Rafał Woś: A ci dalej w klimatycznym amoku. Jak unijny establiszment postanowił samozaorać Europę

Komisja Europejska proponuje kolejny "ambitny" cel klimatyczny. Teraz to jest obniżenie emisji CO2 o 90 procent do roku 2040. To fascynujące i zatrważające zarazem, jak Ursula von der Leyen trzyma się zielonej agendy pomimo rosnących oporów społecznych oraz wbrew oczywistym argumentom ekonomicznym.

To 90 procent to jest oczywiście kolejna odsłona szerszego planu znanego od roku 2019 jako "net zero". A po polsku "neutralność klimatyczna". Pierwsza Komisja Europejska pod wodzą niemieckiej chadeczki założyła sobie wtedy, że osiągnie ten cel do roku 2050. Pakiet "Fit For 55" był poprzednim etapem tego samego projektu i miał polegać na ograniczeniu emisji do roku 2030 o właśnie 55 procent. Teraz mamy kolejny cel na rok 2040. Wszystko zgodnie z planem, ale..

UE przykręca śrubę. Realne konsekwencje polityk klimatycznych

Ale problem polega jednak na tym, że od roku 2019 zmieniło się wokół bardzo wiele. Jeżeli nie wszystko. Po pierwsze, Europejczycy zobaczyli, że dekarbonizacja to nie jest tylko folder reklamowy, w którym opowiadamy o wysiłkach na rzecz ratowania klimatu, ale dzieje się to wszystko - by tak rzec - bezkosztowo. Potem zobaczyliśmy jednak w Europie pierwsze realne konsekwencje polityk klimatycznych. Na razie były nimi podwyżki cen energii. Nie były one wypadkiem przy pracy tylko przeciwnie - sednem mechanizmu ETS (czyi handlu emisjami), którego celem było przecież uczynienie z emisyjnych źródeł energii interesu nieopłacalnego - czyli drogiego. Owszem, w pierwszej fazie dekarbonizacja była tania, ale to dlatego, że firmy produkujące energię oraz duży przemysł mogły korzystać z darmowych uprawnień do emisji CO2. Tutaj śruba była jednak stale przykręcana, bo z biegiem czasu te uprawnienia były wygaszane. Potem na horyzoncie pojawiło się rozszerzenie systemu ETS w ramach tzw. ETS 2 czyli objęcie karami za emisję kluczowych dla gospodarki dziedzin transportu, budownictwa i małego przemysłu. W tym sensie dotychczasowe podwyżki cen energii to był dopiero przedsmak prawdziwych kosztów. 

Reklama

A przecież dekarbonizacja to jednocześnie także pogorszenie konkurencyjności produkcji europejskiej. Czyli spadek konkurencyjności naszych europejskich wytworów na globalnych rynkach. To z kolei oznacza zwiększenie presji na rynek pracy i na płace. Oto Europejczyk zobaczył już w pełnej krasie fakt, że z powodu unijnych ambicji klimatycznych musi wydawać więcej, a w tym samym czasie zmniejszają się jego szanse na wyższe zarobki. I Europejczyk zawył z wściekłości. Ale, czy można mu się dziwić?

Von der Leyen "ignoruje rzeczywistość". Rośnie sprzeciw wobec polityk klimatycznych

W demokracji takie rzeczy przekładają się oczywiście na sytuację polityczną. I całe szczęście, że tak jest. Przecież gdyby ludzie nie mogli wyrażać swojego sprzeciwu wobec pomysłów rządzących nimi elit, to na co by komu była ta cała demokracja? W tych warunkach coraz wyraźniej widać dziś, że ludzie w krajach UE z coraz większą atencją zerkają w kierunku ugrupowań antyestabliszmentowych, będących w kontrze do liberalnych elit reprezentowanych przez von der Leyen. To się dzieje już nie tylko w Polsce czy na Węgrzech albo we Włoszech. To jest polityczna codzienność we Francji, Niemczech, Hiszpanii czy Holandii. Sprzeciw wobec polityk klimatycznych w każdym kraju skupia się trochę w innym miejscu (wiadomo, że co innego boli Hiszpanów albo Włochów, którzy nie mają węgla, a co innego Polaków albo Francuzów z dużym sektorem rolnym). Ale zmiana nastrojów społecznych wokół zielonej agendy jest oczywista. Trendy są czytelne. W 2024 roku w badaniu Eurobarometru odsetek Europejczyków twierdzących, że "ratowanie planety" to jeden z dwóch głównym problemów politycznych UE spadł z 26 proc. w roku 2022 do 15 procent. Jeśli demokratyczni politycy nie będą się na te nastroje orientować to trudno wieszczyć im dobrą przyszłość. Oczywiście Von der Leyen (jako niewybierana w bezpośredniej elekcji) tylko do pewnego stopnia jest politykiem demokratycznym. Ale i ona nie może w nieskończoność ignorować rzeczywistości. Mimo to próbuje.

Po trzecie wreszcie na naszych oczach zmieniło się otoczeni biznesowe wokół agendy klimatycznej. Zielone technologie nie stały się konkurencyjne względem technologii tradycyjnych. Taka na przykład zielona stal (produkowana przy użyciu minimalnego śladu węglowego w oparciu o wodór) jest nadal i mimo ambicji ekologistów ciągle dużo droższa od zwykłej stali. Promowanie tej pierwszej przy pomocy unijnych polityk jest oczywiście możliwe, ale w znaczący sposób podnosi koszty produkcji. Biznes o tym dobrze wie i zgrzyta zębami coraz mocniej. Bo wie, że to jest coś w rodzaju ekonomicznego samookaleczenia. Przykłady można mnożyć, ale zawsze dochodzimy tu do tego i samego punktu: mimo rozpowszechnienia odnawialnych źródeł energii w ramach energetycznego miksu wszystkich krajów rozwiniętych cena energii nie spadła. Przeciwnie, poszła raczej w górę. Zwłaszcza dla przemysłu. 

Polityka klimatyczna kosztuje coraz więcej. Nie pomagają stopy procentowe

Poza tym polityka kilmatyczna stała się dziś bardziej kosztowna także ze względu na wzrost stóp procentowych na świecie. Od początku było wiadomo, że zielona transformacja wymagać będzie ogromnie dużych nakładów inwestycyjnych. A ich stopa zwrotu będzie bardzo mocno odsunięta w czasie. Takie inwestycje zupełnie inaczej planowało się w roku - dajmy na to - 2019 albo 2020, gdy stopy procentowe były bliskie zera. Trudno jednak abstrahować od faktu, że potem (lata 2022-2024) banki centralne na Zachodzie poszły ze stopami na trwale do góry i podniósł się koszt kredytowania. A wraz z nimi spadła atrakcyjność biznesowa całej zielonej transformacji.

Wszystko to są rzeczy absolutnie oczywiste. I przyznają to w zasadzie nawet sami przedstawiciele główno-nurtowych środowisk politycznych UE - chadecy, socjaliści czy liberałowie. Potem jednak wchodzi do gry Komisja Europejska i ogłasza, że "nic złego się nie dzieje", a marsz w kierunku neutralności klimatycznej będzie kontynuowany bez opóźnień. I mamy do wyboru. Albo im uwierzyć, godząc się, że Europa idzie w kierunku ekonomicznego, społecznego i politycznego samobójstwa. Albo uznać te deklaracje za jakieś przedśmiertne podrygi środowiska, które utraciło wszelki kontakt z rzeczywistością. Żadna z tych ewentualności nie napawa optymizmem, prawda?

Rafał Woś

Autor felietonu przedstawia własne poglądy i opinie

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Felietony Interia.pl Biznes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »