Pogarszają się prognozy demograficzne dla Polski
Liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce stale spada. Do 2070 roku zmniejszy się o co najmniej jedną trzecią. Przy jednoczesnym wzroście oczekiwanej długości życia, skutki dla systemu emerytalnego mogą okazać się druzgocące.
Jak wskazuje wstępny raport GUS oparty na wynikach spisu powszechnego, w 2021 r., w porównaniu do sytuacji sprzed 10 lat, liczebność osób w wieku produkcyjnym spadła o 2,2 miliona.
Równolegle w ostatnim dziesięcioleciu przybyło niemal 2 miliony seniorów (kobiet w wieku 60 plus i mężczyzn 65 plus). Truizmem jest, że emerytom za lata pracy należy się utrzymanie. Pozostaje jednak pytanie, czy kurcząca się liczba ludności w wieku produkcyjnym będzie w stanie je zapewnić.
Prognozy nie napawają bowiem optymizmem. Według raportu Komisji Europejskiej "The 2021 Ageing Report Economic & Budgetary Projections for the EU Member States (2019-2070)", ludność Polski spadnie o niemal 20 proc. przed 2070 r.
Ponadto można spodziewać się wzrostu współczynnika zależności osób starszych (ang. old age dependency ratio - to wskaźnik pokazujący liczbę osób w wieku emerytalnym w porównaniu do liczby osób w wieku produkcyjnym). Według autorów raportu, będzie on w Polsce jednym z najwyższych w UE i przekroczy 65 proc.
Ten sam raport wskazuje, że zasoby siły roboczej w Polsce do 2070 r. zmniejszą się o co najmniej jedną trzecią. Nasz kraj znalazł się więc pod tym względem w gronie 6 państw UE, w których ten problem jest najbardziej palący.
Sytuacja, w której coraz mniejsza rzesza pracowników musi utrzymywać coraz większą liczbę emerytów, budzi obawy o wysokość świadczeń. Na przykład dr Antoni Kolek i Oskar Sobolewski w ekspertyzie "Instytutu Emerytalnego" zwracają uwagę na spadek stopy zastąpienia.
W 2020 r. wynosiła ona bowiem jedynie 42,4 procent. To obniżenie o 10,1 punktów procentowych w latach 2014-2020. Sytuacja jest poważna, gdyż stopa zastąpienia znajdująca się na poziomie 40 proc. jest granicą uznawaną przez Międzynarodową Organizację Pracy za minimalny standard.
Spadek tego wskaźnika wynika też ze wzrostu oczekiwanej przeciętnej długości życia. Wiąże się bowiem ze spadkiem oczekiwanej wysokości emerytury. Stanowiący jej podstawę kapitał trzeba podzielić przez wyższą liczbę. W efekcie miesięczna wypłata staje się niższa.
Przypomnijmy, że przeciętna oczekiwana długość życia publikowana jest przez GUS i dotyczy zbiorczo obojga płci. Wartość tego wskaźnika dla 60-latków jest kluczowa dla emerytur kobiet, a dla 65-latków dla emerytur mężczyzn. Przy ustalaniu wysokości świadczenia liczy się korzystniejsza wartość tego wskaźnika, a więc albo:
przeciętna długość trwania życia w momencie przejścia na emeryturę
albo
przeciętna długość trwania życia w momencie faktycznego przejścia na emeryturę (jeśli emeryt nie decyduje się na to od razu).
W dłuższym terminie średnia oczekiwana długość życia będzie zapewne rosnąć, zatem wysokość miesięcznego świadczenia spadnie. W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z anomalią, a więc (skądinąd godnym pożałowania) spadkiem średniej oczekiwanej długości życia wskutek wydarzeń związanych z pandemią COVID-19. W dłuższym terminie trend pozostanie jednak rosnący.
W opublikowanym na stronie ZUS raporcie Jarosław Oczki z Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania UMK w Toruniu stwierdził, że "przy założeniu wieku emerytalnego 60/65 stopa zastąpienia w 2060 r. może wynosić nawet 18,7 proc.". Gdyby zaś zrównać wiek emerytalny do 67 lat, to stopa zastąpienia wyniosłaby w 2060 r. 28,7 proc., co również nie rozwiązywałoby problemu.
Co istotne, problemy związane z systemem emerytalnym nie będą rozłożone równo. Szczególnie dotkną one kobiety. To one częściej bowiem przerywają pracę zawodową, by zająć się dziećmi, a niekiedy też opiekować się rodzicami. Średnio zarabiają też mniej niż mężczyźni, szybciej osiągają wiek emerytalny, a także żyją dłużej. Wskutek splotu tych czynników, stają się szczególnie dotknięte przez problemy systemu emerytalnego.
Kolejny problem to rosnące grono osób nieosiągających nawet minimalnej emerytury (od marca 2022 roku jej wysokość to 1338,44 zł brutto). Osoby, których składki nie wystarczyłyby nawet na nią, otrzymują podwyższenie świadczenia właśnie do poziomu "minimalnego". Mogą na to jednak liczyć wyłącznie pod warunkiem osiągnięcia wymaganego stażu pracy. Ten wynosi 25 lat w przypadku mężczyzn i 20 lat w przypadku kobiet. Osoby z krótszym stażem i niewystarczającymi składkami pobierają emeryturę niższą od minimalnej. W skrajnym przypadku wynosi ona 1 grosz (sic).
Jak informuje sam ZUS "w przypadku, gdy emeryt nie posiada wymaganego stażu, jego emerytury nie podwyższa się do wysokości najniższej. Stąd też coraz częściej pojawiają się emerytury wypłacane w wysokości niższej niż najniższa".
W grudniu 2021 r. takich emerytur było 337,6 tys. To niemal 9 proc. więcej niż w analogicznym miesiącu 2020 roku. W ciągu ostatnich 11 lat liczba emerytur z nowego systemu - niższych niż najniższa emerytura wzrosła - bagatela 14-krotnie.
Co gorsza, ich udział w liczbie wypłacanych emerytur wzrósł z 4,2 proc. w 2011 roku do 9,5 proc. w grudniu 2021 r. W grudniu 2021 r. 81,6 proc. z nich otrzymywały kobiety. Jednak udział mężczyzn również wzrósł w ostatnich latach (od 1,2 proc. w grudniu 2014 roku do 18,4 proc. w grudniu 2021 r.).
Również dziś znaczna część osób pozostaje poza systemem, gdyż nie pracuje w ogóle, pracuje na czarno lub na podstawie nieozusowanych umów o dzieło. Znaczna część płaci także jedynie symboliczne składki - choćby w przypadku prowadzących działalność gospodarczą i korzystających z tzw. ulgi na start oraz preferencyjnego ZUS.
Wobec obecnych i spodziewanych problemów pierwszego, publicznego filaru na ratunek mógłby przyjść filar drugi (pracowniczy). Gdy wcześniejsze Pracownicze Plany Emerytalne zakończyły się porażką, niektórzy upatrywali szansy na ratunek w Pracowniczych Planach Kapitałowych (PPK). Według stanu na 30 czerwca 2022 roku w PPK oszczędza 2,37 miliony osób. Partycypacja w PPK jest niska - wynosi 34,4 proc., podaje "Biuletyn PPK" z czerwca 2022.
Co ciekawe, w dużych przedsiębiorstwach (ponad 250 pracowników) uczestnictwo w PPK jest ok. dwukrotnie wyższe niż w pozostałych. Wynosi 55 proc. Warto też zauważyć, że w sektorze prywatnym zainteresowanie wynosi 39,13 proc. a w publicznym 20,79 proc. Wiele zależy też od województwa. Największą partycypację w PPK odnotowujemy w: mazowieckim, dolnośląskim oraz wielkopolskim. Średnia wieku uczestników PPK wynosi 39 lat. Częściej (niecałe 5 punktów procentowych) w programie uczestniczą mężczyźni niż kobiety.
Pewien wzrost zainteresowania obserwujemy w przypadku tzw. trzeciego filaru (IKE i IKZE). Według danych KNF na koniec 2020 r. istniało 741,6 tys. IKE. Wartość zgromadzonych w nich aktywów wynosiła 11,9 mld. Ponadto otwartych było 407,6 tys. kont IKZE, a wysokość zgromadzonych tam aktywów wyniosła 4,6 mld zł.
Zainteresowanie tymi formami oszczędzania rośnie - na przykład w 1 połowie 2021 r. otwarto kolejnych 52 959 kont IKE oraz 22 633 kont IKZE. To wciąż jednak stanowczo zbyt mało, by pokonać problem emerytalnej zapaści.
Nie lepiej wygląda sprawa nieformalnego filaru czwartego - jakim jest po prostu dobrowolne oszczędzanie przy użyciu innych metod. Niestety - według danych z raportu Assay, aż 44 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności. Największy odsetek z nich stanowią zarabiający poniżej 2000 netto miesięcznie i osoby starsze. Istotnym elementem okazuje się też wykształcenie. Warto jednak podkreślić, że średnia wysokość oszczędności (u osób je posiadających) wynosi 29 688 zł, a 82 proc. oszczędzających znajduje się poniżej tego pułapu. To zbyt mało jak na godziwą emeryturę czy choćby dodatek do niej.
Smutne wnioski płyną także z opublikowanego w marcu badania Krajowego Rejestru Długów "Portfel statystycznego Polaka w pandemii". Wskazuje ono, że a 43 proc. naszych rodaków nie ma żadnych oszczędności. To różnica aż o 18 punktów procentowych w porównaniu do poprzedniej edycji.
Mimo poważnych problemów demograficznych nie musimy obawiać się zaprzestania wypłat emerytur. Wszak według wspomnianego raportu Komisji Europejskiej wydatki na te świadczenia (ang. old-age and early pensions) wyniosły w Polsce w 2019 r. 9,7 proc. PKB. Tymczasem w 2070 r. wzrosną jedynie o 0,2 punktu procentowego. Różnica jest więc minimalna. Budżet wciąż powinien radzić sobie z wyzwaniem.
W sytuacji, gdy państwowy system emerytalny wprawdzie będzie wypłacał świadczenia, lecz będą one zbyt niskie, by zapewnić godziwe życie, kwestią ogromnej wagi staje się edukacja finansowa Polaków, która skłoni ich do przejęcia troski o byt na własne barki. Pod tym względem trudno jednak o optymizm.
Według badania OECD "OECD/INFE 2020 International Survey of Adult Financial Literacy" dotyczącego edukacji finansowej Polaków, w 2020 r. 65,1 proc. naszych rodaków podało wprawdzie prawidłową odpowiedź na 5 z 7 pytań zadanych w kwestionariuszu. Pokazuje to, że pod względem teoretycznym, poziom wiedzy finansowej w naszym kraju jest całkiem niezły. Jednak pod względem długofalowego planowania finansowego Polska znalazła się na jednym z 3 najgorszych miejsc.
Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!
Tymczasem to właśnie długofalowe planowanie finansowe okazuje się niezbędne do zgromadzenia kapitału na starość.
Na dłuższą metę oprócz troski o edukację finansową, niezbędna jest też odpowiednia polityka społeczna, w tym demograficzna. Chodzi po pierwsze o zachęty do zwiększenia dzietności, a po drugie - do powrotu do kraju pracujących emigrantów. W ostatnich latach sytuacja demograficzna poprawiła się, lecz wciąż trudno mówić o pełnym sukcesie. W 2021 r. dzietność w Polsce wyniosła bowiem 1,32, według wstępnych danych GUS po Spisie Powszechnym z 2021 r. To o wiele poniżej progu 2,1 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym (koniecznego do zastępowalności pokoleń).
Nieco lepiej wypadamy w opublikowanych w 2022 r. danych World Population Review. Współczynnik płodności (ang. fertility rate) wynosi w Polsce 1,5. Tu też jednak nie mamy powodów do świętowania. Nasz kraj plasuje się bowiem na 161. miejscu na 189 badanych.
W tym kontekście warto wspomnieć o rozwiązaniu systemowym, jakim jest wprowadzenie emerytury obywatelskiej. W jej ramach każdy otrzymywałby pewne minimum wystarczające mu na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Mogłaby to być kwota odpowiadająca obecnemu 1000 zł lub nieco wyższa. Źródłem jej finansowania byłby budżet państwa, a więc w ostatecznym rozrachunku podatki płacone przez jego obywateli.
Wdrożenie tego mechanizmu uchroniłoby rzesze emerytów od skrajnej biedy, jednak nie rozwiązałoby problemu nadmiernego obciążenia pracujących. Jedynym sposobem na jego uniknięcie byłoby zwiększenie zadłużenia publicznego i sfinansowanie wypłat emerytur długiem. To jednak rozciągnęłoby tylko problem w czasie i pogłębiło go. Wracamy więc do punktu wyjścia - bez poprawy demografii i skłonności ludzi do długofalowego planowania finansowego nie ugasimy pożaru.
Marcin Jendrzejczak
Autor jest doktorem nauk ekonomicznych w zakresie ekonomii i finansów; dziennikarzem i publicystą.