączyły do głośnego pozwu zbiorowego organizowanego przez Izbę Gospodarczą Gastronomii Polskiej z ubiegłego roku. Ponad 300 właścicieli firm gastronomicznych z całej Polski wyliczyło swoją łączną stratę na kwotę ponad 207 mln zł, której dochodzi teraz od Skarbu Państwa. To największy pozew w Polsce od czasów II wojny światowej.
W okresie PRL-u funkcjonowało ponad 40 tys. barów mlecznych. Dzisiaj zostało około 100 i liczba ta wciąż maleje. Dania mięsne pojawiły się w barach mlecznych w latach 90., wcześniej ich tam nie było, bo przez całą swoją historię PRL zmagał się z niedoborem mięsa. Nie było mięsa, trzeba było jeść to, co było - rzeczy mleczne, mączne, warzywa.
Krzysztof Maciejewski
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Zobacz również: