Inflacja wzrośnie do 6 proc.? To niewykluczone

Wzrost inflacji w Polsce nie przestaje zaskakiwać. Po szybkim szacunku Głównego Urzędu Statystycznego, ceny nad Wisłą miały w sierpniu w ujęciu rocznym rosnąć w tempie 5,4 proc. Już wtedy spora grupa ekonomistów przecierała oczy ze zdziwienia, szacując, że będzie to jednak dynamika ciut niższa. Opublikowane przez GUS dane ponownie zaskoczyły - inflacja w sierpniu wyniosła 5,5 proc. a to jeszcze nie koniec wzrostów - prognozują ekonomiści. Na koniec roku może to być nawet 6 proc.

Trzeba się liczyć z tym, że wstępne dane, które publikuje GUS, mogą podlegać jeszcze korekcie: tak w górę, jak i w dół. W przypadku inflacji za sierpień, niezależnie od tego czy to problem niedoszacowania czy zaokrągleń, ceny w Polsce rosną najszybciej od czerwca 2001 r. Od 5 miesięcy inflacja kształtuje się powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP.

Opublikowane dane GUS, w porównaniu do wcześniejszego szybkiego szacunku są ważne nie dlatego, że wskaźnik cen wzrósł z 5,4 do 5,5 proc. Przede wszystkim dostarczają one sporo informacji odnośnie do tego, co i w jakim tempie drożeje. Źródeł tego jest sporo: wyższe ceny mięsa, pieczywa, tłuszczy, usług telekomunikacyjnych, warzyw. Do tego wzrost cen paliw i energii. W dużym uogólnieniu: ceny usług rosły w tempie 6,6 proc., a towarów - 5,1 proc. w ujęciu rocznym.

Inflacja nie odpuszcza

- Rewizja odczytu w górę przez GUS dodatkowo podbija ścieżkę inflacji na ten i przyszły rok. Dane wskazują na to, że RPP powinna zacząć działać. Nie ma na co czekać - mówi Interii Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.

Reklama

Niewykluczone, że jeszcze w tym roku wskaźnik CPI przekroczy 6 proc. - Jest takie ryzyko w grudniu. Mamy niską bazę z końca 2020 r., co powoduje, że inflacja na koniec roku podskoczy. Naprawdę jesteśmy tych 6 proc. blisko. A nie wiemy, co po drodze się jeszcze wydarzy - zauważa Kurtek, która sama jak na razie prognozuje 5,7 proc. w grudniu. - Nie pierwszy raz inflacja zaskakuje nas w górę. Odczyty są wyższe od prognoz - dodaje.

Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej zauważa, że dzisiejsze dane to wzmocnienie zaskoczenia, które wywołał szybki szacunek GUS z końca sierpnia. Podkreśla też, że wpływ na jeszcze wyższy odczyt inflacji miał splot niekorzystnych przyczyn. - Drożeją koszty wykonania mnóstwa rzeczy. Widzimy wzrost cen energii, paliw i to nie tylko w naszych rachunkach, ale analogiczne podwyżki, a nawet większe, notują przedsiębiorcy. Dla nich ceny energii rośną dużo szybciej niż dla konsumentów i widać to w kosztach wytwarzania - mówi ekonomista. Wskazuje również na niższy niż we wcześniejszych latach sezonowy spadek cen żywności.

- Może się okazać, że na koniec roku będziemy blisko 6 proc. Z moich prognoz wychodzi 5,7 proc. i mam nadzieję, że od tego poziomu zacznie się inflacja już zmniejszać. Część czynników, które teraz ją podbijają będzie ustępować - ocenia Soroczyński.

Wysoko też w 2022 r.

Powodów wzrostu cen jest jednak sporo. To ceny paliw, które ponownie zaczynają rosnąć i zbliżają się do szczytów z lipca. Do tego - zauważa Kurtek - kolejne, zapowiadane podwyżki energii, ciepła, gazu. - Nie widzę w tym momencie szans na to, żeby inflacja nam wyhamowała - podkreśla główna ekonomistka Banku Pocztowego.

W rozmowie z Interią Kurtek prognozuje, że w 2022 r. ścieżka inflacji również będzie wyższa. Będzie nie tylko wyższy punkt startowy, ale też brak wyhamowania wzrostu cen w segmencie tych regulowanych, jak energia czy śmieci. - Do tego dochodzi zapowiedź podniesienia płacy minimalnej o ponad 7 proc., co też przełoży się na wzrost cen, głównie usług. Niemal przesądzone jest, że z ponad 5-proc. inflacją wejdziemy w 2022 r. Potem na zasadzie efektu bazy może się ona obniżyć, ale nie zejdziemy poniżej 3,5 proc. na koniec 2022 r. To i tak jest scenariusz optymistyczny. Średniorocznie będziemy powyżej 4 proc. - tłumaczy Kurtek.

- W 2022 r. inflacja średniorocznie wyniesie 4,1 proc. W tym roku będzie to 4,6 proc. Na koniec przyszłego roku możemy powoli schodzić w stronę górnych widełek celu inflacyjnego. O ile nic się nie wydarzy - ocenia z kolei Soroczyński. Stawia on jeszcze jedno pytani: Czy nie zaczniemy wkrótce widzieć inflacji wywołanej wzrostem popytu. - On rośnie, bo wychodzimy z pandemii i jesteśmy bardziej śmiali w wydatkach. Ale ze względu na realne ujemne oprocentowanie część Polaków może jednak dojść do przekonania, że nie warto trzymać oszczędności. Wtedy okaże się, że nie tylko koszty wytwarzania, ale i wysoki popyt będą wpływać na wzrost cen - mówi Soroczyński.

RPP nie powinna czekać

Co można z tym zrobić? - Większość ekonomistów uważa, że stopy proc. powinny zostać podniesione. Nikt nie mówi, że ma to być od razu podwyżka o 100 pkt bazowych, ale 15 czy 25 pkt bazowych na początek. Byłby to sygnał, a stopniowe rozłożenie podwyżek w czasie nie byłoby szokiem dla gospodarki - prognozuje Kurtek.

Zwraca też uwagę, że NBP nie może mówić, że nie jest w stanie walczyć z inflacją. Nie ma przecież innej instytucji, która miałaby takie kompetencje. Dodaje też, że "oczywiście sytuacja jest skomplikowana", a same przyczyny wzrostu niejednolite, ale na część z nich RPP mogłaby zareagować.

- Sytuacje jest złożona. Czynniki podażowe - brak towarów, opóźnienia w dostawach i pandemia, która w różnych krajach się rozsynchronizowała pod względem przechodzonych fal, będą w kolejnym roku odgrywać jeszcze kluczową rolę. To jest czynnik, który nie wygaśnie - mówi Kurtek.

Na problemy podażowe NBP wpływu nie ma. Jeśli drożeje energia, rosną ceny paliw, to dochodzi do przyśpieszenia efektów drugiej rundy - trend wzrostowy zaczyna się rozlewać po całej gospodarce. - Jeśli drożeją paliwa - zaczynają rosnąć ceny innych towarów. W zasadzie większości, rosną koszty wytwarzania. Na pewne rzeczy RPP ma jednak wpływ. Od kilku miesięcy rosną ceny mieszkań, a w sytuacji, kiedy RPP podniosłaby stopy, doszłoby do ograniczenia liczby udzielanych kredytów hipotecznych, co zahamowałoby wzrost cen mieszkań w jakimś stopniu. Przy mniejszym popycie na mieszkania, możliwe, że ceny niektórych materiałów i usług zaczęłyby spadać. Nie można mówić, że RPP nie ma wpływu na inflację - zauważa Kurtek.

- Nie robiąc nic możemy spowodować, że wymknie się ona spod kontroli - przestrzega ekonomistka i dodaje, że inflacja utrzymująca się na podwyższonym poziomie zwiększa ryzyko, że dojdzie do odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych.

Na ten problem zwraca uwagę też główny ekonomista Banku Millennium Grzegorz Maliszewski, pisząc: "Polacy nie wierzą w szybki spadek inflacji. Odsetek konsumentów spodziewających się szybkiego wzrostu inflacji jest w Polsce piąty najwyższy w UE, a wzrost wobec XII 2019 niemal najwyższy w UE. Ryzyko odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych nie jest wcale takie niskie...".

Dzisiejsze dane - piszą ekonomiści mBanku - raczej nie zmienią jednak nastawienia RPP odnośnie do podwyżek stóp proc. "Wzrosty inflacji traktowane są jako pozostające w dużej mierze poza oddziaływaniem polityki pieniężnej i tak będzie potraktowana również dzisiejsza rewizja (szczególnie, że jej źródłem były ceny nośników energii i żywności)". Biorąc pod uwagę wciąż niejasny przebieg czwartej fali pandemii, szacują oni, że do pierwszej podwyżki mogłoby dojść w I kw. 2022 r.

"Dzisiejsze dane wskazują na znaczące ryzyko w górę dla naszego scenariusza inflacji w 2021 r. (4,4 proc. r/r wobec 3,4 proc. w 2020 r.). Mimo to podtrzymujemy nasz scenariusz, zgodnie z którym RPP nie zmieni stóp procentowych do końca 2022 r., a pierwsza podwyżka stopy referencyjnej nastąpi w styczniu 2023 r." - oceniają z kolei ekonomiści Credit Agricole Bank Polska.

Pytanie jak rozstawić dzisiaj akcenty

Soroczyński zwraca też uwagę na zasadniczą sprawę: czego oczekujemy od władz kierujących polityką monetarną? Jeśli bowiem - zauważa - nie są one w stanie dzisiaj wpływać efektywnie na procesy inflacyjne stopami procentowymi, to pozostaje wciąż inny cel: dbanie o wartość pieniądza. - Jak się ma na sztandarze "dbamy o wartość polskiego pieniądza", to robić to można dwutorowo. Po pierwsze, by złoty nie tracił w stosunku do innych walut. NBP przyjęło strategię, że krajowa waluta ma być słaba i skutecznie ten cel realizuje - mówi Soroczyński. Po drugie, jest to dbanie o wkłady na lokatach i rachunkach oszczędnościowych. - W tym obszarze w ogóle nie widać żadnych działań. Jesteśmy przyzwyczajeni w oparciu o niepisaną umowę społeczną, że oprocentowanie lokat powinno być wyższe niż poziom inflacji. Przy dzisiejszym wzroście cen oznaczałoby to oprocentowanie rzędu ok. 7 proc. Ale skoro stopy proc. NBP są tak nisko, to banki też nie mogą zaproponować wyższego oprocentowania depozytów, nawet jakby chciały, bo nie są w stanie zarobić na to, oferując nisko oprocentowane kredyty - zauważa Soroczyński.

Jeśli NBP chodzi tylko o inflację - kontynuuje główny ekonomista KIG - to może wzruszyć ramionami i powiedzieć, że nie jest w stanie na nią dzisiaj wpływać; ale co z wartością pieniądza? - Ruch na stopach proc. powinien być chociażby po to, żeby ochronić oszczędności - dodaje główny ekonomista KIG. Gdy realnie ujemnie oprocentowane będzie się utrzymywać jeszcze przez jakiś okres, to Polacy mogą ruszą na zakupy. Wtedy inflacja może wystrzelić znacznie bardziej.

Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »