Ukazał się ekspercki raport Solidarności na temat wpływu i kosztów ETS2 dla polskiej gospodarki. Jest to ważny dokument, bo przedstawia wiele boleśnie konkretnych liczb, które na co dzień ukrywa się przed wzrokiem opinii publicznej. W efekcie dzieje się dokładnie to, czego chcą twórcy unijnej polityki klimatycznej. Teraz cicho sza, a jak nadejdzie rok 2027, to Bruksela rozłoży ręce i powie wszystkim niezadowolonym, że trzeba było wcześniej protestować, bo teraz jest już za późno na jakiekolwiek zmiany.
ETS2 - młodszy brat pierwszego ETS-u
Zanim o najsmakowitszych liczbach, przypomnijmy o czym w ogóle mowa. Otóż ETS2 to młodszy brat pierwszego ETS-u, czyli europejskiego systemu handlu emisjami, który już obowiązuje. Jego zadaniem było i jest wymuszanie na europejskich gospodarkach dekarbonizacji, czyli odejścia od tych technologii energetycznych, które powodują emisje CO2. Podstawowy mechanizm tego wymuszania to nakładanie na kolejne kluczowe branże europejskiej gospodarki konieczności wykupu tzw. uprawnień do emisji. W efekcie, by produkować dziś w Europie na dużą skalę najbardziej potrzebne produkty (np. ciepło, stal albo cement), to trzeba zapłacić coś w rodzaju dodatkowego podatku.
Podmioty gospodarcze (elektrownie, ciepłownie, stalownie) kupują je zarówno od rządu (wtedy przynajmniej zyski z ETS trafiają do budżetu), ale także na europejskich giełdach (wówczas pieniądze wypływają z kraju i kończą w kieszeniach wyspecjalizowanych instytucji finansowych, zajmujących się taką "zieloną spekulacją"). Cena emisji stale się zwiększa, również dlatego, że pula uprawnień do emisji jest stale zmniejszana. W latach 2020-22 mieliśmy wręcz bańkę cenową, a cena uprawnień skoczyła z 20 do 100 euro za tonę (by ostatecznie ustabilizować się na poziomie 70-80 euro). Powiedzieć, że system ETS morduje europejską wytwórczość i konkurencyjność, to w zasadzie nie powiedzieć nic.
ETS2 dotknie zwykłego obywatela
ETS2 działać ma (od roku 2027) wedle tej samej logiki. Różnica jest jednak taka, że w sposób znacznie bardziej bezpośredni dotknie on zwykłego obywatela. Stanie się tak dlatego, że zwykły człowiek nieczęsto jest końcowym odbiorcą stali czy cementu i docierają do niego jedynie pośrednie efekty niszczenia europejskiej konkurencyjności w tych branżach. ETS2 ma jednak wymusić redukcję emisji w dwóch kluczowych branżach, z którymi stykamy się na co dzień. Pierwsza z nich to transport drogowy (samochodowy). Drugą jest mała produkcja ciepła i energii. Czyli już nie tylko wielkie elektrociepłownie, ale także domy prywatne oparte na ogrzewaniu własnym.
Zacznijmy od transportu. W systemie ETS2 konieczność raportowania i monitorowania emisji przerzucona zostanie na dostawców paliw. Jest więc pewne, że oni swoje nowe koszty przerzucą na odbiorcę paliwa czyli klienta stacji benzynowej. Dziś nie wiemy oczywiście, jaka będzie cena emisji CO2 po wprowadzeniu ETS2. Komisja Europejska w swoich (baaaardzo optymistycznych założeniach) mówi o 55-60 euro za tonę. Biorąc pod uwagę to, co się działo z ceną w przeszłości, należy założyć, że może być znacznie drożej. Bloomberg szacuje, że w ciągu pięciu lat cena uprawnień sięgnie 150 euro. Niektórzy analitycy mówią o 200 euro. Biorąc pod uwagę mechanikę systemu ETS (podaż jest celowo ustawiona znacznie poniżej popytu) oraz to, że w ETS2 nie przewidziano żadnych okresów przejściowych ani darmowych uprawnień na początek (w pierwszym ETS były), to może być ostra jazda.
Co to oznacza w praktyce dla Polek i Polaków? Wedle raportu Solidarności (wyliczeń dokonał ekonomista Marek Lachowicz) dla gospodarstwa domowego z dwójką dzieci i jednym samochodem używanym tylko w weekendy koszt ETS2 wyniesie od 388 do 1065 zł rocznie. Da się przeżyć, powiecie. Ale idźmy dalej - jeżeli weźmiemy singla/singielkę, którzy na dodatek używają auta na co dzień, żeby np. dojechać do pracy, to koszt skacze nam nagle do dodatkowych 1800-4800 zł rocznie wobec tego, co jest dziś. Idźmy jeszcze dalej. Dla firmy zatrudniającej handlowca do pracy, której naturą jest podróżowanie, to dodatkowy koszt rzędu 3 do 8 tysięcy zł rocznie na jednym samochodzie służbowym. Dla firmy transportowej zatrudniającej 10 kierowców ciężarówek cena paliw przełoży się na 200-500 tysięcy złotych rocznie. Czujecie, w którą stronę to zmierza?
Polska w absolutnej czołówce przegranych w wyniku ETS2
Warto zauważyć jeszcze coś. Jeżeli przełożymy te koszty na ogólny poziom zamożności obywateli, to wtedy Polska znajdzie się w absolutnej czołówce przegranych ETS2. Dla rodziny z dwójką dzieci koszty wzrostu cen paliw to między 0,50 do 1,7 proc. ich dochodu rozporządzalnego. W Niemczech koszty ETS2 to 0,19 do 0,51 proc dochodu takiej samej rodziny.
Ale rzecz nie tylko w tym, że Polska jest krajem biedniejszym od Niemiec. Problem polega także na tym, że jesteśmy krajem o dość dużym poziomie wykluczenia transportowego. Również wiek polskich samochodów (średnio 16 lat) sprawia, że są bardziej paliwożerne, a więc i bardziej emisyjne. W tym sensie ETS2 zadziała w Polsce jak klasyczny podatek antyspołeczny. Najsilniej uderzy w biedniejszych, którzy już dziś mają gorsze życie. Na przykład z powodów finansowych nie stać ich na mieszkanie blisko miejsca pracy, a charakter ich zajęcia wyklucza pracę zdalną. Dla nich wzrost kosztu dojazdu do pracy będzie realnie dużo bardziej bolesny niż dla mieszkających w dobrej i dobrze skomunikowanej dzielnicy metropolii. Więcej nawet - w jakiejś perspektywie wzrost kosztów transportu zmniejszy mobilność polskiego pracownika, dla którego dojazd do pracy przestanie się opłacać. Koleje wielkiej prędkości jadące z Warszawy do Poznania o kwadrans szybciej (kosztem likwidacji przystanków pomiędzy) także nie pomogą, a wręcz przeciwnie.
To jednak dopiero połowa złych wieści wynikających z raportu. Bo ETS2 to także komponent ciepłowniczy. W tej branży gryzł nas już pierwszy ETS, bo wymuszał wzrost kosztów produkcji ciepła w kraju, gdzie energetyka przez dziesiątki lat opierała się na paliwach kopalnych. W efekcie ETS doprowadził na granice opłacalności wielu dostawców energii. Z jednej strony musieli oni ponosić koszty ETS. Z drugiej ich możliwości przerzucenia ceny na odbiorców końcowych były i są regulowanie przez państwo. W drugiej odsłonię ETS mechanizm obejmie jednak także posiadaczy ogrzewania własnego - czyli głównie domów. W skali całej gospodarki wejście w życie ETS2 przyniesie koszty od 9,6 do 18 mld złotych rocznie. I znowu ta sama historia, co z transportem. Licząc razem z pierwszym ETS obciążenie per capita na gospodarstwo domowe to między 0,3 a 0,6 proc. dochodu. W tym samym czasie w Niemczech czy Belgii obciążenie gospodarstwa domowego będzie o połowę mniej dotkliwe i wyniesie od 0,15 do 0,3 proc.
Znajdą się pewnie i tacy, co powiedzą, że trzeba tę ofiarę ponieść dla naszego wspólnego dobra. Bardzo wygodne tłumaczenie. Zwłaszcza w ustach najlepiej sytuowanych Polaków i Europejczyków. Oni zawsze lubili zaciskanie pasa. Oczywiście pod warunkiem, że zaciskane są pasy cudze.
Rafał Woś
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Autor felietonu prezentuje własne poglądy i opinie.













