Postępowe elity swoje, lud swoje. Francja płonie!

Francja płonie. Z powodu podniesienia wieku emerytalnego i sposobu jego poniesienia (bez debaty parlamentarnej). Nie wiadomo z którego powodu bardziej. Ale chyba z tego pierwszego. Bo tu naprawdę nie ma o czym debatować.

Odnotować natomiast można, że francuskie "PiSiory" protestują przeciwko dzisiejszej polityce Emmanuela Macrona bardziej, niż nasze rodzime protestowały przeciwko polityce Donalda Tuska przed dziesięciu laty. Dlaczego "PiSiory"? Bo zdaniem tych mądrych i postępowych elit wiek emerytalny podnieść trzeba, a podburzany przez polityków głupi lud tego nie rozumie.

Owszem trzeba, ale trzeba to było zacząć robić wcześniej i robić inaczej.

Timing is everything - jak to mówią Angole i Jankesi.

Gdy wprowadzano przymusowe ubezpieczenia emerytalne, oparto się na prostym przeniesieniu w przyszłość obserwacji z przeszłości: zawsze będzie się rodzić więcej dzieci i będą one wydajniej pracować, więc będą mogły utrzymywać emerytów. Jak pisał Nassim Taleb w książce "Ślepy traf", która ukazała się w Polsce w roku 2006 (a w USA dwa lata wcześniej) lecz zrobiła furorę dopiero po wybuchu kryzysu finansowego w roku 2008, "lubimy przedstawiać przypuszczenia jako prawdę". A twierdzenie, że społeczeństwa nie będą się starzeć - tak jak starzeją się ludzie - było właśnie takim, niczym nieuzasadnionym, przypuszczeniem. W "państwach dobrobytu" dzieci przestały być gwarancją spokojnej starości - stał się tym gwarantem rząd. A wychowywanie dzieci nie jest łatwe, po co więc się "niepotrzebnie" trudzić? O wiele prościej jest odpowiednio zagłosować raz na cztery lata, żeby "dobrzy" politycy podnieśli emerytury.  A nie ma z czego.

Reklama

40 proc. mieszkańców Unii Europejskiej przekroczy niedługo 65 rok życia

Aż 40 proc. mieszkańców Unii Europejskiej przekroczy niedługo 65 rok życia. Jedynie w Irlandii i Portugalii jest nieco lepiej. Wydłuża się przy tym oczekiwana długość życia. Żyjemy dłużej więc dłużej pobieramy emerytury, jeśli nie podnosimy wieku emerytalnego.

Z drugiej strony wydłuża się okres edukacji do ponad 25 lat. Konsekwencje tego są dwie: po pierwsze jak się dłużej kształcimy, to krócej będziemy pracować zanim osiągniemy wiek emerytalny, jeśli nie zostanie on podniesiony, a po drugie decyzję o posiadaniu swoich dzieci odkładamy na później - do czasu podjęcia pierwszej pracy. W konsekwencji dzieci rodzi się mniej i luka demograficzna się pogłębia.

A skoro mniej osób pracuje, a więcej osób i dłużej pobiera emerytury, to ci, którzy pracują, muszą płacić wyższe składki emerytalne i podatki. Albo państwo się musi bardziej zadłużać. By nie drażnić wyborców wybrano model zadłużania się. No ale z zadłużaniem się jest jak ze wspomnianą dzietnością. Już zrozumieliśmy, że nie zawsze będzie się rodzić więcej dzieci i będą one wydajniej pracować, więc będą mogły utrzymywać emerytów. Zaczynamy rozumieć, że nie zawsze będzie się rodzić więcej dzieci i będą one płacić podatki na spłatę długów zaciągniętych na utrzymanie poprzedniego pokolenia emerytów.
Po latach obniżania wieku emerytalnego - w czym przodowała zwłaszcza Francja - pojawił się trend odwrotny - wiek emerytalny zaczął być podnoszony. Ale decyzję o jego podniesieniu trudno podjąć z dnia na dzień. Robi się to stopniowo, co i tak budzi protesty.

Tykająca "bomba demograficzna"

We Francji ustawa z listopada 2010 roku, która objęła osoby urodzone w drugiej połowie 1951 roku, mające przejść na emeryturę w 2011 roku, przesunęła wiek przejścia na emeryturę o dwa lata. W 2010 roku Brytyjczycy zrównali wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 65 lat. W Niemczech o podwyższeniu wieku emerytalnego z 65 do 67 lat zdecydowano już w 2006 roku. Na horyzoncie nie było wówczas światowego kryzysu finansowego. Niemiecka gospodarka odnotowywała wysoki wzrost gospodarczy. Szybko malało bezrobocie. Ale rządząca wówczas w Niemczech "Wielka Koalicja" chadecko-socjaldemokratyczna - czyli rząd CDU/CSU - SPD zdecydowała się na te niepopularne zmiany z uwagi na tykającą bombę demograficzną.

W Polsce też, ale jakoś dziwnie szybko, co się przyczyniło (oprócz biesiad u Sowy i słynnych ośmiorniczek) do porażki wyborczej PO w 2015 roku. Dziś Donald Tusk twierdzi, że to był błąd. I to jest błąd. Wtedy nie był.

Plany podniesienia wieku emerytalnego wywoływały protesty od zawsze i wszędzie. Emeryci będący beneficjentami transferów budżetowych głosują za programami oznaczającymi wyższe opodatkowanie lepiej zarabiającej mniejszości w wieku produkcyjnym. Uważają, że nie po to pracowali całe swoje dorosłe życie płacąc składki ubezpieczeniowe, żeby otrzymywane przez nich świadczenia miały ulec jakiemukolwiek obniżeniu. Pracownicy zbliżający się do wieku emerytalnego reagują alergicznie na jakiekolwiek wzmianki o jego podniesieniu i konieczności pracy jeszcze przez kilka lat zanim staną się beneficjentami "ubezpieczeń społecznych". 

Już w czerwcu i lipcu 2003 roku Francję, Włochy i Austrię sparaliżowały strajki dotyczące emerytur i podwyższenia wieku emerytalnego. Jak pisał wówczas Stefan Theil były one pierwszą z wielu bitew jakich będziemy świadkami o podział wpływów podatkowych pomiędzy pokoleniami. Rząd francuski - a prezydentem był wówczas Jacque Chirac - postanowił wydłużyć okres obowiązkowej pracy pracowników sektora publicznego z 37,5 lat do 40 lat. W odpowiedzi pracownicy tego sektora i ich sprzymierzeńcy zorganizowali strajki i zamieszki najgwałtowniejsze od czasów rozruchów studenckich w 1968 roku. Nie interesowało ich, że realizacji ich roszczeń musi obciążyć młodszych pracowników (jeżeli wzrosną podatki) lub przyszłe pokolenia (jeżeli emerytury będą finansowane z pożyczonych przez państwo pieniędzy).

Wydatki na emerytów ponoszą pokolenia pracujące

Wydatki na niepracujących emerytów ponoszą pokolenia pracujące. Ponieważ młodzi muszą płacić na to coraz więcej, zostaje im coraz mniej pieniędzy, które mogliby odłożyć na własną starość. Już dwadzieścia lat temu w Niemczech powstała Fundacja na rzecz Praw Przyszłych Pokoleń i rozpoczęła kampanię przeciwko zjawisku, które bywa nazywano "pokoleniowym oszustwem". W Bundestagu młodzi deputowani z różnych partii, nawet ideowo od siebie odległych, próbowali zewrzeć szeregi, by walczyć o "pokoleniową sprawiedliwość". "Młodzi ludzie muszą wywierać presję polityczną" - twierdziła Anna Lührmann z Partii Zielonych, najmłodsza wówczas dwudziestoletnia deputowana do Bundestagu. "W przeciwnym razie nasze pokolenie czeka na starość prawdziwa nędza.". Dziś zajmuje się klimatem - temat łatwiejszy i bardziej nośny politycznie od demografii.

Pani Lührmann uciekła od problemu, ale problem pozostał. I będzie narastał. Skoro nie zrobiło się czegoś, to z czasem zrobić to coraz trudniej. Timing is everything.

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu wyraża własne opinie

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Zobacz również:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Gwiazdowski mówi Interii | emerytura | wiek emerytalny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »