Nie robić z ludzi dożywotnich wyrobników
Polacy żyją o kilka, nawet o kilkanaście lat krócej niż ludzie na zachodzie, dlatego radykalizm projektu forsowanego przez rząd jest, moim zdaniem, nie do przyjęcia - z profesor Jadwigą Staniszkis, socjologiem polityki, rozmawia Waldemar Żyszkiewicz.
Tygodnik Solidarność: Kto ma rację w obecnym sporze o emerytury: Donald Tusk czy pracujący Polacy?
Jadwiga Staniszkis: Rząd Tuska, zabierając środki z OFE, kapitałową formułę emerytur praktycznie zlikwidował. Brak pełnej zastępowalności pokoleń jest faktem. A ponieważ systemy emerytalne opierają się na zasadzie pokoleniowej solidarności, to luka demograficzna stwarza wyzwanie, któremu trzeba zaradzić, żeby kiedyś, w bliższej czy dalszej przyszłości, nie zabrakło pieniędzy na wypłaty należnych ludziom świadczeń.
Pobierz za darmo program PIT 2011
Jak to zrobić?
- Przede wszystkim należałoby stworzyć miejsca pracy dla ludzi młodych, którzy dopiero wchodzą na rynek, więc mając przed sobą całe życie zawodowe, zapewnią zasilanie systemu przez długi czas.
To z pewnością lepszy pomysł niż opóźnianie terminu przejścia na emeryturę...
- ...ale starań w tym zakresie nie widać. Rząd Tuska nie zrobił nic, żeby stworzyć klimat sprzyjający zatrudnianiu młodzieży. Nie zadbano, żeby dać młodym poczucie misji, którą mogłoby być np. stworzenie dobrze funkcjonującego kapitalizmu na obszarach dotąd peryferyjnych. Przeciwnie, brak polityki gospodarczej wypchnął wręcz setki tysięcy młodych ludzi za granicę.
Dla nas to strata.
- Całkiem wymierna. Ostatnio Holendrzy, w związku z nieprzychylnym nastawieniem Partii Wolności do imigrantów z krajów Europy Środkowowschodniej, wyliczyli, że sto tysięcy Polaków przysporzyło ich krajowi dochodu narodowego o wartości 3 mld euro. A nie idzie przecież o jakąś pracę wysoko kwalifikowaną. Już choćby to pokazuje ogrom strat, jakie ponosi Polska z powodu braku umiejętnego zagospodarowania tych ludzi i zatrzymania ich w kraju.
Nie mniej ważny wydaje się pozaekonomiczny wymiar tego zjawiska.
- Masowa emigracja zarobkowa zmienia nasz tradycyjny model rodziny, dzięki któremu Polacy zachowali dotąd poczucie własnej tożsamości, a także wciąż jeszcze mocniejsze niż na zachodzie więzi społeczne, czego ludzie stamtąd niejednokrotnie nam zazdroszczą.
Młodsi jadą za pracą na saksy, program 50+ nie wypalił, poziom bezrobocia jest nadal wysoki. Po co więc wydłużać Polakom czas zawodowej aktywności?
- Bezrobocie mamy dwa razy wyższe niż w Niemczech, a planowana likwidacja ustawowych gwarancji zatrudnienia w okresie przedemerytalnym jeszcze ten problem wyostrzy. Co więcej, wydłużenie okresu pracy wcale nie zapewni przyrostu emerytury w stopniu, o jakim zapewniają nas dziś rządzący, toteż wydaje się, że realnym celem zmiany, którą Tusk chce przepchnąć przez sejm, będzie maksymalne skrócenie okresu wypłat. Ale w grę wchodzi jeszcze inny motyw. Podniesienie wieku emerytalnego mogłoby się stać silnym sygnałem dla rynków finansowych oraz agencji ratingowych, określających poziom naszej wiarygodności finansowej.
To takie ważne?
- Tak, bo już dziś nasze obligacje, żeby znaleźć zbyt na rynkach, muszą być oprocentowane wyżej nawet niż hiszpańskie. Natomiast relacja między 800 miliardami złotych długu publicznego a majątkiem publicznym, jaki nam jeszcze pozostał, jest gorsza niż w Grecji. Bo Grecy wciąż jeszcze mają więcej majątku niż długu. U nas jest odwrotnie.
Rynki może się nawet ucieszą, ale ludzie są oburzeni.
- Nie dziwię się, bo proponowane przez ekipę Tuska rozwiązanie, przy znacznie niższej w Polsce niż w Europie średniej długości życia, w wielu przypadkach może drastycznie skrócić czas pobierania świadczeń. Trzeba pamiętać, że od roku 1970, czyli w ciągu ostatnich czterdziestu lat, mimo postępów medycyny, lepszej diety, niższego spożycia używek (wódka, papierosy) przeciętna długość życia mężczyzn wzrosła u nas zaledwie o 5 lat. W zależności od kraju, który przyjmiemy za układ odniesienia, Polacy żyją o kilka, nawet o kilkanaście lat krócej niż ludzie na zachodzie, dlatego radykalizm projektu forsowanego przez rząd jest, moim zdaniem, nie do przyjęcia.
Eksperci wskazują, że tzw. okres dożycia, czyli czas pobierania emerytury mógłby się wtedy skrócić do zaledwie 5-6 lat.
- I to przy mocnym, choć mało realistycznym założeniu, że obecna tendencja się utrzyma. Bo przecież mamy właśnie do czynienia ze znacznym pogorszeniem dostępności do służby zdrowia, do leków, co z pewnością przełoży się wkrótce na jakość, więc i na długość życia. Do tego dołoży się stres bezowocnego szukania pracy po sześćdziesiątce. Dojazd do miejsca pracy i warunki zatrudnienia też są u nas znacznie gorsze niż na zachodzie. Dlatego nie wolno robić z ludzi dożywotnich wyrobników. Na to zgody być nie może.
Jak więc podtrzymać zagrożony system?
- Z pewnością nie przez ciągłe obniżanie standardów w oświacie, lecznictwie, komunikacji. I nie przez przerzucanie zobowiązań na samorządy, bez jednoczesnego zapewnienia środków na ich realizację. Żeby tylko odpowiedzialność za niezbędne cięcia udało się przenieść na władze lokalne. Drenaż takich płytkich rezerw to przecież polityka rabunkowa, bezperspektywiczna.
Są jakieś inne rezerwy?
- Przede wszystkim, istnieje wciąż rozległa sfera przywilejów. Np. zasady przechodzenia w stan spoczynku dla sędziów i prokuratorów, korzystne zwłaszcza dla tych ostatnich. Albo niska stawka podatkowa i możliwość wyboru składki ubezpieczeniowej, emerytalnej, rentowej, dla wolnych zawodów. Wreszcie niesprawiedliwy, niski ryczałt dla samozatrudnionych, utrzymywany dlatego, że według ministerialnego doradcy, stawki proporcjonalnej do uzyskanego dochodu rocznego nie da się podobno wyegzekwować metodą zaliczkową.
Czy likwidacja przywilejów wystarczy?
- Nie wykluczam też możliwości niewielkiego podniesienia wieku emerytalnego, powiedzmy do 62 lat dla kobiet i 66 lat dla mężczyzn. Należałoby to jednak zrobić od razu, bez tych kosztownych przeliczeń co miesiąc, bo ZUS i bez tego ma już ogromne koszty operacyjne. Ale w momencie przekraczania obecnego progu (60 lat kobiety i 65 lat mężczyźni) pozostawiłabym każdemu prawo wyboru: czy chce pracować do osiągnięcia nowych progów, czy woli przejść na nieco niższą emeryturę od razu. Oczywiście, łącznie z prawem do pracy dla chętnych po przekroczeniu wieku emerytalnego. Trzeba przecież uwzględniać realne możliwości zatrudnienia, stan zdrowia, rodzaj wykonywanej pracy. Wolność wyboru jest tu jednak podstawowa, bo ważne życiowe decyzje należy podejmować osobiście.
Czyli jednak referendum?
- Wymagają tego zasady demokracji. Ale zręcznie sformułowane pytanie referendalne powinno uwzględniać zarówno trudne warunki demograficzne, jak i wskazywać na konsekwencje poczynionego wyboru.
Rząd nie chce referendum. Premier twierdzi, że wystarcza mu mandat uzyskany w demokratycznych wyborach.
- Tusk nie ma racji, bo rezygnując z przedstawienia podczas kampanii tak istotnej części swego programu, zawiódł zaufanie wyborców.
Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Emerytury: Musimy dłużej pracować?"
A jeśli premier z właściwą sobie dezynwolturą przeprowadzi te zmiany, nie pytając wcale Polaków o zdanie?
- Wtedy dojdzie niestety do kolejnej fali masowej emigracji. I w przeważającej mierze będą to kobiety, które okazują ostatnio większą niż mężczyźni aktywność oraz gotowość do podejmowania ryzyka.
Rozmawiał Waldemar Żyszkiewicz
Po co politycy chcą nas zmusić do dłuższej pracy? Podyskutuj na Forum