Felieton Gwiazdowskiego: Fundusz Sprawiedliwości [społecznej]
Jest kolejna afera. Tym razem z Funduszem Sprawiedliwości. Co prawda, zgodnie z ustawą kodeks karny wykonawczy, Funduszu Sprawiedliwości jest „ukierunkowany na pomoc pokrzywdzonym i świadkom”, ale przecież każdy przyzna, że ponad ustawą jest jeszcze Konstytucja, zgodnie z którą Rzeczpospolita Polska „urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej”. No i Fundusz Sprawiedliwości je urzeczywistniał.
Bo sprawiedliwość społeczna na tym właśnie polega, że zabiera się jednym (burżujom, kułakom, prywaciarzom, czy po prostu podatnikom) a daje innym (na przykład niektórym Kołom Gospodyń Wiejskich) a większość zachowuje dla siebie oraz "krewnych i znajomych".
I nie zapominajmy jeszcze o pomocy "świadkom". Idę o zakład, że niektórzy dysponenci Funduszu Sprawiedliwości najpierw będą "świadkami". To znany trick prokuratury - świadek nie może odmówić składania zeznań (no chyba że mogą narazić na odpowiedzialność jego lub najbliższych) a już bezwzględnie nie może kłamać - żeby uniknąć takowej odpowiedzialności.
Nie bardzo więc rozumiem skąd takie oburzenie w mediach na to co się działo w Funduszu Sprawiedliwości? Owszem, rozumiem oburzenie byłej opozycji, dziś rządzącej i jej zwolenników. Bo co to za sprawiedliwość, jak zabierają oni i zachowują sobie? Ale nie rozumiem oburzenia obecnej opozycji, wtedy rządzącej. Bo przecież urzeczywistniali zasady sprawiedliwości społecznej w najczystszej, bolszewickiej postaci.
Przywódca tej dzisiejszej opozycji, pełniący do niedawna funkcję Naczelnika, stwierdził, że dyrektor, który opowiadał w środę w mediach o urzeczywistnianiu zasady sprawiedliwości społecznej przez Fundusz Sprawiedliwości "wszedł do tego resortu (nomen omen sprawiedliwości) najprawdopodobniej jako agent".
Jak on tam "wszedł" - nie powiedział. Czyim był "agentem" też nie powiedział.
Ale coś mi tu nie pasuje w narracji. Bo agent ma to do siebie, że przeszkadza w działalności, stara się ją jakoś torpedować - co wiedzą doskonale wszyscy oglądający poczynania agenta J23 z serialu "Stawka większa niż życie". A tymczasem ów agent tę działalność wspierał i pomagał w "urzeczywistnianiu zasad sprawiedliwości społecznej".
Czego dowody dostarczył w czwartek. Okazało się bowiem, że ponagrywał rozmowy z tymi, dzięki którym nie tylko "wszedł do tego resortu", ale i dzielnie wspierał przy realizacji tych szczytnych, konstytucyjnych zasad.
Teraz może liczyć na status świadeczka koronnego. To zdrobnienie bierze się z używanego powszechnie określenia "mały świadek koronny". Czyli właśnie "świadeczek" w odróżnieniu od poważnego "dużego świadka koronnego".
Taki świadek czy świadeczek to skruszony przestępca, którego ogarnęły wyrzuty sumienia i dla dobra "demokratycznego państwa prawnego" i wymiaru sprawiedliwości postanowił przykapować wspólników. W ogóle przy tym nie licząc na nadzwyczajne złagodzenie kary.
To, że śwideczek jest przestępcą to stan obiektywny. Inaczej nie mógłby zostać świadeczkiem. To, czy skruszał jest już stanem subiektywnym. Bo może chodzi jednak tylko i wyłącznie o to złagodzenie kary. Dał nam przykład Masa jak to robić mamy.
Dobrze jednak, że są nagrania. Nie będzie można mówić, że świadek konfabuluje i pomawia innych licząc na względy prokuratora, który licząc na względy przełożonych, może być mu nad wyraz przychylny.
Jeden morał z tej sprawy jest i taki żeby nie pleść byle czego, jak się nie wie jak było i co przeciwnicy mają jeszcze w zanadrzu - jak to uczynił przywódca obecnej opozycji opowiadając o tym "agencie". Ale cóż, za trzy tygodnie wybory, więc głowy gorące, a języki szalejące.
A drugi mora jest taki, że Stalin miał rację: "kadry decydują o wszystkim"! Jarosław Kaczyński zapomniał o Stalinie.
Racją jest na pewno, że to wszystko co się dzieje "ma udowodnić, że coś co jest kłamstwem, jest prawdą". To jest kwintesencja uprawiania polityki.
Dowiedzieliśmy się jeszcze, że "minister przed rozpoczęciem konkursu wskazał, kto ma go wygrać". Wstrząsające. Nieprawdaż? Takie rzeczy nie mogą się dziać w państwie praworządnym. No i teraz już się nie dzieją - czego najlepszym dowodem konkursy w spółkach Skarbu Państwa. Żaden minister nie wskazywał przecież przed rozpoczęciem konkursu, kto ma go wygrać. To Rady Nadzorcze tych spółek tak same z siebie decydowały.
Najbardziej chyba powinno nas zaszokować zeznanie, że politycy "kupczyli" pieniędzmi, kupując za nie głosy i poparcie. Skandal to niebywały. W państwie praworządnym wszystkie pieniądze odebrane podatnikom w interesie społecznym będą szły na wspieranie wyborców opozycji.
Robert Gwiazdowski
Autor prezentuje własne poglądy i opnie
Śródtytuły pochodzą od redakcji