Bankowa logika

Chyba nie ma osoby, która nie zauważyła reklam wielu banków dotyczących kart kredytowych. Ostatnimi czasy prawie każdy bank ma promocje na karty kredytowe typu "Karta za darmo", "50% upustu za wydanie karty", "Bez opłat do końca życia". Czy są one jednak dostępne dla zwykłych ludzi?

Zanim napiszę o dostępności, chciałbym króciutko opowiedzieć o istocie karty kredytowej, ponieważ wielu z nas nie do końca ją rozumie.

Otóż karta kredytowa funkcjonuje w naszym słowniku od dawna, ale - niestety - nazwa ta błędnie używana jest również (co jest bardzo dziwne!) przez niektórych pracowników banków. Musimy pamiętać, że karta kredytowa - jak wskazuje sama nazwa - jest kartą, do której jest przypisany limit kredytowy. Jego wysokość określa bank na podstawie naszej kondycji finansowej. To znaczy, że płacąc kartą lub wypłacając pieniądze nie korzystamy z naszej gotówki tylko pożyczonej od banku. Druga dużo ważniejsza sprawa to taka, że kredyt jest nieoprocentowany (tak, jak jest reklamowany), ale tylko w dwóch sytuacjach, które muszą zajść równolegle:

Reklama

1) dokonujemy tylko i wyłącznie transakcji bezgotówkowych, czyli np. zakupów w sklepie;

2) całość wydatków spłacimy w 100% w terminie uzgodnionym z bankiem.

Często zapominamy o tym, dlatego banki tak bardzo lubią wydawać karty kredytowe. Około 37 proc. klientów każdego banku zapomina spłacić lub nie jest w stanie spłacić w całości lub terminowo zadłużenia. Miło się wydaje (czytaj: pożycza) pieniądze - gorzej oddaje. A to jest zarobek banku. Po pierwsze: na opłatach za spóźnioną spłatę (potrafią to być opłaty rzędu 50 zł). Po drugie: na odsetkach (kredyt w rachunku nie jest raczej wyżej oprocentowany niż 15 proc., a jedno z najtańszych oprocentowań kart kredytowych to 19 proc., a bardzo często sięgają 30 proc.!!!). Tak więc bank ma na czym zarabiać. Zresztą, wydanie karty nie jest takie tanie, bo kosztuje 50-80 zł, przy kartach płaskich (elektronicznych) 25 zł. Oczywiście nie uwzględniam promocji, kiedy można kartę dostać nawet za darmo.

Co z dostępnością?

Tutaj zaczynają się schody. Po pierwsze: dochód. Trzeba mieć dochód z udokumentowanego źródła, najlepiej z umowy o pracę. Wszystkie pozostałe formy są dyskryminowane. Oczywiście oficjalnie każdy może się o kartę ubiegać i nawet ją dostaje, ale gdyby procentowo porównać, to lwia część posiadaczy kart jest zatrudniona na podstawie umowy o pracę.

Wysokość dochodu zależy od banku i rodzaju karty. Przy kartach płaskich wystarczy 500 zł miesięcznie. Przy tłoczonych min. 1500 zł, chociaż zdarzają się chlubne wyjątki: BISE min. 800 zł oraz ING min. 1000 zł. Oczywiście wszystkie kwoty netto!!! Do tego bank bierze również pod uwagę, ile wydajemy na utrzymanie, czy mamy inne kredyty oraz dane takie jak wiek, stan cywilny etc. Nazywa się to oceną scoringową. Komputer przydziela nam punkty. I tak np. możemy zarabiać 5 000 zł netto, ale mamy 24 lat i komputer uzna, że to niemożliwe, żeby tyle zarabiać w tym wieku i... o karcie kredytowej możemy zapomnieć. Czasami trzeba pokazać dodatkowy dokument (w przypadku mężczyzn poniżej 28 roku życia), czyli książeczkę wojskową, ale ja spotkałem się z tym przy kartach kredytowych tylko w ING i mBanku.

W większości banków, jeśli posiadamy rachunek osobisty od co najmniej 6 miesięcy i mamy tam stałe wpływy z tytułu wynagrodzenia (czasami wystarcza regularne zasilanie, niekoniecznie wynagrodzenie), nie musimy przedstawiać zaświadczenia o zarobkach. Deklarujemy, gdzie i ile zarabiamy i na tej podstawie otrzymujemy kartę (oczywiście nie zawsze).

Co mają zrobić ci, którzy nie mają tzw. zdolności kredytowej albo nie mogą udokumentować dochodów? Zadałem sobie ostatnio to pytanie. I doszedłem do wniosku, że należy zabezpieczyć spłatę karty. Ale w jaki sposób?? Nie ma nic pewniejszego niż lokata bankowa czy nawet kaucja. Kaucja różni się od lokaty tym, że przy lokacie właścicielem pieniędzy jesteśmy my i oddajemy je do dyspozycji banku, a kaucja jest to lokata, której właścicielem jest bank, który ma tym samym szybszy dostęp do pieniędzy.

Sprawdziłem w internecie w ofertach różnych banków, czy rzeczywiście istnieje możliwość uzyskania karty kredytowej pod zabezpieczenie lokaty. Istnieje. Postanowiłem więc sprawdzić, jak oferta banków ma się do rzeczywistości. Po kilku pierwszych rozmowach wprost poraziła mnie bankowa logika. Na pierwszy ogień poszedł mBank: "Szanowni Państwo, nie mogę udokumentować dochodów, ale dam wam lokatę albo kaucję". Odpowiedź: "Nie ma takiej możliwości, nie traktujemy klientów indywidualnie". Idę dalej. To samo pytanie zadaję w BZ WBK. Co słyszę? "Nie ma takiej możliwości". Hm... idę dalej, może wielki CITIBANK: "Przykro mi, nie ma takiej możliwości". Kredytbank - również nie. Nadal się nie poddaję, idę jeszcze dalej. BISE: "Hmmm, muszę się dowiedzieć" - usłyszałem w dwóch oddziałach. W jednym Pani od ręki powiedziała, że jest możliwość, ale tylko na zasadzie kaucji, min. 200% limitu (minimalny limit to 800 zł), decyzję podejmuje dyrektor, bo to niestandardowa sytuacja. W drugim oddziale Pani oddzwoniła tak jak obiecała, prawie to samo powiedziała tylko... "może to być lokata (niekoniecznie kaucja) i być może wystarczy lokata w wysokości limitu". Trochę się wystraszyłem, że specjalnie dla mnie będzie uruchamiana jakaś wyjątkowa procedura, w związku z czym udałem do kolejnego banku, do BPH. Jest możliwość! 200% lokata lub 110% kaucja. Minimalny limit to 500 zł na karcie płaskiej i 3 500 zł na karcie tłoczonej. Ale będzie wniosek analizowany! Analizowany? Co tutaj analizować?? Idę dalej i trafiam do ING. Mam już dosyć tego poszukiwania. To ostatni bank. Najpierw dzwonię do dwóch oddziałów. W obu dostaję informację, że można (kwota lokaty w wysokości limitu). W jednym, że również jeśli złożę wniosek przez Internet. Składam i... oddzwaniają. O rany, człowiek, który oddzwonił nic nie wie. Mówię mu, że w takim razie rezygnuję, a on zdziwiony, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Na drugi dzień idę do oddziału, do którego dzwoniłem (ul. Kochanowskiego w Warszawie). Pani - niemiła, obrażona, że musi ze mną rozmawiać. "Nie ma takiej możliwości, musi być udokumentowany dochód". Boję się powiedzieć, że wczoraj przez telefon powiedziano, że mogę. Wychodzę i przepraszam, że głowę zawracam. Idę do drugiego oddziału do którego dzwoniłem. Miła, uśmiechnięta Pani: "Oczywiście, że można! Proszę wypełnić te 3 formularze". Wypełniam. Ale tutaj trzeba wpisać dochód. "Proszę wpisać cokolwiek" - słyszę odpowiedź. Robię zgodnie ze wskazówką. Już szczęśliwy, że będę miał kartę! A tu, znowu Pani się uśmiecha i mówi "Decyzja będzie w ciągu 3 dni roboczych". Decyzja?! Dobrze, a jak się dowiem o decyzji? "Zadzwonimy". Mija 3 dzień - dzwonię. "Nie ma decyzji, proszę się dowiadywać". Miał dzwonić oddział, ale dobrze, będę dzwonić ja. Czwartego dnia, dzwonię. Nadal nic, może w piątek będzie decyzja. To będzie 6. dzień, a miało być w ciągu 3. Decyzji się nie doczekałem, ponieważ musiałem wyjechać, a bank nadal ją analizował.

Okazuje się, że dla banku bardziej wiarygodne jest zaświadczenie z pracy i słowo klienta, że będzie spłacać wszystko w terminie, niż słowo klienta, że będzie spłacać wszystko w terminie i daje gwarancję oddając bankowi swoje pieniądze pod postacią lokaty lub kaucji.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bank | dochód | karta kredytowa | kaucja | ing | za darmo | lokaty | karty | karta | kredytowe | logika
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »