Tr(i)ump(h) na rynkach

Euforia na rynkach. Zwłaszcza w Ameryce. Po wygranej Donalda Trumpa. Jakim cudem - przecież to Kamala Harris była ponoć lepszą kandydatką? A tu tymczasem w dzień po wyborach trzy najważniejsze amerykańskie indeksy giełdowe ustanowiły nowe rekordy wszech czasów.

S&P 500 zyskał 2 proc. i chwilowo dotarł nawet do 5.905 pkt, by skończyć na poziomie 5.898 pkt. Nasdaq, gromadzący głównie firmy technologiczne, zwyżkował na otwarciu o 1,7 proc. - do 18.760 pkt (a w pewnym momencie dotarł nawet do 18 861,90 pkt.) Dow Jones z kolei urósł aż o 2,9 proc. chwilowo sięgając 43.558,45 pkt (ostatecznie zatrzymał się na 43.450 pkt.)

Giełda reaguje na zwycięstwo Trumpa

Śpieszę jednak poinformować zwolenników Prezydenta Trumpa, że to nie efekt oczekiwania na jego przyszłą fantastyczną prezydenturę, nie mówiąc już o wierze w to, że będzie ona fantastyczna. Na giełdach to się głównie spekuluje nadmiarem gotówki wykreowanej w XXI wieku: najpierw po kryzysie "dotcomów" w 2001 roku, potem po kryzysie finansowym, którego symbolem było bankructwo banku Lehman Brothers w 2008 roku, a na koniec po pandemii Covid-19.

Reklama

Ważniejsze są oczekiwania na przyszłość. A "rynki" oczekują, że Trump, zgodnie z zapowiedziami podwyższy cła na towary eksportowane do Stanów Zjednoczonych głównie z Chin, ale i z Unii Europejskie, choć w tym przypadku może nie aż tak znacząco. Jak dotrzyma przy tym słowa i obniży podatki, to rynki spodziewają się inflacji. A jak będzie wyższa inflacja, to Fed powinien zareagować i podnieść stopy procentowe. A jak je podniesie, to umocni się dolar w stosunku do innych walut i wzrośnie rentowność amerykańskich papierów skarbowych. Ale wzrost kursu dolara to kłopot dla importerów towarów amerykańskich. Zwłaszcza z państw europejskich, których eksport do Stanów Zjednoczonych ma być obłożony wyższymi cłami.

Amerykańskie cła na towary chińskie i europejskie teoretycznie mogą zbliżyć Unię do Chin. Zmniejszenie chińskiego eksportu do USA może zwiększyć zainteresowanie Chin eksportem do innych państw - zwłaszcza do UE. Chiny od dawna wyrażały wolę współpracy handlowej, czego symbolem miał być "Jedwabny Szlak 2.0". Ale ta współpraca nie rozwija się za bardzo. Czy amerykańskie cła mogą być jakimś nowym katalizatorem? Przypuszczam, że wątpię.

Bo więcej chińskich towarów w Europie, to większa konkurencja dla producentów europejskich. A przecież ich towary też mają być objęte wyższymi cłami amerykańskimi, co zmniejszy ich eksport za Ocean. Napływ towarów z Chin może pobudzić kraje Unii raczej do zwiększenia protekcjonizmu i nałożenia na nie wyższych ceł - jak się to już stało z chińskimi samochodami. Unia się pospieszyła i je ogłosiła nie czekając na wynik wyborów w USA i ich konsekwencje dla handlu światowego. 

USA wybrało Trumpa. Europejscy politycy liczyli na Harris?

Może europejscy politycy byli pewni zwycięstwa Harris tak jak amerykańscy celebryci? Skutek pośpiechu będzie taki, że raczej kolejnej podwyżki nie będzie. A gdyby nie ten pośpiech, mogłaby być jedna, ale za to wyższa. Nie wykluczałby jednak ceł na inne chińskie towary. 

Jak wojna to wojna. To nie te czasy, gdy Prezydent Reagan pytany, czy odpowie sankcjami i wyższymi cłami na towary sprowadzane do Stanów z państw, które ograniczają import towarów amerykańskich, odpowiedział: jak płynę z kimś łódką na oceanie i on nagle szaleje, wyjmuje pistolet i strzela w dno łódki, to czy wyrywam mu pistolet i robię drugą dziurę w dnie, czy się łapię za wiadro i wylewam wodę? 

"Raczej wszyscy będą strzelali"

Trump bardzo nie lubi Reagana i pamięci o nim. Przewódcy Unijni podzielają zresztą tę niechęć. Więc raczej wszyscy będą strzelali. Wypada liczyć na rozsądek Chińczyków, który już kiedyś wykazali. 

Po wybuchu kryzysu finansowego w Stanach w 2008 roku, który był rokiem wyborów prezydenckich wygranych przez Baraka Obamę zasugerował on, że "ruch Chin w kierunku bardziej zorientowanego rynkowo kursu wymiany, byłby niezbędnym wkładem w wysiłki na rzecz przywrócenia globalnej równowagi". A wysłany przez niego do Chin ambasador John Huntsman, ważnym elementem swojego przemówienia wygłoszonego na uniwersytecie w Pekinie, absolwentem którego był ówczesny chiński prezydent Hu Jintao i wiceprezydent Xi Jinping, uczynił właśnie kurs wymiany. 

Pan ambasador powiedział, że "ma nadzieję zobaczyć uwolnienie kursu wymiany waluty", gdyż, jak mu się chyba niechcący "wymsknęło", wartość juana "ma wpływ na stabilność naszej (czyli amerykańskiej) gospodarki". I postraszył Chińczyków, że ich "wzrost gospodarczy może zostać udaremniony przez wzrost cen ropy spowodowany wojną na Bliskim Wschodzie". Nie powiedział, co to miałaby być za wojna i kto miałby ją wywołać. Wszyscy jednak zrozumieli sugestię, że to Stany Zjednoczone są gwarantem pokoju na bliskim wschodzie.

To były czasy, gdy Chińczycy nie lądowali po "ciemnej stronie Księżyca" (jak się to określenie strony niewidocznej z Ziemi utrwaliło za sprawą Pikn Floyd), nie wysyłali sond na Marsa, a do Stanów i Europy eksportowali głównie przysłowiowe "podkoszulki". Ale nie przestraszyli się gróźb. Premier Wen Jiabao, stwierdził, że wartość juana nie jest zaniżona i Chiny sprzeciwiają się temu, by "różne kraje wytykały się nawzajem palcami, a nawet zmuszały jakiś kraj do podwyższenia kursu jego waluty". Po czym wezwał Amerykanów do "utrzymania w ryzach deficytu budżetowego i inflacji" albowiem "jej wzrost (w USA) może spowodować osłabienie dolara, a tym samym zmniejszyć chińskie rezerwy". Zapowiedział też, że Chiny zwiększą import, żeby promować światowy handel i zwrócił się do innych państw, żeby zrobiły to samo". 

"Bodaj byś żył w ciekawych czasach"

Nie wspomniał o Adamie Smithsie ani o Dawidzie Ricardo i przewagach komparatywnych, ale jego odpowiedź na założeniach tych "dawno zmarłych ekonomistów" (jak mówił o nich John Keynes, krytykując trzymania się ich teorii) się opierała.

Bardziej więc niż wojny celnej należy się obawiać amerykańsko-chińskiej wojny walutowej.

Pod pewnym względem Trump nie różni się bowiem niczym od Harris - nie przejmuje się deficytem i zadłużeniem. Plany gospodarcze wiąże z dolarem i US Navy, która jest dziś fundamentem dolara (odkąd przestało być nim złoto). A Chiny stawiają na CBDS - krypto pieniądz banków centralnych. Może być naprawdę ciekawie. A jak tradycyjnie złorzeczyli Chińczycy: "bodaj byś żył w ciekawych czasach".

Robert Gwiazdowski

Autor prezentuje własne poglądy i opinie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Donald Trump | wybory USA | Kamala Harris
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »