Nie daj się nabrać na marketingowe sztuczki banków
Jeśli słyszymy reklamę, żeby brać pożyczkę, bo rata wynosić będzie mniej niż cukierek, to pamiętajmy, że to tylko strategia marketingowa banków.
Na koniec 2009 r. zadłużenie Polaków z tytułu udzielonych przez banki komercyjne kredytów mieszkaniowych wynosiło ok. 220 mld zł.
- Jest to olbrzymia kwota świadcząca o desperacji części polskiego społeczeństwa w dążeniu do własnego dachu nad głową. Owe usługi polegające na udzielaniu mieszkaniowych kredytów hipotecznych nie tylko są sprzeczne z naszym interesem narodowym, ale jeszcze skutkują dla kredytobiorców tym, że cena mieszkania jest niejednokrotnie 80-120 proc. wyższa od ceny rynkowej lokalu - stwierdza Janusz Ruggiero z Polskiego Zrzeszenia Lokatorów.
Powód? Przyczyna tkwi w przemyślnym mechanizmie naliczania odsetek od tzw. salda zadłużenia. Koszt udzielonego kredytu liczony względem jego wielkości jest tym wyższy, im dłuższy jest okres jego spłaty przy takiej samej nominalnej wysokości oprocentowania wynoszącej zazwyczaj "ledwie" kilka procent. Toteż coraz częściej mówi się o lichwiarskich praktykach komercyjnych banków.
- W Polsce jest ustawa antylichwiarska. Zakłada ona, że oprocentowanie w banku nie może przekraczać czterokrotności wartości stopy lombardowej wynoszącej 5 proc. W związku z tym, dzisiaj żaden bank w Polsce nie może nam udzielić pożyczki na więcej niż 20 proc. - objaśnia dr Mariusz Andrzejewski, z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.
Skąd zatem zarzuty, że gdyby dobrze policzyć, to owo oprocentowanie wynosiłoby nawet 80 proc.? Niektóre banki ukrywają, że oprócz kosztu oprocentowania istnieją jeszcze koszty operacyjne. - Jeśli słyszymy reklamę, żeby brać pożyczkę, bo rata kosztować będzie mniej niż cukierek, to jest to magia małych liczb. Banki używają takiej strategii marketingowej, stwarzając wrażenie, jakoby kredyt był bardzo tani. Ale tak naprawdę efektywny jego koszt bywa bardzo duży, na granicy pytania o lichwę - przyznaje ekonomista i dodaje, iż obywatel działający w pojedynkę jest w dużo gorszej sytuacji niż bank dysponujący sztabem prawników oraz doradców pracujących nad tym, jakie nowe hasło marketingowe wymyślić, by pozyskać kolejnych klientów.
Z wielkimi problemami borykają się też ci, którzy zaciągnęli w obiegowej opinii tańszy kredyt we frankach szwajcarskich.
- Spekulacyjne pieniądze, które opierają się jedynie na operacjach finansowych, a nie na gospodarce, powodują chwianie się kursu franka szwajcarskiego a zatem niepewność co do wysokości rat - zauważa Zbigniew Majchrzak szef Sekretariatu Budownictwa i Przemysłu Drzewnego NSZZ Solidarność, wskazując przy tym na jeszcze inny negatywny aspekt zaciągania kredytów mieszkaniowych skutkujący w obecnych czasach, gdy ceny nieruchomości spadają, tym, że nadal trzeba spłacać kredyty, opiewające na niegdysiejszą bardzo wysoką wartość nieruchomości, niemającą dziś pokrycia w wartości rynkowej.
Wiele osób wpada w spiralę kredytów. Ci, którym udzielono go bez zbadania jego faktycznych możliwości, gdy potem znajdą się w gorszej sytuacji finansowej, biorą następny kredyt - krótkoterminowy, wyżej oprocentowany, bardzo często pobierając przy tym pieniądze z zakładanych w kolejnych bankach kart kredytowych. - Zakładanie w kolejnych bankach kolejnych kart kredytowych tylko po to, by zrobić debet i spłacać poprzedni kredyt, jest bardzo niebezpiecznym manewrem. Tego typu historie, kończące się m.in. lądowaniem ludzi na bruku z powodu utraty zdolności spłacania kredytów mieszkaniowych, zdarzały się nagminnie w USA. Są przyczyną kryzysu w światowej bankowości - przestrzega dr Andrzejewski.
Podobne sytuacje z branży przedsiębiorczości opisuje Zbigniew Majchrzak.
- Banki, chętnie udzielając kredytów klientowi, nie wahają się potem udowadniać mu, że z jakiegoś powodu nie może on spłacić kredytu. Zaciska się pętla zadłużenia. Nieruchomość zostaje przejęta przez bank i sprzedana. Takie praktyki, dotyczące zwłaszcza małego biznesu, oznaczają dla niejednego przedsiębiorcy pozbawienie go całego majątku firmy. Na licytacji kupują ci, którzy też takiego klienta banku pilnie obserwują, by tanio przejąć czyjś majątek. W efekcie, coraz więcej osób kredytów zaczyna się po prostu bać - konkluduje Zbigniew Majchrzak.
A bać jest się czego. Wprawdzie od ub. roku weszły w życie przepisy pozwalające zbankrutować także osobie fizycznej, nieprowadzącej działalności gospodarczej, ale w praktyce wyjście z tarapatów zadłużeniowych nie jest proste.
- Przeświadczenie, że każdy, kto wpadł w długi, bo zaciągnął zbyt wiele kredytów, będzie mógł z nich się uwolnić, jest mylne. Aby ogłosić upadłość konsumencką, trzeba spełnić szereg rygorystycznych wymogów, przede wszystkim zlikwidować cały swój majątek i w jakimś stopniu zaspokoić swoich wierzycieli. Gdy ci, którzy kierują do sądu wnioski o upadłość, dowiadują się, że trzeba będzie sprzedać dom, samochód, wycofują się - mówi sędzia Waldemar Żurek, rzecznik krakowskich sądów.
Wśród zgłaszających się do sądów są osoby, które zaciągnęły po kilkanaście kredytów, bo banki, prześcigając się w ofertach, nie sprawdzały wypłacalności klienta. W efekcie obecna miesięczna rata dalece przekracza miesięczny dochód kredytobiorcy, a zadłużenie wzrasta o odsetki karne.
Do krakowskich sądów napływają bardzo licznie wnioski od osób, które chciałyby zostać oddłużone. Jak dotąd, trzy sprawy zakończyły się ogłoszeniem upadłości konsumenckiej. Jedna ze spraw dotyczyła matki samotnie wychowującej dzieci, która nabyła po swoim rodzicu spadek obciążony długami, o których nie nic wiedziała.
Co ciekawe, gdy to my odkładamy i oszczędzamy w banku nasze pieniądze, o podobnych profitach, jakie ma bank przy udzielanych kretach i pożyczkach, nie ma mowy. - Gdy zrobimy debet, to oprocentowanie sięga zwykle ok. 20 proc. A gdy nasze pieniądze z wynagrodzenia są przelewane na to samo konto, bank przyznaje nam oprocentowanie 0,01 proc. - wychwytuje brak stosownej proporcji, ekonomista.
- Nie można mieć w zasadzie pretensji do banków. Kierują się udzielonym im prawem i popytem na rynku tych usług, a są monopolistami. Winę za ten stan rzeczy należy przypisać władzom państwowym, które na początku lat 90. wyeliminowały z rynku usług finansowych alternatywne rozwiązania. Np. zlikwidowano kasy mieszkaniowe oraz odebrano wsparcie finansowe spółdzielczości mieszkaniowej - analizuje Janusz Ruggiero.
Jego zdaniem 220 mld zł zadłużenia z tytułu kredytów mieszkaniowych, jest sumą, jaka wystarczyłaby na zredukowanie co najmniej o połowę niedoboru mieszkań w Polsce, gdyby budowano je na dawnych warunkach lokatorskiego spółdzielczego prawa do lokalu oraz na zasadach współfinansowania społecznego budownictwa czynszowego przez niedoszłe kasy mieszkaniowe.
- Elity III RP wolały jednak tworzyć państwo pod dyktat wielkiego kapitału, co m.in. pozwala rekinom finansjery inkasować, jako prezesom banków, gigantyczne miesięczne wynagrodzenia rzędu stu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Bankowe usługi udzielania mieszkaniowych kredytów hipotecznych są dla kredytodawców źródłem lichwiarskich zysków, a dla kredytobiorców zmorą zadłużeniową skutkującą wspomnianym wzrostem faktycznej ceny lokalu nawet o 120 proc. - diagnozuje pesymistycznie przedstawiciel Polskiego Zrzeszenia Lokatorów.
- Monopolistami w realizacji budownictwa mieszkaniowego, oczywiście tylko dla bogatych, stali się deweloperzy, zaś władze państwowe zajmują się jedynie rozwojem budownictwa slumsowego, czyli lokali socjalnych, domów dla bezdomnych i noclegowni, przy czym i na te inwestycje wciąż brakuje funduszy - dodaje.
Opinię społeczną bulwersuje również, że banki to sektor, na który nie zostały nałożone podatki pośrednie takie jak VAT czy akcyza. - Należałoby się zastanowić, czy nie wdrożyć pomysłu noblisty z '81 r. Jamesa Tobina, aby nałożyć minimalny podatek obrotowy na wszelkie transakcje, zwłaszcza spekulacyjne. Tobin zaproponował 0,05 proc. Obliczył, że w skali świata dałoby to kilkadziesiąt miliardów dolarów, które można by przeznaczyć na cele społeczne. Dziś mówi się o podatku 0,005 proc. zaledwie, co zarazem daje obraz, jak gigantycznymi kwotami operują banki komercyjne - stwierdza dr Andrzejewski. - Nałożenie takiego podatku byłoby pożyteczne i z innych względów. Wówczas bowiem instytucje finansowe musiałyby ujawnić swoje działania spekulacyjne oraz ich liczbę. Wtedy, automatycznie, każde państwo zyskałoby informację, ile tego typu działań prowadzi się w jego kraju - wylicza ekonomista.
Na razie jednak, gigantyczne pieniądze ze spłacanych kredytów, wypływając z kraju, w przewadze zamarzają na zagranicznych bankowych kontach. A niektórzy spośród kredytobiorców, miast korzystać z dobrodziejstw nieruchomości, za które w pocie czoła spłacają ogromne sumy rat kredytów, wciąż gnieżdżą się w przyznanych przez socjalistyczny system, wielopokoleniowych lokalach komunalnych. Z tą jedynie zmianą, że w nowej roli, posiadacza tytułu własności nieruchomości, już nieprawnie...
Katarzyna Śliwa